Rozwijał się wzorcowo. Młodzieżowa reprezentacja, świetny sezon w I lidze, zwieńczony barażami o awans do Superligi. Potem los się do niego uśmiechnął, trener beniaminka Bundesligi z Coburga, Jan Gorr, obejrzał w internecie kompilację najlepszych parad Patryka Folusznego i stwierdził: - Chcę go u siebie.
Wszystko potoczyło się błyskawicznie, telefon, wyjazd, testy, kontrakt. Na wstępie rola trzeciego bramkarza z widokami na awans w hierarchii. Brzmiało zachęcająco.
Apetyty rozbudził rychły debiut w Bundeslidze przeciwko nie byle komu, bo zdobywcy Pucharu EHF, Frisch Auf! Goeppingen. Kilka interwencji miało być preludium do poważnej kariery w Niemczech. Tak naprawdę, ten występ to jeden z niewielu śladów w CV po Coburgu.
- Po moim debiucie do treningów wrócił akurat pierwszy bramkarz, Jan Kulhanek. Zagrał świetnie w kolejnym spotkaniu i wypadłem z kadry. Do końca pobytu w Niemczech właściwie wyłącznie przygotowywałem się z drużyną, po spadku do 2. Bundesligi wchodziłem do bramki tylko epizodycznie - opowiada Foluszny.
Jego dwuletni kontrakt z HSC 2000 Coburg wygasł latem 2018 roku. Nie zamierzał gnuśnieć w 3. Bundeslidze, celował zdecydowanie wyżej. - To poziom naszej pierwszej ligi - zaznacza. Wrócił do rodzinnego Ostrowa Wielkopolskiego, gdzie uczył się fachu. Przez kilka miesięcy, jeszcze będąc w Niemczech, rozglądał się za klubem w Superlidze. Chciała go zatrudnić Arka Gdynia, rozmawiał z aspirującym do awansu SPR-em PWSZ Tarnów, ale formalności zatrzymały jego przenosiny. Większości klubów w Polsce nie było stać na zapłacenie horrendalnego (jak na nasze warunki) ekwiwalentu za wyszkolenie.
- Opłata wynika z przepisów EHF, polskiej i niemieckiej federacji. Po prostu za wyszkolenie zawodnika płaci się do 24. roku życia. Odchodząc do Coburga kosztowałem 10 tys. zł, chcąc wrócić moja cena skoczyła do 40 tys. złotych. W czasach, gdy polskie kluby oglądają każdą złotówkę, było to zbyt dużo - tłumaczy.
22-latek znalazł się w zawieszeniu. Mógł co najwyżej trenować z Ostrovią Ostrów Wielkopolski. Dopóki przelew nie trafiłby na konto Coburga, nie byłoby mowy o zgłoszeniu do I ligi. - Rozważałem nawet roczną przerwę i indywidualne przygotowania. Stałbym się amatorem, przepisy by mnie nie dotyczyły i obyłoby się bez kosztów. Ewentualny rok poza piłką ręczną mógłby oznaczać koniec poważnej kariery. Trudno po takim czasie wrócić do obiegu - przyznał.
Wybawcą okazał się Gorr. Foluszny wykonał telefon, poprosił szkoleniowca o pomoc i sprawa ruszyła z kopyta. Po długich namowach prezesi Coburg odpuścili, zwolnili Ostrovię z opłat i bramkarz może odbudować się w I lidze, bo na transfer do Superligi stanowczo za późno.
- Bez trenera Gorra nie udałoby się przekonać władz. Jestem mu bardzo wdzięczny, to dzięki niemu nadal mogę grać w piłkę ręczną - podkreśla.
Foluszny nie żałuje wyjazdu, drugi raz postąpiłby tak samo, choć przyznaje, że nie był jeszcze gotowy na takie wyzwanie: - Wolałem jechać niż całe życie żałować. Kiedyś debiut w Bundeslidze w wieku 20 lat brałbym w ciemno. Może rzeczywiście oferta przyszła zbyt szybko. W Niemczech poznałem jednak inny świat, trafiłem do profesjonalnego klubu. Szkoda jedynie, że nie udało się przebić na dłużej.
Sezon 2018/19 spędzi w Ostrowie Wielkopolskim. Zamierza wyprowadzić karierę na prostą, przez kilka miesięcy spróbuje zwrócić na siebie uwagę klubów Superligi. - Konkurencja w Polsce jest duża, ale mam nadzieję, że uda mi się przekonać trenerów - zapowiada.
ZOBACZ WIDEO PGNiG Superliga: Mateusz Kornecki show! 3 kapitalne interwencje w 30 sekund [WIDEO]