Godzina dreszczy. Francja w Teatrze Marzeń

PAP/EPA / Etienne Laurent
PAP/EPA / Etienne Laurent

- Prawdziwy turniej zaczyna się dopiero teraz - mówi selekcjoner reprezentacji Francji Didier Dinart. Jego podopieczni w 1/8 finału mistrzostw świata grają z Islandią, a cały kraj wstrzymuje oddech. Nadchodzi godzina dreszczy.

Faza grupowa w Nantes była przygrywką, gospodarze dopiero teraz zaczynają walkę o wszystko.

Francuscy dziennikarze są zgodni: w rundzie wstępnej najważniejszy był dla gospodarzy mecz otwarcia. Pokonali presję oraz nerwy, rozgromili Brazylię i później wszystko poszło jak z płatka. Dla Brazylijczyków czy Rosjan starcie z mistrzami świata było po prostu kolejną pozycją do odhaczenia w dzienniku. Teraz już nie będzie zmiłuj, Islandczycy zostawią na parkiecie zdrowie i będą walczyć z faworytem do ostatniej kropli krwi.

Mecz na śmierć i życie

- To pierwszy krok do nieba - pisze przed sobotnim meczem "L'Equipe". - Przed nami siedem dni, cztery mecze i sześćdziesiąt minut, które za każdym razem decydować będą o życiu i śmierci. Do Teatru Marzeń wchodzimy z jedną myślą w głowie: aby w kolejną niedzielę dostać się do raju.

Islandia to rywal, który przywołuje wspomnienia. "Le Figaro" podkreśla, że właśnie ten zespół był rywalem Francuzów w finale igrzysk olimpijskich 2008. Zawodnicy znad Sekwany zwyciężyli 28:23, zapisując kolejny rozdział w księdze narodzin wielkiej drużyny, nazwanej później "Lex Experts" - "Ekspertami".

Maciej Kot: to gra naszych rywali, która polega na zrzucaniu presji

Uczeń i mistrz

To był drugi złoty medal w trenerskiej karierze Claude'a Onesty, zaczynającego wówczas zwycięski marsz z Francuzami. On rządził na ławce, z parkietu zespołem dowodził Didier Dinart. Dziś role są już rozpisane inaczej. Selekcjonerem jest Dinart, jego poprzednik pełni zaś funkcję dyrektora sportowego kadry. Wspiera trenerów i przechadza się kulisami dumnym krokiem, z rękoma założonymi za plecami.

Dinart jest osobą inną niż Onesta, a jakby podobną. Jego poprzednika otaczał nimb mędrca, konferencje prasowe były połączeniem wykładu starego mistrza z pogadanką ukochanego dziadka. Nowy selekcjoner jest zdystansowany oraz konkretny. Ma dopiero czterdzieści lat, a widział już w piłce ręcznej wszystko. I kiedy stajesz z nim twarzą w twarz masz wrażenie, jakbyś obcował z pomnikiem. To autorytet, który czuć; nie wymagający potwierdzania.

Powódź w Paryżu

Następca Onesty ma drużynę o nieograniczonym potencjale i trudno uciec od wrażenie, że gospodarze mogą w tym turnieju przegrać tylko sami ze sobą. Wszak już przed rozpoczęciem MŚ większość gazet włożyła zawodnikom korony na głowy. Pisano o nadchodzącej "godzinie święta", "kogucie mającym śpiewać" i planowano wielki finał, podczas którego Paryż utonie w szampanie.

Na razie Francuzi muszą wygrać jeszcze jeden mecz, aby ich spotkania mógł zobaczyć cały kraj. Mistrzostwa świata pokazuje bowiem kodowana stacja BeIN Sports; publiczna telewizja sublicencję na pokazywanie spotkań gospodarzy ma dopiero od ćwierćfinału.

Piłkarze ręczni od tygodni i tak są jednak wszędzie. Widzimy ich na plakatach, bannerach oraz w gazetach. Naprawiają samochody, wrzucają piłkę przez szyberdach, cieszą się muzyką dzięki słuchawkom najnowszej generacji. Są jak herosi. Nawet firma Panini po raz pierwszy wydawała album na naklejki dotyczący piłki ręcznej. I obejmuje on tylko jedną drużynę.

Stadion mój ogromny

Mecz 1/8 finału gospodarze rozegrają w Lille. To będzie rekordowe wydarzenie, bo na trybunach... stadionu piłkarskiego ma usiąść 28 tysięcy widzów. - Spełniamy nasze marzenie - mówi dyrektor francuskiej kadry Philippe Bana. Dotychczas najwyższą frekwencję na MŚ wykręcili Egipcjanie, których mecz ze Szwecją w 1999 roku z wysokości trybun śledziło 25 tysięcy kibiców. Teraz wiadomo już, że ich wynik będzie pobity.

I jeśli doping płynący z trybun hali wystawowej w Nantes Francuzi nazwali "fenomenalnym" to trudno sobie wyobrazić, jakimi słowami opiszą dzisiejsze wydarzenia w Lille. Tam przy "Marsyliance" rywalom miękły nogi; W Lille okrzyk "Do broni, obywatele!" ma rzucić przeciwników na kolana. Tak jak dwa lata temu podczas finału Pucharu Davisa, gdy właśnie na Stade Pierre-Mauroy Gael Monflis w trzech setach pokonał Rogera Federera.

W sobotę wieczorem zawodnicy będą musieli stawić czoła zarówno rywalom, jak i niskiej temperaturze. Dziennikarze "L'Equipe" przewidują, że w momencie rozpoczęcia meczu na parkiecie ma być około dziewiętnastu stopni. Kibiców i zawodników rozgrzeją emocje.

Kamil Kołsut z Nantes

Komentarze (0)