Vive - Wisła. Adam Wiśniewski: W sporcie rządzi pieniądz. Nasz budżet jest dwa razy niższy

- Przez moment "święta wojna" niemal wymarła, ale obecnie wszystko wygląda jak dawniej - mówi skrzydłowy Orlen Wisły Płock, Adam Wiśniewski. W sobotę jego zespół rozpocznie walkę o mistrzostwo Polski. Rywalem, jak zawsze, Vive Tauron Kielce.

Marcin Górczyński
Marcin Górczyński

WP SportoweFakty: Na spotkania z Vive nie trzeba was specjalnie motywować. Zresztą ten pojedynek elektryzuje już nie tylko kibiców w Kielcach i Płocku, ale także w całej Polsce.

Adam Wiśniewski: To walka o złoty medal, nie trzeba nikogo zachęcać dodatkowo do walki, wszyscy kibice znają historię świętej wojny i czekają na te pojedynki.

Dla pana, jako rodowitego płocczanina, te spotkania mają szczególny wymiar. Jak przez lata zmieniła się "święta wojna"?

- Kiedyś nasze spotkania rozgrywaliśmy w mniejszych halach, a w zespołach było więcej Polaków. Wisła Płock składała się wówczas w większości z wychowanków, w Kielcach bywało z tym różnie. Teraz po obu stronach występuje sporo obcokrajowców. Na przestrzeni lat wiele się zmieniło. Nie mieliśmy jeszcze niedawno dwóch etatowych zespołów grających w Lidze Mistrzów i rywalizowaliśmy tylko na własnym podwórku. Zarówno my, jak i Vive odpadaliśmy po pierwszej rundzie Ligi Mistrzów, a teraz wygląda to inaczej. Przed laty pojawiało się też więcej brutalnej gry. Przez moment "święta wojna" niemal wymarła, ale obecnie wszystko wygląda jak dawniej.

Spotkania Vive z Wisłą niemal zawsze wiązały się ze sporą dawką emocji, wystarczy chociażby wspomnieć półfinał z 2005 roku, kiedy awansowaliście do finału po bramce Bartosza Wusztera na kilka sekund przed końcem dogrywki.

- Potrzeba było wówczas dwóch dogrywek, a od 42 minuty graliśmy pięciu przeciwko sześciu, bo Artur Niedzielski dostał krzyż, karę obecnie już niestosowaną. Spotkaniu towarzyszyło mnóstwo emocji, ja zostałem zniesiony z boiska, bo złapały mnie skurcze, podobnie jak Damian Wleklak.

ZOBACZ WIDEO Vive Tauron Kielce w Final Four!

Dużo działo się także w rywalizacji w 2011 roku, kiedy to udało wam się ograć kielczan w finale. Szczególnie w pamięci zapadł drugi pojedynek z dogrywką i niesamowitym Piotrem Chrapkowskim.

- Wówczas zawodnicy z Kielc wypowiadali się, że szybko rozprawią się z nami w trzech starciach. Skończyło się rezultatem 3:1 dla nas. Wtedy w Kielcach szybko wyciągnięto wnioski i doszło do zmian kadrowych w klubie.

Od pamiętnych spotkań w 2011 roku nie udało się sięgnąć po złoto. Rywale po zmianach w składzie za bardzo wam odskoczyli?

- Sprawa jest bardzo prosta. Wiadomo, że w sporcie rządzi obecnie pieniądz, a my mamy budżet dwa razy niższy. Wszyscy wiedzą na jakich zawodników stać Wisłę, a na jakich Vive. Staramy się dorównać im kroku w Lidze Mistrzów i na rodzimym podwórku, ale czasami na światło dzienne wychodzą różnice między nami i przegrywamy spotkania w końcówkach czy też zdarzają się wysokie porażki. Trzeba spojrzeć na to obiektywnie - dwa razy większy budżet sprawia, że zespół jest dwa razy silniejszy.

Rok temu walka w finale skończyła się w trzech spotkaniach, ale tym razem nie wyobrażacie sobie podobnego scenariusza, zważając na waszą dobrą dyspozycję w tym sezonie.

- Rzeczywiście prezentujemy się nieźle, ale trzeba pamiętać, że dopadły nas kontuzje. Z tego, co się orientuje, podobnie jest w Kielcach. Sezon jest w tym roku bardzo ciężki, przytrafiły się urazy i okaże się, w jakich składach wyjdziemy. Wracając do zeszłego roku, ostatni mecz w Płocku graliśmy właściwie siedmioma zawodnikami. Było ciężko, mieliśmy jednego zmiennika i dwóch młodych skrzydłowych na zmianę. Losy meczu ważyły się do końca, nie wykorzystaliśmy karnego na remis i Vive świętowało tytuł. Wydaje mi się, że w tym roku kielczanom tak łatwo nie będzie.

Pojawiły się informacje, że występ Adama Wiśniewskiego w pierwszych meczach finałowych jest zagrożony. Jak przedstawia się kwestia pana zdrowia?

- Walczymy o mój powrót. Powoli trenuję i mam nadzieję, że w sobotę pojawię się w Kielcach na parkiecie. Chodzi o przeciążenie kolana, będę z zespołem, ale zobaczymy czy zagram.

Przy tak wyczerpującym sezonie przerwa w treningach od trenera Cadenasa może mieć zbawienny wpływ. W końcu rozegraliście już sporo wyczerpujących i trudnych pojedynków, chociażby z Vardarem Skopje czy też Azotami Puławy.

- Tak, spotkania z Azotami były ciężkie. W meczach w Płocku do 40 minuty przegrywaliśmy, dopiero pod koniec wychodziliśmy na prowadzenie. Rozegraliśmy bardzo zacięte pojedynki, które kosztowały nas sporo sił. W trzecim spotkaniu w Puławach też łatwo nie było, ale prowadziliśmy przez większość meczu.

W tym roku szczególnie wierzycie w dobry wynik. W rundzie zasadniczej udało się wygrać z Vive, co w ostatnich latach nie było regułą.

- W Płocku jest wielu młodych graczy, kilku niedawno dołączyło do zespołu i ten sukces mógł im dodać wiary, że można pokonać Vive. Udowodniliśmy, że kielczanie nie muszą za każdym razem ogrywać Wisłę Płock. Każdy z nas jedzie do Kielc z nadzieją na zwycięstwo.

Z pewnością analizowaliście z trenerami zwycięskie starcie z Vive. Ówczesna Wisła była już zespołem, którego oczekujecie czy jednak było sporo do poprawy?

- Z każdej potyczki wyciągane są wnioski i zawsze jest coś do poprawy, szczególnie niuanse. Teraz to analizujemy, tak samo przyglądamy się grze Vive i szykujemy się na finał fazy play-off.

Rozmawiał Marcin Górczyński 

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×