Pozycja: lewy rozgrywający. Statystyki: 1405 bramek w 385 spotkaniach Bundesligi. Żaden Polak nie może pochwalić się takim dorobkiem w najlepszej lidze piłkarzy ręcznych. Niewielu przez prawie 15 lat regularnie grało na niemieckich parkietach. Piotr Przybecki to legenda polskiej piłki ręcznej, z tym, że nieco zapomniana, bo jego osiągnięcia zepchnęła w cień kadra Bogdana Wenty, w której nowy selekcjoner nie występował z powodu kłopotów zdrowotnych.
Był jednym z największych talentów rodzimego szczypiorniaka, choć jak przyznał po latach, kontuzje mocno wyhamowały jego karierę. Urodzony w Opolu Przybecki, syn Antoniego, niegdyś znanego zawodnika, w reprezentacji zadebiutował już jako 17-latek. W premierowym występie zaaplikował Norwegom osiem bramek.
- Jeszcze jako gracz Gwardii Opole otrzymałem powołanie do kadry. Dzięki temu zaistniałem, ale był to dla mnie prawdziwy kosmos. Sam nie wierzyłem potem, że udało mi się rzucić bodajże 8 bramek Norwegom. W wieku 17 lat - wspominał.
Do Niemiec wyjechał w 1995 roku, jako 23-latek z doświadczeniem w Śląsku Wrocław i Iskrze Kielce. Terminował w drugoligowym TV 05/07 Huettenberg, po dwóch latach przeniósł się do Bundesligi, do Essen. W Zagłębiu Ruhry stał się liderem zespołu i jednocześnie jednym z najlepszych strzelców rozgrywek.
ZOBACZ WIDEO Królewscy krok od mistrzostwa. Zobacz skrót meczu Celta - Real [ZDJĘCIA ELEVEN]
Przybecki znalazł się w notesach największych niemieckich klubów. Po Polaka sięgnęło ostatecznie THW Kiel, handballowy odpowiednik piłkarskiego Bayernu Monachium. Tylko trzech naszych rodaków dostąpiło tego zaszczytu. Marek Panas, Daniel Waszkiewicz i właśnie Przybecki.
Na północy Niemiec spędził trzy lata, ale piętno na jego pobycie w drużynie Zebr odcisnęła poważna kontuzja z pierwszego sezonu w THW. Zresztą jej skutki odczuwał do końca kariery. - W jednym z meczów kontrolnych, w dodatku z zawodnikami z niższej ligi, zdarzył się bardzo głupi faul. Rywal uszkodził mi wszystkie więzadła w kolanie. Uważano, że będę sportowym inwalidą - opowiadał. Wrócił jeszcze silniejszy.
Choć zdobył z THW mistrzostwo Niemiec i dwa srebrne medale, to najlepszym okresem w jego karierze było pięć sezonów w HSG Nordhorn-Lingen. Plasował się w czołówce strzelców, występował w Meczu Gwiazd, zdobył Puchar EHF, drugie najważniejsze trofeum w europejskiej piłce ręcznej. Karierę zakończył w 2012 roku w Hannoverze. W wieku prawie 40 lat nadal potrafił się dać rywalom we znaki.
Dzielił szatnię z największymi tego sportu. Wystarczy wspomnieć Holgera Glandorfa, Ljubomira Vranjesa, Staffana Olssona, Henninga Fritza. Przybecki zapracował w Bundeslidze na ogromny szacunek, nawet większy niż w ojczyźnie. Przeszły mu bowiem obok nosa największe sukcesy polskiej kadry. Gdyby nie problemy zdrowotne, miałby prawdopodobnie pewne miejsce w drużynie trenera Wenty. Na początku kadencji selekcjonera pełnił nawet funkcję kapitana.
Właśnie sukcesy reprezentacyjne to jedyny element, którego nie znajdziemy w jego CV. Pod wodzą Bogdana Kowalczyka kadra nie zdołała przebić się do wielkiego turnieju, choć brakowało niewiele. Jego licznik zatrzymał się na 131 reprezentacyjnych grach i 372 bramkach.
Trzy lata temu rozpoczął nowy rozdział w swojej przygodzie z piłką ręczną. Utrzymał w PGNiG Superlidze Śląsk Wrocław, przed sezonem 2016/2017 przejął Orlen Wisłę i zadebiutował w Lidze Mistrzów jako trener. Na początku czerwca po raz pierwszy poprowadzi Biało-Czerwonych. 12 lat po ostatnim meczu z orzełkiem na piersi.
Dwa lata zmarnowane z tym Kirgizem... owcy paść, a nie bawić się w reprezentacje!