Dla Polaków mistrzostwa w 2009 roku były emocjonalnym rollercoasterem. Kadra pojechała na nie jako aktualny wicemistrz świata i piąta drużyna rozegranych pół roku wcześniej igrzysk. Celem był medal, który choć trochę miał zaleczyć rany z Pekinu. Po pierwszym etapie turnieju półfinał był jednak sferą marzeń.
Nierealne nie istnieje
Wszystko ze względu na porażki z Niemcami i Macedonią w pierwszej fazie mistrzostw. Przez nie do fazy głównej Polacy weszli z okrągłym zerem. Liderujący ich grupie Niemcy i Duńczycy mieli na starcie po cztery punkty. Odrobić taką stratę w ciągu trzech meczów? Nierealne.
Dla Polaków nierealne jednak nie istniało. Najpierw różnicą czterech bramek pokonali Duńczyków, a potem rozbili w proch Serbów. Jednocześnie punkty gubili Niemcy. Gdy w ostatniej serii spotkań ponownie przegrali z Danią, Biało-Czerwoni awans do półfinału mieli już na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło pokonać Norwegów.
Zadanie było o tyle trudne, że Skandynawom wygrana z Polakami również dawała miejsce w półfinale. Nikt nie zamierzał więc odpuszczać, a nadziei nie tracili nawet siedzący już na trybunach Niemcy, których z kolei do półfinału mógł wypchnąć remis. I niewiele brakowało, a to właśnie oni zagraliby później o medale.
ZOBACZ WIDEO Rajd Dakar znowu pokazał swoje mroczne oblicze (źródło: TVP SA)
{"id":"","title":""}
Jedna Wenta
89 sekund przed końcem Polacy przegrywali 28:30. Norwegowie mieli piłkę, mogli "zabić" mecz. Ale zaczęli się gubić. Najpierw ekspresowo trafił Mariusz Jurasik, kilkanaście sekund później bramkę zdobył Rafał Gliński. Był remis 30:30 i 15 sekund do końca. Trener Norwegów wziął czas. Teraz w półfinale byli Niemcy.
- Widziałem, że stali wtedy za naszą bramką. Zaczynali się cieszyć, klepali się po plecach. Już byli w ogródku, już witali się z gąską - wspomina Artur Siódmiak. Kołowy, lider obrony kadry, który rzadko kiedy przekraczał linię środkową boiska, kilkanaście sekund później omal nie doprowadził ich do łez.
Norwegowie w ostatniej akcji chcieli zagrać va banque i zdecydowali się zdjąć bramkarza. Zauważyli to Daniel Waszkiewicz i Bogdan Wenta. Ten drugi spokojnym głosem przemówił podczas przerwy: "Jak wprowadzą siódmego zawodnika mają 15 sekund. Jak wprowadzą zawodnika, mają 15 sekund. Przerywać i mamy pustą bramkę. Tylko spokojnie, mamy dużo czasu".
I tu zaczęła się magia. Norwegowie rozpoczęli akcję, ale momentalnie zgubili piłkę. Przejął ją Siódmiak i rzucił na pustą bramkę rywali. Trafił. Zdążył spojrzeć na zegar i po chwili utonął w objęciach całej drużyny.
- Prawie wtedy zemdlałem. Maciej Nowak, doktor kadry, całował parkiet. Byłem oszołomiony. Wszyscy się na mnie rzucili i w momencie spadło na mnie półtorej tony. Modliłem się, żeby jak najszybciej zeszli, bo nie miałem czym oddychać - opowiada.
Po chwili wstał i spojrzał w stronę załamanych Niemców. - Zobaczyć wtedy ich miny - bezcenne. Oni nie wierzyli, że coś takiego mogło się stać - dodaje.
Narodziny Króla Artura
Siódmiak został bohaterem przypadkiem. Tak naprawdę, plan kadry na tę ostatnią akcję był inny. - Myśleliśmy, że akcję będzie kończył skrzydłowy Norwegów, więc Sławek (Szmal) miał obronić i rzucać od razu z bramki do bramki. Bogdan bardzo dosadnie powiedział, że zdejmują bramkarza. Może gdyby nie zrobił tego w ten sposób, to bym się zawahał i podawał? - zastanawia się.
Po meczu obrotowy zaczął nowe życie. Z gracza drugiego planu, stał się bohaterem narodowym - Królem Arturem.
- "Bogdan na prezydenta, Siódmiak na premiera" - takie obowiązywało wtedy hasło - wspomina ze śmiechem. - Łukasz Kadziewicz powiedział, że bił pokłony przed telewizorem, a ktoś inny stwierdził, że powinienem dostać tantiemy z Polmosu, bo sprzedaż alkoholu tego wieczoru zdecydowanie wzrosła.
Wygraną Polacy świętowali na piwie z... Norwegami. - Na początku byli w szoku, bo w taki sposób przegrać mecz było wręcz niewiarygodne. Gremialnie stwierdziliśmy jednak, że fajnie że awansowaliśmy, bo przynajmniej do półfinału nie weszli Niemcy - opowiada.
Rasiak piłki ręcznej
Dla Siódmiaka bramka z Norwegami była najbardziej radosnym momentem w karierze. "Czymś, czego nie da się kupić za żadne pieniądze" - podkreśla. Ale co by było, gdyby nie trafił?
- Bogdan powiedział, że urwałby mi jaja... Ale to oczywiście żart. Nie wiem, co by mi zrobił, ale na pewno dostałbym niezły opierdziel. Nie ubliżając Grześkowi Rasiakowi - bo bardzo go lubię - zostałbym pewnie Rasiakiem polskiej piłki ręcznej.
- Dopisało mi wtedy szczęście, że w ogóle tę piłkę przechwyciłem. Czasem śmiejemy się, że ślepej kurze trafiło się złote ziarno. Sam rzut nie był technicznie trudny, ale kluczowe było tu podjęcie decyzji. Cieszę się, że tak się to potoczyło. Inaczej miałbym do siebie żal, że koledzy nie zdobyli przeze mnie medalu. Sport jest brutalny, ale gdy wygrasz w ten sposób spotkanie - jest piękny - kończy.
[b]Maciej Wojs
[/b]