WP SportoweFakty: Początek sezonu był z pewnością trudny dla wielu graczy. Jak samopoczucie?
Tobias Reichmann: Fakt, po igrzyskach czułem się średnio. Głowa była już do przesady wypełniona piłką ręczną, nie pamiętam kiedy mieliśmy czas na dłuższy odpoczynek. Do tego forma fizyczna również odbiegała od wymarzonej. Teraz jednak wszystko wróciło już do normy. Cieszę się grą i czekam na kolejne spotkania, żeby móc grać jeszcze lepiej.
Jak dotąd Vive nie może znaleźć na sobie mocnych. Co stoi za tak dobrym startem rozgrywek w waszym wykonaniu?
- To prawda, od początku sezonu jesteśmy w dość dobrej formie. Cieszy, że potrafimy utrzymywać dobra dyspozycję i konsekwentnie budować coraz wyższą. Ten rok może być trudny: wygraliśmy Ligę Mistrzów i wiemy, że musimy pracować jeszcze ciężej, by dojść do Final Four ponownie. Może i czasem zdarzały nam się już gorsze, żeby nie powiedzieć słabe momenty, ale mimo tego i tak zdołaliśmy ostatecznie wygrać wszystkie mecze. To jest najważniejsze.
W Lidze Mistrzów cztery spotkania - cztery zwycięstwa. Które z nich było najtrudniejsze?
- Zdecydowanie to w Szeged. Gdy grasz mecze na wyjeździe, zwłaszcza na tak "gorącym terenie" jak na Węgrzech, naprawdę trudno o punkty. Zagraliśmy jednak bardzo dobrze, na dużej koncentracji i w pełni zasłużyliśmy na to zwycięstwo. Ciężkie było także ostatnie spotkanie przeciwko Celje. Zmagamy się z licznymi kontuzjami i to stanowi pewne utrudnienie, udało nam się jednak pokonać Słoweńców głownie dobrą obroną. W niedzielę natomiast, przeciwko Rhein-Neckar Loewen, czeka nas najtrudniejsze zadanie. Musimy zagrać najlepszy mecz w sezonie.
ZOBACZ WIDEO Zapłakany, chciał uciekać. Oto początki Cristiano Ronaldo. Wróci jeszcze do domu?
Pan niemieckich rywali powinien znać najlepiej. Mogą czymś zaskoczyć?
- Nie sądzę, nie zmienili się zbytnio w stosunku do poprzedniego sezonu. Latem nie zrobili rewolucji w składzie, pozostał ten sam trener. Tak jak przed rokiem czeka nas zacięta walka przez 60 minut. Ich główną bronią jest twarda obrona i kontrataki kończone przez znakomitych skrzydłowych. Przede wszystkim musimy zagrać niebywale uważnie i nie popełniać prostych strat. Niemcy czekają tylko na nasze błędy, to przy ich stylu woda na młyn.
Wspomniał pan o skrzydłowych. W ostatnim spotkaniu (wygranym przeciwko Stuttgartowi w Bundeslidze) zdobyli oni dla "Lwów" aż 15 bramek. Sobotni mecz może przerodzić się więc w batalię skrzydłowych?
- Może. Oby. A na poważnie, to najważniejsze jest zawsze tylko zwycięstwo całego zespołu. Nie ma znaczenia kto będzie zdobywał bramki, naszą siłą ma być gra kolektywna. Jak już mówiłem kluczem do zwycięstwa będzie obrona i maksymalne ograniczenie prostych strat. Należy zwrócić uwagę na błyskawiczny powrót do defensywy - Niemcy uwielbiają grę "szybkim środkiem".
Gra przeciwko niemieckim zespołom jest dla pana czymś szczególnym? Dodatkową motywacją, czy może pewnym dyskomfortem?
- Oczywiście. Moje pochodzenie nie jest tutaj bez znaczenia i takie spotkania mają dla mnie szczególny wydźwięk. Z drugiej strony jednak to po prostu kolejne spotkanie i kolejny mecz do wygrania. Jak zawsze liczy się tylko triumf, szczególnie przeciwko Niemcom.
W zeszłym sezonie zachwycił Pan efektownym sposobem rzutu ze skrzydła. Jak narodził się ten pomysł?
- Nie ukrywam, że dużo próbowałem na treningach. Co ciekawe, za pierwszym razem nie zdobyłem bramki. Wymyśliłem sobie jednak ten sposób i udało mi się go na tyle opanować, że obecnie chętnie z niego korzystam. To niezła pułapka dla bramkarzy.
Teraz, kiedy moje trafienia zostały kilka razy dzięki temu nominowane do TOP 5 goli kolejki, golkiperzy są już nieco bardziej wyczuleni na tego typu rzuty, ale przez to otwierają się kolejne możliwości do zdobycia bramki. Rzucanie ze skrzydła to wieczna zabawa z bramkarzem.
Latem zmienił się w klubie pański konkurent na prawym skrzydle - Ivana Cupica zastąpił Darko Djukić. Serb może dorównać Chorwatowi?
- Oczywiście. Darko to bardzo dobry zawodnik - miły człowiek oraz wielce utalentowany gracz. Jego wielką siłą jest młodość, perspektywiczność. Jeśli będzie nadal dobrze pracował, może zostać jednym z najlepszych.
Poprzedni rok był dla pana wyjątkowy. Złoto Ligi Mistrzów, wygrane Euro, a potem medal igrzysk - marzenie każdego sportowca.
- O tak! To był niezapomniany czas. Z Vive wygraliśmy wszystko, co było możliwe, z reprezentacją nie było wcale gorzej. Przede wszystkim omijały nas kontuzje. Oczywiście chciałbym dalej kontynuować to pasmo sukcesów, ale teraz to już jedynie historia. Musimy patrzeć w przód i sprawić, by ten rok nie był gorszy od poprzedniego.
Po trzech latach opuści pan jednak drużynę z Kielc. Mając tyle tytułów na koncie na pewno dobrze będzie pan wspominał czas spędzony w Vive.
- Bez dwóch zdań. To była najlepsza sportowa decyzja jaką podjąłem w życiu. Spotkałem tu wielkich zawodników, wybitnych trenerów. Wyjeżdżając do Kielc pierwszy raz opuściłem swoją ojczyznę, ale nie żałuję ani trochę. Drugi raz zrobiłbym dokładnie tak samo. Dzięki transferowi do Vive nie wykonałem kroku w przód, zrobiłem ich od razu trzy lub cztery.
A jednak wraca pan do kraju.
- Nie jestem sam - mam żonę, dwójkę dzieci, i muszę myśleć przede wszystkim o nich. Niestety, woleliby wrócić do ojczyzny, w Polsce nie czują się w pełni komfortowo, więc musimy myśleć jako cała rodzina. Dlatego decyzja: wracamy.
Z drużyny triumfatora Ligi Mistrzów przeniesie się pan do ekipy ze środka tabeli Bundesligi. Dlaczego właśnie Melsungen?
- To prawda, nie należą do ścisłego topu, ale mają wielkie możliwości. Myślę, że mamy w przyszłości szansę nawet na udane występy na arenie międzynarodowej. W Melsungen grają bardzo dobrzy i doświadczeni gracze, którzy często występują w swoich reprezentacjach. Liczę, ze będzie to kolejny krok w mojej karierze, teraz pozostaje tylko poczekać i zobaczyć co przyniesie przyszłość i czy był to dobry wybór.
Jest więc coś czego nie zrobił pan jeszcze, a chciałby, zanim odejdzie z Vive?
- Tak! Obronić tytuł Ligi Mistrzów!
Rozmawiał Maciej Szarek