Przy rondzie zlokalizowanym nieopodal stadionu piłkarskiego napotykamy na dużych rozmiarów baner, z którego spogląda na nas najlepszy piłkarz ręczny świata 2009 roku. A ponadto między innymi zwycięzca Ligi Mistrzów 2016 i olimpijczyk z Pekinu (2008). Po prostu: Sławomir Szmal.
Co prawda widniejący obok jego podobizny napis "Tu się urodziłem ..." nie jest do końca zgodny z rzeczywistością (Szmal przyszedł na świat 2 października 1978 roku w Strzelcach Opolskich - przyp. red.), ale nawiązuje do miejsca, w którym przyszły gwiazdor reprezentacji Polski ukształtował swoją osobowość.
Aktywność nie zawsze pożądana
Zawadzkie (województwo opolskie) było około 10-tysięcznym miastem, w którym życie obracało się wokół huty, stanowiącej jego podstawową siłę napędową. Młody Sławomir dorastał w rodzinie mocno związanej z piłką ręczną. Największymi osiągnięciami mógł się pochwalić jego wujek Andrzej Mientus, brązowy medalista mistrzostw świata z 1982 roku. Zawodnikiem, a później trenerem był też ojciec Kazimierz. Swoich sił w "szczypiorniaku" próbowała także mama Maria.
- Sprzętu sportowego w domu nie brakowało. Na podwórku chłopcy właściwie zawsze grali naszymi piłkami - wspomina Kazimierz Szmal. Jego syn od najmłodszych lat uwielbiał aktywność fizyczną.
- Ciągle się ruszaliśmy. Rywalizowaliśmy blok na blok, grając w podchody bądź w chowanego. Nieopodal znajdowała się glinianka, w której się ganialiśmy. Największą karą był dla nas zakaz wyjścia na dwór, nakładany przez rodziców, kiedy coś przeskrobaliśmy - opowiada Łukasz Morzyk, obecny trener ASPR-u Zawadzkie, a zarazem kolega Sławomira od czasów dziecięcych.
Szmal nie zawsze mógł jednak przebywać na dworze, kiedy tylko tego zapragnął. Bywały momenty, że ojciec potrzebował pomocy Sławka i jego brata, Adama, na działce, stanowiącej niezmiernie ważny element w życiu rodziny. - Mieliśmy dwie działki. Było to konieczne, żeby utrzymać czwórkę dzieci. Nie było łatwo, ponieważ nikt wtedy nie dawał 500 złotych na potomka. Sławek na działce nie siedział jednak bez przerwy. Najwięcej roboty było podczas pierwszego plewienia. Za młodu mało kto lubi natomiast pracować, więc i jego trzeba było tego nauczyć - wyjaśnia tata.
Inny z przyjaciół Szmala, Marek Kaczka, dodaje natomiast, że za młodu zdarzało mu się również nieco napsocić. - Trzymaliśmy się paczką, składającą się z czterech bądź pięciu chłopaków, i czasem coś się narozrabiało. Bywały przypadki, że wyzbieraliśmy komuś jabłka z ogródka czy też wybiliśmy sąsiadowi piłką okno. Nie byliśmy perfekcjonistami, tylko normalnymi chłopakami z prowincji - mówi. Oboje, wespół z Morzykiem, już od początkowych lat szkolnych mieli znaczący kontakt ze sportem.
[nextpage]Bramka naturalnym środowiskiem
W szkole podstawowej od razu trafili do klasy o profilu sportowym. A nie było to wcale proste. O dostaniu się do niej marzyło około 120 dzieci, a były jedynie 33-34 dostępne miejsca. - Przystępowaliśmy do specjalnego egzaminu sprawnościowego. Ten, kto zaprezentował się najkorzystniej, trafiał do klasy sportowej - komentuje Morzyk, który wraz ze Szmalem poszedł na pierwszy trening piłki ręcznej do Stali Zawadzkie w czwartej klasie podstawówki.
Po jego zakończeniu dopadła ich chwila zwątpienia. - Byliśmy najmłodsi w grupie, więc musieliśmy przejść "chrzest". Solidnie dostaliśmy rękami po tyłku. Obaj się popłakaliśmy i powiedzieliśmy, że więcej na trening nie pójdziemy. Ale po dwóch lub trzech dniach wszystko nam przeszło - tłumaczy Morzyk.
Sławka od początku pobytu w Stali ciągnęło do bramki. Taka sama sytuacja miała zresztą miejsce, kiedy grał z kolegami w piłkę nożną bądź hokeja. Już jako nastolatek miał fizyczne predyspozycje pozwalające mu marzyć o zaistnieniu w sportowym świecie.
- Zawsze było po nim widać, że ma wygląd sportowca. Był dobrze zbudowany i miał bardzo długie ręce. Wyróżniał się też ambicją. Niezmiernie dużo pracował na treningach. Przychodził na nie bardzo szybko i wychodził z hali jako jeden z ostatnich - podkreśla Kaczka. - Kiedy byłem trenerem, Sławek stawiał się w hali jako pierwszy, bo chodził ze mną. Przed zajęciami ktoś musiał bowiem pomóc w przygotowaniu sprzętu - śmieje się z kolei Kazimierz Szmal.
ZOBACZ WIDEO Ewa Swoboda: Liczę, że mistrzostwa będą dobrym treningiem przed Rio (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Wysuwane palce ratownika
Gdy już jego syn przebywał na boisku, uwidaczniała się jego pewność siebie. Udzielał licznych podpowiedzi partnerom w obronie, niejednokrotnie biorąc ciężar powstrzymania któregoś z rywali wyłącznie na siebie.
