Tałant Dujszebajew: w styczniu byłem "na ulicy", dziś jestem w Rio

- Dla mnie to jak sen. Mogę powiedzieć tak, że w styczniu, po rozstaniu z reprezentacją Węgier, byłem "na ulicy", a dziś jestem w Rio - mówi o wywalczeniu olimpijskiego awansu trener reprezentacji Polski w piłce ręcznej, Tałant Dujszebajew.

WP SportoweFakty: Stosunkowo łatwa grupa, turniej rozgrywany u siebie - czy wywalczenie awansu na Igrzyska Olimpijskie to była formalność i wasz obowiązek?

Tałant Dujszebajew: - Zawsze z szacunkiem trzeba patrzeć na takie turnieje, żeby nie było niespodzianek. Oczywiście w teoretycznie najłatwiejszym turnieju, do tego na swoim terenie, byliśmy faworytami. Musieliśmy być jednak w pełni skoncentrowani na naszym celu - zajęciu w Gdańsku pierwszego miejsca i wywalczeniu nie tylko olimpijskiej kwalifikacji, ale i rozstawienia. Jestem zadowolony z tego, że się to udało. Przed nami jednak ogrom pracy. Jest jeszcze sporo dziur, zarówno w ataku, jak i w obronie. Mamy potencjał, który musimy wykorzystać, jeżeli chcemy walczyć na igrzyskach z najlepszymi drużynami na świecie.

Co pan czuł, kiedy odgrywano hymny narodowe?

- Kiedy słyszałem, jak kibice śpiewają hymn przed meczem z Macedonią, w którym debiutowałem jako selekcjoner reprezentacji Polski, byłem bardzo zdenerwowany. Miałem w głowie bałagan, trudno było mi pozbierać myśli. W kolejnych dniach było już lepiej. No i czułem wdzięczność wobec ZPRP, który dał mi okazję do pracy z taką drużyną, jak Polska.

Narzucił pan zawodnikom szybkie tempo, jeśli chodzi o liczbę nowych rzeczy, których muszą się nauczyć.

- Nie mam innej możliwości. Jeżeli chcemy dobrze wypaść na igrzyskach, musimy pracować w szybkim tempie. Przed turniejem w Rio, wliczając trzy spotkania w Gdańsku, poprowadzę tę drużynę w sumie w jedenastu meczach, przeprowadzę jakieś 55 treningów. Dlatego albo będziemy pracować na 250 procent, albo nie zdążymy przygotować się do igrzysk tak dobrze, jak tego chcę.

Na igrzyska wróci pan po dwunastu latach przerwy. Stęsknił się pan za ich niepowtarzalną atmosferą?

- Oczywiście. Dla mnie to jak sen. Mogę powiedzieć tak, że w styczniu, po rozstaniu z reprezentacją Węgier, byłem "na ulicy", a dziś jestem w Rio.

Niektórzy trenerzy przestrzegają, że zawodnikom zdarza się zachłysnąć tą atmosferą igrzysk i zapomnieć, po co na nie przyjechali. Czy pan, jako czterokrotny już olimpijczyk, wie, jak temu zapobiec?

- Spokojnie. Nie musicie się o to martwić.

Jako zawodnik zdobył pan złoty i dwa brązowe medale igrzysk. Brakuje srebra...

- Nie chcę teraz o tym myśleć. Najważniejsza jest dla mnie praca. Kiedy wykonamy ją tak, jak to sobie założyłem i kiedy będę pewny, że przygotowałem zespół jak należy, wtedy będę mógł marzyć o medalach. Na dzień dzisiejszy widzę jednak przed sobą mnóstwo pracy. Poziom, jaki teraz prezentujemy, jest daleki od stu procent możliwości tej drużyny.

Pochodzi pan z Kirgistanu, w swojej karierze reprezentował pan Związek Radziecki, Wspólnotę Niepodległych Państw, potem Hiszpanię. Teraz pracuje pan w Polsce, szybko nauczył się pan naszego języka i bardzo dobrze sobie z nim radzi. Może Polakiem też się pan już trochę czuje?

- Jak wygram z reprezentacją Polski igrzyska olimpijskie w... 2020 roku, to na pewno tak będzie (śmiech).

Rozmawiali w Gdańsku - Kamil Kołsut i Grzegorz Wojnarowski

Zobacz wideo: Bartosz Jurecki: były to przeprosiny za ME

{"id":"","title":""}

Źródło: TVP S.A.

Źródło artykułu: