Ja kocham piłkę ręczną - II część rozmowy z Grzegorzem Gościńskim, drugim trenerem reprezentacji Polski

- Jeśli ktoś będzie chciał bym z nim pracował to zawsze chętnie podejmę rękawicę i przekażę to co mam do przekazania a co z tego wyjdzie, zobaczymy - powiedział portalowi SportoweFakty.pl Grzegorz Gościński pytany o chęć dalszej pracy z kadrą.

Maciej Brum: Przejdźmy może do kadry. Miniony rok to same porażki. Jak pan patrzy na to z perspektywy czasu?

Grzegorz Gościński: Po Mistrzostwa Świata we Francji w 2007 roku zespół pokazał, że nareszcie idziemy w dobrym kierunku. Można powiedzieć, że zajęliśmy tylko lub aż jedenaste miejsce. Moim zdaniem mecze, które tam zagraliśmy z Niemkami, z Rumunkami czy Węgierkami pokazały, że też potrafimy grać w piłkę ręczną. Obrany był, więc dobry kierunek rozwoju reprezentacji. Po tych mistrzostwach nadmuchano jednak trochę balon.

Mi się jednak wydaje, że pierwsze symptomy, że dzieje się coś złego pojawiły się właśnie na tych mistrzostwach świata. Później była głośna rezygnacja z gry w kadrze Dagmary Kowalskiej. To nie mogło budować dobrej atmosfery wokół kadry...

- Ja z nią miałem i mam nadal bardzo dobry kontakt. Każdy trener ma jakąś koncepcję i opiera ją na kilku zawodniczkach. Dagmara prawdopodobnie pojechała z innymi nadziejami na grę. Zdaję sobie sprawę z tego, że była zawiedziona. Może masz rację, że tutaj coś pękło aczkolwiek nie zapominajmy, że to jest tak, że dochodzi się do pewnego etapu i trzeba coś zrobić. Następują pewne zmiany. Tu był ten moment do roszad. Polska piłka ręczna nie ma co się porównywać do duńskiej, ale zobacz jak długo ich reprezentacji nie było na dużych imprezach. To jest moment przełomowy i trzeba coś zmienić co nie znaczy, że da to od razu efekty.

Potem były nieudane kwalifikacje olimpijskie i klęska w dwumeczu z Portugalią...

- Nie ukrywam, że na pewno większą szansę w kwalifikacjach olimpijskich mielibyśmy w grupie z Chorwatkami. Po tym co się stało, okazało się jednak, że trafiliśmy zamiast nich na Węgierki. Jest to reprezentacja grająca od wielu lat jako klub, a te dziewczyny, które wyjechały, występują w czołowych drużynach Europy. Grają non stop na najwyższym poziomie w Lidze Mistrzyń. To ich doświadczenie boiskowe jest znacznie większe niż naszych zawodniczek. To samo jest z Rumunkami. Po tych meczach oczywiście żądano głowy trenera Łakomego i całego sztabu szkoleniowego. Dano nam jeszcze szansę zagrania z Portugalią. Wygraliśmy pierwszy mecz dziewięcioma bramkami (37:28 - przyp. red.). Niestety na wyjeździe przełknęliśmy bardzo, bardzo gorzką pigułkę (Polska przegrała 24:35 - przyp. red.).

Wtedy podjęto decyzję o rozstaniu się Zenona Łakomego z kadrą...

- Czy to był moment do zmiany trenera? Trudno mi teraz oceniać skoro to on zadecydował o złożeniu rezygnacji. Władze ZPRP ją przyjęły.

Pan jednak zdecydował się dalej pracować w reprezentacji, choć po turnieju w Dąbrowie Górniczej mówił, że zastanawia się nad jej sensem...

- Po tych dwóch naprawdę gorzkich pigułkach, czyli turnieju kwalifikacyjnym do Igrzysk Olimpijskich i dwumeczu z Portugalią byłem zmęczony tym wszystkim wokół kadry. Po tym jak się dowiedziałem, że trenera Łakomego nie ma, byłem przygotowany, że po prostu rozstają się z jakąś ekipą, że odchodzimy. Byłem zresztą w siedzibie ZPRP na specjalnym pożegnaniu. Później była ta cała historia wokół nowego trenera. Początkowo wybrano Niemca. Powiedziałem sobie "ok, zobaczymy". Potem jednak nowym szkoleniowcem został Krzysztof Przybylski. On do mnie zadzwonił i zapytał czy nie chciałbym z nim współpracować. Powiem szczerze, że radziłem się Zenona Łakomego i kilku innych trenerów czy brać w tym udział. Wiadomo, że jak masz sukcesy to wszyscy cię klepią. Co nie znaczy, że mówią same pozytywne rzeczy. Często jest tak, że jak coś się nie uda to wiadomo co się dzieje... Zdawałem sobie zatem sprawę, że nam naprawdę nie będzie łatwo.

I nie było, ponieważ przegraliśmy turniej prekwalifikacyjny do mistrzostw świata, który rozgrywany były w Dąbrowie Górniczej...

- Sądziłem jednak, że wygramy ten turniej. Niestety się nie udało i to nie my teraz gramy, o ile się nie mylę, z Węgierkami o wejście do mistrzostw świata. Po raz kolejny przełknąłem gorzką pigułkę. Ja sobie zdaję sprawę, że Krzysiek dostał naprawdę bardzo mało czasu na to by po swojemu przygotować zespół. Wiadomo, że pewnych rzeczy nie buduje się w rok, dwa tylko potrzebny jest na to dłuższy okres. Teraz będzie dane nam go więcej.