- Kiedy był już nieco starszy, wybierał sobie zawodników. I mówił: "tego mi zostawcie, obronię jego rzut" albo "odpuśćcie mi to skrzydło, niech sobie z niego wchodzi". Czasami nawet krzyczał, byśmy opuścili ręce, bo mu zasłaniamy. Od jego dyspozycji zależało bardzo wiele. Jeżeli miał swój dzień, spokojnie wygrywaliśmy mecze. Jeżeli akurat spisywał się nieco słabiej, też potrafiliśmy zwyciężać, ale kosztowało nas to znacznie więcej wysiłku - opowiada Kaczka.
- Wołaliśmy na niego "Małpa". Śmialiśmy się, że miał wysuwane palce, z powodu sposobu, w jaki zatrzymywał loby. Kiedy przeciwnik biegł do kontry, Sławek zawsze wolał, by go odpuścić niż pozwolić mu rzucać na kontakcie. I zdarzało się, że nawet z co drugiego pojedynku "sam na sam" wychodził obronną ręką. Uratował nas z wielu opresji - dorzuca Morzyk.
Stal nie była jednak drużyną, która odnosiła same zwycięstwa. Kiedy przytrafiały się jej niepowodzenia, u Szmala można było dostrzec zróżnicowane emocje - od płaczu po duże zdenerwowanie. Mocno przeżywał porażki nie tylko w piłce ręcznej, ale także w zwykłych grach osiedlowych. W szkole średniej nadszedł czas, w którym jednocześnie próbował swoich sił w dwóch dyscyplinach.
[nextpage]Czas na futbol i miłość
Sławek uczęszczał do zawodówki. Tam spotkał na swojej drodze nauczyciela, któy był jednocześnie bramkarzem w piłce nożnej. Zagrał nawet kilka meczów w juniorskiej, futbolowej drużynie Stali, ale nie zaniechał w tym czasie treningów "szczypiorniaka". Co więcej, dołączył wtedy do seniorskiego zespołu piłkarzy ręcznych. - Dostawaliśmy wtedy jakieś grosze za treningi. Jako, że ćwiczyliśmy trzy lub cztery razy w tygodniu, nawet 5 złotych za jednostkę miało dla nas znaczenie - wspomina Morzyk.
Szmal wyjeżdżał wtedy już również z dorosłą drużyną na zgrupowania. Podczas gdy większość zawodników nie stroniła w ich trakcie od rozrywkowego trybu życia, on koncentrował się zupełnie na czymś innym. Na wykonywaniu ciężkiej pracy.
- Jako 16-, 17-latkowie jeździliśmy na obozy ze znacznie starszymi, nawet 30-letnimi graczami. Różne rzeczy się na nich robiło. Sławka nie dało się jednak wtedy nakłonić na wyjście do dyskoteki, palenie papierosów czy też picie alkoholu. Po prostu skupiał się na trenowaniu. Jak mieliśmy przebiec 10 lub 15 kilometrów, łapaliśmy stopa, żeby być szybciej w hotelu. On natomiast nigdy tak nie robił. Kiedy miał określone zadanie, to zawsze sumiennie je wykonywał - przyznaje Kaczka.
W wieku 16 lat zaczęło się również kształtować życie Szmala na płaszczyźnie osobistej. Wtedy poznał swoją przyszłą żonę, Anetę. Najpierw zobaczył ją w hali, kiedy stała w bramce, ale znajomość zaczęła rozwijać się prężniej dopiero po tym, jak zaczęli ze sobą rozmawiać podczas czuwania w kościele pw. Św. Rodziny. Zdaniem pana Kazimierza, ta relacja w dużym stopniu wpłynęła na dalszy styl życia syna.
- Miał możliwość chodzenia na dyskoteki, ale Aneta też nie miała hulaszczego usposobienia. Tak więc raz on jeździł do niej, do pobliskich Staniszcz Małych, a raz ona przyjeżdżała do niego - opowiada ojciec. A Łukasz Morzyk dodaje: - Sławek nigdy nie był pierwszy do biegania za dziewczynami. Co więcej, był bardzo wstydliwy. Aż po prostu nagle się zakochał.
Ukończenie szkoły zawodowej oznaczało dla Szmala konieczność rozstania się z rodzinnym miastem. Nie mógł liczyć na zatrudnienie w lokalnej hucie, ponieważ ta przyjmowała młodych ludzi tylko po ukończeniu technikum. Postawił więc na piłkę ręczną.
Na ustach całej Polski
Najpierw spędził kilka miesięcy w WKW Gwardii Opole, a następnie trafił do Hutnika Kraków. Od tego czasu nie reprezentował już barw żadnego klubu z Opolszczyzny. Czynił coraz większe postępy, które poprzez Warszawiankę Warszawa i Wisłę Płock zaprowadziły go do niemieckiej Bundesligi. Najlepsze lata przeżywał w Rhein-Neckar Löwen (2005-2011) oraz w Vive Tauronie Kielce, którego graczem jest do teraz.
Swoją postawą na przestrzeni lat udowodnił, że chłopak z prowincji też może zrobić dużą karierę. Z racji sukcesów osiągniętych z reprezentacją Polski na stałe wpisał się do historii piłki ręcznej. Mówi się, że pieniądze szczęścia nie dają. Co innego Szmal - gwarantował je wielokrotnie. Milionom Polaków, którzy na wieki, wielkimi literami, wpisali jego nazwisko do słownika swoich ulubionych wyrazów.