Gdańszczanie przystąpili do rywalizacji w opolskim Okrąglaku bez kilku kluczowych zawodników. Ich trener Marcin Lijewski nie mógł skorzystać między innymi z Pawła Niewrzawy, Adriana Kondratiuka czy Damiana Kostrzewy. Gracze Wybrzeża weszli w mecz w słabym stylu, ale z minuty na minutę stopniowo się rozkręcali.
Najlepszy fragment gry zanotowali pomiędzy 30. a 50. minutą, kiedy to bezapelacyjnie rozdawali karty na boisku. Bardzo dobrze w bramce spisywał się Maciej Pieńczewski, a jego koledzy z pola, na czele z Mateuszem Wróblem, regularnie pokonywali Adama Malchera. Dlatego też ekipa z Gdańska na około dziesięć minut przed końcem wygrywała już 23:17. I nic nie wskazywało na to, by miała wypuścić zaliczkę z rąk.
Zawodnicy Gwardii w ostatnich fragmentach regulaminowego czasu gry zerwali się jednak do heroicznej pogoni, która przyniosła im zamierzony efekt. Zespół z Pomorza nieco się pogubił i na siedem sekund przed końcowym gwizdkiem dał sobie wydrzeć wygraną. Opolanie doprowadzili do remisu 26:26, a następnie lepiej wykonywali rzuty karne.
- Sam nie wiem, czy jestem zadowolony, czy zły. Przed przyjazdem do Opola wziąłbym remis z pocałowaniem ręki. Moi podopieczni mnie nie zawiedli. Po raz kolejny potwierdzili, że są walczakami i chylę przed nimi czoła. Zabrakło nam pół zawodnika w ataku i w obronie. Wtedy być może udałoby się dowieźć zwycięstwo do końca - komentował Lijewski.
ZOBACZ WIDEO PGNiG Superliga. Azoty Puławy rozstrzelały Meble Wójcika Elbląg. Zobacz skrót (WIDEO)
Trener Wybrzeża był też pod wrażeniem okoliczności, w jakich jego zawodnicy stoczyli bój z gwardzistami.
- Ten mecz był wspaniałą promocją piłki ręcznej. Licznie zgromadzona publiczność (2500 widzów - przyp. red.) obejrzała naprawdę dobre widowisko. Życzyłbym całej lidze, żeby większość potyczek odbywała się przy takich kulisach i kończyła w tak dramatyczny sposób. Mój zespół zdobył w Opolu ogromne doświadczenie - podsumowywał Lijewski.