Czyli nad widzi się pan w tej kadrze?

- Ja kocham piłkę ręczną i zrobię dla niej wszystko. Mimo, że nadchodzą takie gorzkie momenty cieszę się, że było mi dane i nadal jest, pracować na takim stanowisku jak drugi trener kadry. To dla mnie wielkie wyzwanie, wielkie doświadczenie. Zawsze byłem zapaleńcem. I jak byłem zawodnikiem, i jak byłem później dziewięć lat w Niemczech gdy zacząłem pracę z młodzieżą. Nie widzę na dzień dzisiejszy dla siebie innego sposobu na życie niż działanie w piłce ręcznej. Jeśli ktoś będzie chciał bym z nim pracował to zawsze chętnie podejmę rękawicę i przekażę to co mam do przekazania a co z tego wyjdzie, zobaczymy.

Niedawno powołana została kadra na turniej w Chebie...

- Tylko, że teraz mam właśnie wiadomości (rozmowa przeprowadzona została w piątek - dod. red.), że parę z tych powołanych dziewczyn nie przyjedzie z różnych powodów. Nie będzie Karoliny Kudłacz. Nie rozmawiałem z nią, ale Krzysiek powiedział mi, że ma jakiś bardzo ważny egzamin, którego nie da się przełożyć. Klaudia Pielesz ma złamaną rękę, nie będzie Hani Strzałkowskiej, którą prawdopodobnie czeka zabieg. Niestety dziur w związku z tym trochę powstało. Na prawe skrzydło została dowołana Kasia Koniuszaniec. Krzysiek zadzwonił jeszcze do Gosi Majerek, bo powiedziała, że kadrze pomoże. Miała ewentualnie jechać, ale również czeka na jakiś zabieg. W każdym bądź razie powiedziała, że nie może na tym zgrupowaniu się pojawić. Myśleliśmy żeby na tę pozycję powołać Marzenę Stochaj z Jeleniej Góry, jednak w związku z zamieszaniem w jej klubie o którym czyta się w prasie, nie zdecydowaliśmy się na to. Zamiast Klaudii Pielesz natomiast Krzysiek zadecydował, że pojawi się Monika Aleksandrowicz.

Jest w niej także Marta Gęga o której konflikcie z Krzysztofem Przybylskim było głośno...

- Powołanie Marty przez klub zostało potwierdzone a Krzysiek nie mówił mi żeby jej miało nie być. Widocznie wszystko sobie wzajemnie wyjaśnili. Ja nie byłem przy tej rozmowie. Nie ma co się obrażać. Trzeba zawsze znaleźć kompromis.

W pierwotnej kadrze znalazły się dziewczyny, które mają potencjał, ale nie znajdują się w najwyższej dyspozycji jak chociażby Agnieszka Wolska czy Hanna Strzałkowska...

- Jeżeli chodzi o tę ostatnią pozycję (prawe skrzydło - przyp. red.) to w ogóle w Polsce mamy problem z zawodniczkami leworęcznymi. Gosia Majerek powiedziała, że za grę w reprezentacji dziękuje i po tych latach kiedy była tym numerem jeden, trener Łakomy szukał dla niej zmienniczki. Znalazł Emilię Rogucką. Niestety jej liczne kontuzje spowodowały, że na dzień dzisiejszy nie możemy na nią liczyć. Krzysiek nie jest długo trenerem kadry i na pewno też będzie chciał wypróbować dziewczyny na kilku pozycjach. Na pewno każdy szkoleniowiec ma swoją wizję gry związaną z jakimiś zawodniczkami. Po Dąbrowie Górniczej na pewno zobaczył już te, które w tej koncepcji mają swoje miejsce, ale zdaje sobie sprawę, że musi poszukać kilku nowych twarzy. Tak bym może wytłumaczył te powołania.

Ale z nowych twarzy tak naprawdę jest jedynie Joanna Waga...

- Ja przypomnę, że Joanna Waga jest z tej grupy, która grała z Karoliną Kudłacz bodajże na mistrzostwach świata. Ona miała tam trochę pecha, ponieważ kontuzje wykluczyły ją na jakiś okres czasu z gry w reprezentacji. W pewien sposób rozumiem, że Krzysiek szuka nowych twarzy. My ze sobą rozmawiamy. Ja jestem drugim trenerem, mam swoją wizję, jednak ostateczne decyzje należą do niego.

W tym składzie czeka was turniej w Chebie gdzie zagracie z Ukrainą, Czechami i Słowacją. Jakie cel przyświecają temu wyjazdowi?

- To jest okazja dla tych dziewczyn by się pokazać, bo na przykład Monika Aleksandrowicz tylko raz była powołana na trzydniowe zgrupowanie jeszcze za trenera Łakomego. Tak samo Kasia Koniuszaniec, która pojechała z nami na turniej do Holandii, ale tam po trzech minutach pierwszego meczu doznała kontuzji kostki. Jest to więc możliwość do przyjrzenia się nowym twarzom.

Na wiosnę omijają nas kwalifikacje do mistrzostw świata. Czy sztab szkoleniowy ma już coś zaplanowane na ten czas?

- Wierzyliśmy, że wyjdziemy z tego turnieju. Stało się jak się stało. Nadal jednak realizujemy swoje założenia tak, jak byśmy mieli grać z Węgierkami. Będą normalnie zgrupowania. Cały czas natomiast prowadzone są rozmowy odnośnie sparingów reprezentacji.

Komentarze (0)