WP SportoweFakty: Prasa jest już niemal pewna waszego występu w Final Four. Nie da się ukryć - remis to dobra sytuacja wyjściowa przed rewanżem.
Michał Jurecki: Tak, wynik jest bardzo optymistyczny. Do tego wywalczony na ciężkim terenie, to cieszy. Patrząc jednak na przebieg spotkania, lekki niedosyt pozostaje. Do Niemiec jechaliśmy z jasnym nastawieniem. Chcieliśmy wygrać. Było bardzo blisko.
Nikt w Kielcach nie wyobraża sobie klęski na własnym parkiecie. Trudno będzie grać pod taką presją?
- Z takim obciążeniem psychicznym musimy radzić sobie przez cały sezon. Każdy wie, o co gramy. Chcemy zwyciężać na wszystkich frontach, awansować na turniej finałowy do Kolonii. Już w fazie grupowej mierzyliśmy się z potęgami: Barceloną, Vardarem, Rhein-Neckar Lowen. Każdy mecz był niesamowicie ważny, jeden zgubiony punkt mógł oznaczać duży spadek w tabeli. Presja to dla nas żadna nowość.
Lubicie grać o dużą stawkę?
- Zdecydowanie. Lubią to także nasi kibice, którzy czując te emocje, wspierają nas ze zdwojoną siłą, za co bardzo im dziękujemy. Liczymy, że teraz będzie podobnie. Wszyscy twierdzą, że gramy u siebie, więc awans to będzie formalność. Tak nie jest. Musimy harować i wykonać kawał ciężkiej pracy przez 60 minut, żeby osiągnąć cel i móc na koniec unieść ręce do góry.
Siłę psychiczną zespół pokazał także we Flensburgu - zdołaliście dźwignąć się ze sporego kryzysu w trakcie drugiej połowy.
- Mając na uwagę przebieg meczu we Flensburgu, remis to dobry rezultat. Mógł on się potoczyć na tysiąc innych sposobów. Były momenty, w których mogliśmy wyjść na 2-, 3-bramkowe prowadzenie. Były też chwile, gdy przegrywaliśmy i graliśmy czterema zawodnikami w polu. Wówczas bardzo ważną bramkę zdobył Krzysztof Lijewski. Później potrafiliśmy zachować spokój. Widzieliśmy, że jest jeszcze dużo czasu i można spokojnie odrobić straty. Graliśmy naszą piłkę do końca, dogoniliśmy ich, była nawet szansa znów wyjść na prowadzenie. Wszystko zakończyło się remisem. Też dobrze.
Gospodarze zdołali was czymś w sobotę zaskoczyć?
- Na takim poziomie wszyscy znają się prawie na wylot. Trudno czymś zaskoczyć. My zawsze staramy się wprowadzić jakąś nowinkę, ale to nie są rażące zmiany.
Jak podejdziecie do rewanżu?
- Kluczem do sukcesu będzie koncentracja. Nie możemy dopuścić do siebie myśli, że na sto procent wygramy i awans mamy w kieszeni. W zeszłym roku pokonaliśmy Montpellier 4 bramkami na wyjeździe, u siebie męczyliśmy się niemiłosiernie i przegraliśmy. Z Vardarem natomiast zanotowaliśmy 2 minimalne zwycięstwa. Nie możemy więc myśleć, że jak tam zremisowaliśmy, to w naszej hali rywale nie mają czego szukać. Musimy podejść do tego meczu tak, jakbyśmy przegrywali i mieli straty do odrobienia.
Wasza momentami słabsza gra to efekt nie najlepszej obrony?
- Cały mecz zagraliśmy 5-1, dotychczas w najważniejszych spotkaniach było to raczej 6-0. Nie wszystko wychodziło tak, jak sobie założyliśmy. Kilka elementów jest zdecydowanie do poprawy. Postawa w obronie nie zależy od jednego zawodnika, każdy z nas miewał złe i nietrafione reakcje. Dlatego czasem wyglądało to gorzej. Wszyscy jesteśmy jednak tylko ludźmi. Wierzę, ze zdążymy wszystko poprawić.
Mówiło się, że zabiegały o pana takie firmy jak THW Kiel czy Barcelona. Schlebia panu zainteresowanie gigantów?
- Cieszy, gdy wielkie marki o mnie pytają. To potrafi dać kopa. W Kielcach jednak czuję się komfortowo, po prostu mi tu dobrze. Chcę z polską drużyną walczyć w Lidze Mistrzów o najwyższe laury i osiągać historyczne sukcesy. Idziemy do przodu, stawiamy sobie coraz wyższe cele. W świecie piłki ręcznej nie ma już osoby, która zespołu z Kielc nie kojarzy.
Rozmawiał Maciej Szarek
ZOBACZ WIDEO #dziejesienazywo. Historia tego sportu jest zaskakująca. Wszystko zaczęło się od księcia
Ljubušak Ivan Milas tri godine u Wisli Krakow" Czytaj całość