[b]WP SportoweFakty: W Lidze Mistrzów nie ma drugiego tak wysokiego zawodnika jak pan. To duży atut?
[tag=52422]
Dainis Kristopans[/tag][/b]
: Na pewno wzrost pomaga przy rzutach z dystansu oraz w blokowaniu przeciwników. Staram się ten atut wykorzystywać do maksimum. W ataku przeważnie nie wchodzę w pojedynki jeden na jeden, tylko szukam wolnych przestrzeni, by spokojnie oddać rzut z dystansu na pełnym zasięgu; w obronie natomiast nie odchodzę raczej od szóstego metra, bo wtedy łatwiej mnie minąć.
Czyli jednak są też minusy tych 215 centymetrów.
- Oczywiście. Przede wszystkim mógłbym być trochę szybszy, ale z moim wzrostem i tak moja motoryka jakoś strasznie nie kuleje. Zdecydowanie najtrudniej jest mi bronić przeciwko niskim, zwrotnym i szybkim na nogach rozgrywającym takim jak Słoweńcy - Staś Skube czy Miha Zarabec. W ataku za to obrońcy szybko do mnie dochodzą i uniemożliwiają rzut, a mi trudno jest wykonać skuteczny zwód. Takie warunki, choć na pozór idealne do gry w piłkę ręczną, mają i swoje wady. Gdyby były takie perfekcyjne, gracze mierzący 1,80 nie mieliby racji bytu, a niektórzy radzą sobie przecież bardzo dobrze.
ZOBACZ WIDEO Tego nie uczą na kursach prawa jazdy. Zobacz, jak sobie radzić w kryzysowych sytuacjach na drodze
Pomysł na grę w piłkę ręczną zrodził się właśnie z powodu nietuzinkowego wzrostu? Na Łotwie handball nie jest przecież zbyt popularny.
- W moim mieście, w Lucynie, piłka ręczna była jedyną opcją. Mamy tam niezły zespół. To małe miasteczko, typowo nastawione na jeden sport - tam wszyscy grają w handball. Tradycja grania w piłkę ręczną jest tam mocno zakorzeniona w historii, nie tak jak w reszcie kraju. Szczypiorniak jest czwartą, może piątą najpopularniejszą dyscypliną na Łotwie. Choć mamy reprezentację - więc nie ma czego się wstydzić - zawsze mogłoby być lepiej.
Ale panu udało się zaistnieć. Najpierw w Preszowie, teraz w Brześciu.
- To duży sukces. Świetny czas spędziłem zwłaszcza w Preszowie. Sześć sezonów na Słowacji bardzo mnie rozwinęły jako zawodnika. Na dobre wyszły mi także przenosiny do Brześcia. Mam nadzieję, że kolejny transfer będzie następnym krokiem do przodu.
Po sezonie przeniesie się pan do Vardaru Skopje. Dlaczego wybór pad właśnie na Macedonię?
- Vardar przedstawił mi świetną ofertę. To dla mnie szansa na rozwój. Myślę, że tam mogę nabrać jeszcze więcej doświadczenia i urosnąć jako zawodnik. Miałem więcej ofert, ale to Macedończycy byli najbardziej zdeterminowani, więc decyzja była dla mnie oczywista.
Po dwóch latach opuszcza pan klub, który z roku na rok poprawia swoje wyniki i notuje stały progres. Białorusini mogą namieszać w Lidze Mistrzów w przyszłości?
- Mam taką nadzieję. Ten klub ciągle się rozwija i to w bardzo szybkim tempie. Przychodzą tutaj coraz lepsi gracze, a ci, którzy od dawna są w zespole, nabierają doświadczenia. W Brześciu duży nacisk stawia się też na atmosferę wewnątrz ekipy, wszyscy są bardzo przyjaźni i tworzą zgraną grupę. Może to jest sekret naszych dobrych wyników? Zdążyliśmy zaskoczyć już nie jeden zespół i sądzę, że w przyszłości Mieszkow wciąż będzie groźny dla każdego.
W sobotę przegraliście jednak z Vive Tauronem 27:35, choć do 40. minuty wszystko z waszej perspektywy wyglądało znakomicie. Co stało się w końcówce?
- Zaważyły problemy kadrowe i liczne kontuzje. Wielu naszych zawodników nie mogło zagrać, a np. Paweł Atman był zaraz po powrocie do zdrowia. Zespół z Kielc miał szerszą ławkę, co przełożyło się w efekcie na bardziej wypoczęty skład pod koniec spotkania. Rywale zaczęli wówczas grać bardzo szybko, dużo biegali, a my nie mogliśmy wytrzymać ich tempa. Zwalnialiśmy, ale Vive znów przyśpieszało i wyprowadzało kontry. To sprawiło nam najwięcej trudności. Takie było jednak ryzyko - nasza taktyka zakładała, by uderzyć na początku, co się powiodło, ale po przerwie zabrakło sił.
Nie stłamsiła was przypadkiem atmosfera na trybunach?
- Faktycznie, atmosfera i kibice byli świetni. Moje uszy właśnie przestają mnie boleć i zaczynam lepiej słyszeć! I tak, trudno było grać w takich warunkach. Nawet jeśli nie wpłynęło to bezpośrednio na naszą postawę, to z pewnością poniosło gospodarzy.
W wyniku porażki grupowe zmagania skończyliście na piątym miejscu. To sukces czy mały niedosyt?
- To był nasz cel. Piąta pozycja nas w pełni zadowala, bo przed sezonem właśnie tu chcieliśmy się znaleźć. Oczywiście, była szansa na 4. lokatę, ale wygrać sześcioma bramkami w Kielcach to zadanie z gatunku tych niemożliwych. Vive zwycięstwa i punktów potrzebowało bardziej niż my, zwłaszcza biorąc pod uwagę ich ostatnie porażki, i widać było tą determinację w ich oczach. My graliśmy za to na większym luzie. Kielczanie wygrali w pełni zasłużenie.
W 1/8 Ligi Mistrzów zagracie więc z Flensburgiem.
- I dobrze. Wolę Flensburg niż Veszprem. Z Węgrami często mierzymy się w Lidze SEHA i tych meczów z tym samym rywalem było już dużo. Ponadto, przeciwko Veszprem gra się nam bardzo trudno. Zresztą, wystarczy spojrzeć na historię spotkań - przegraliśmy z nimi oba spotkania w tym sezonie. Z Flensburgiem za to, myślę, że można powalczyć. Zwłaszcza u siebie stać nas, by sprawić im wiele problemów.
W 2015 roku Mieszkow odpadł w grupie, w 2016 Vive wyeliminowało was w 1/8. Teraz czas na ćwierćfinał?
- Oby! To będzie jednak bardzo trudne zadanie. Flensburg to silny rywal, w dwumeczu postawią nam poprzeczkę bardzo wysoko. To przecież aktualni liderzy Bundesligi. Nie tracimy jednak wiary. Udowadnialiśmy już w tym sezonie, że stać nas na niespodzianki jak z Vardarem. Czemu nie mielibyśmy pokusić się o kolejną?
Rozmawiał Maciej Szarek