Zawodnicy Sandra Spa Pogoni pokazali, że nawet 11 bramek straty można znacząco zniwelować. Do takiej niecodziennej sytuacji doszło podczas ligowego starcia Portowców z Wybrzeżem Gdańsk. Goście przez ponad 16 minut drugiej części zawodów ani razu nie trafili do siatki szczecinian.
- Wynik, jak schodziliśmy do szatni po pierwszej połowie, był masakryczny. Odskoczyli nam na 11 bramek. Trudno było się z tego ocknąć. Ale walczyliśmy do końca. Szkoda tych ostatnich 5 minut, bo można było to zremisować. Ważne 4 punkty nam uciekły - przyznał Seweryn Gryszka.
Środkowy rozgrywający Pogoni przyznał, że to były przysłowiowe śliwki robaczywki. - Pierwszy mecz, u siebie. Doszedł stres. Mamy trochę nowych zawodników. Jeszcze brakuje ogrania. Z meczu na mecz będziemy się starać, aby nasza gra wyglądała coraz lepiej - stwierdził.
- Zawaliliśmy pierwszą połowę. Później nadrabianie przez całą drugą było trudne. Musieliśmy podwójnie zasuwać. Brakowało skuteczności. Niektóre piłki powinniśmy spokojnie rzucić. Padło na poprzeczkę albo obok bramki. Trzeba to dopracować - dodał szczypiornista.
Co istotne, miejscowi zachowali czyste konto w sytuacji krytycznej (podwójnym dwuminutowym osłabieniu) i to aż dwukrotnie. - Co lepsze, przegraliśmy to osłabienie w dobrym stylu, bo dołożyliśmy jeszcze bramkę. Za wiele nie daliśmy sobie rzucić. Ten aspekt gry dobrze nam wyszedł - słusznie zauważył Gryszka.
Zapytany na koniec, czy mimo fatalnej sytuacji po zmianie stron zespół zachował jeszcze wiarę w końcowy triumf, odpowiedział. - Zawsze trzeba walczyć do końca. Pokazaliśmy, że nie odpuszczamy. W szatni powiedzieliśmy sobie, że jeszcze powalczymy, aby ten wynik nadrobić. Prawie się udało. Zabrakło trochę czasu - oznajmił.
ZOBACZ WIDEO PGNiG Superliga: co za asysta! Tak robi tylko Uros Zorman