Orlen Wisła II Płock prowadziła z Wybrzeżem Gdańsk nawet różnicą pięciu bramek. Co stało się później? - Nastąpił przestój. Zabrakło nam sił i wszystko zaczynało opadać. Może zawodnicy przestraszyli się, że potrafią wygrać? Trudno powiedzieć. Później już się nie kleiło. Popełniliśmy dużo błędów, mieliśmy nieskuteczne rzuty. Niektóre osoby nie powinny grać w taki sposób - zauważył szczerze Robert Jankowski, trener płockiej drużyny.
Paradoksalnie momentem zwrotnym był okres, gdy płocczanie mieli potrójną przewagę. Wybrzeże zagrało wówczas nadspodziewanie dobrze i uwierzyło w to, że może być skuteczne. - Mieliśmy sytuację sam na sam i posłaliśmy do rzutu skrzydłowego. Bramkarz okazał się lepszym punktem. Doszły nerwy, stres i taka była konsekwencja - zauważył szkoleniowiec.
Czy w drugiej połowie goście mogli uratować wynik? - Na pewno była taka szansa. Byliśmy w Gdańsku już na meczu Pucharu Polski i mieliśmy moment przestoju, gdzie Wybrzeże odskoczyło. Później graliśmy z głową i nadrabialiśmy. Tu tego nie było. Myśleliśmy, że możemy dać radę, ale jak piłka leci z rąk, podajemy sobie w nogi i nie wracamy z kontratakiem, to czego tu można chcieć - żałował Jankowski.
Szkoleniowiec miał pretensje przede wszystkim do gry w defensywie. - 24 bramki na wyjeździe to niezły rezultat, ale stracić ponad 30 to przesada. Nadal uważam że chłopacy potrafią bronić, ale tym razem to ich chyba przerosło - podsumował Robert Jankowski.