Mecz rozpoczął się po myśli gospodarzy. Tradycyjnie Thierry Omeyer zamurował bramkę Zebr, a do tego znakomicie funkcjonowała niemiecka obrona. W ataku nie do zatrzymania był Filip Jicha, który wykorzystywał każdy błąd obrony Realu Ciudad. To właśnie po trafieniu Czecha Zebry prowadziły w 10. minucie już 7:2. Taki obrót spraw podziałał jak zimny prysznic na obrońców trofeum, którzy zaczęli powoli odrabiać straty. Sygnał do ataku dał Jonas Kallman, który kończył kontrataki wyprowadzane przez jego kolegów. Kilończycy chyba za bardzo się rozluźnili, oddając rzuty z nieprzygotowanych pozycji. Do tego gra stawała się coraz bardziej twarda, przez co i sędziowie nie mogli narzekać na brak pracy, co chwila odsyłając zawodników obu ekip na ławkę kar. Grę w przewadze lepiej wykorzystali goście, którzy po trafieniu Sergeja Rutenki wyrównali stan meczu. Wtedy jednak ponownie do głosu doszły Zebry. Szybkie wznowienia od środka siały popłoch w szeregach Hiszpanów, którzy często mieli problem z powrotem do defensywy. Dzięki temu, najpierw Jicha dwukrotnie pokonał Arpata Sterbika, a następnie dwa kapitalne gole zdobył Stefan Lovgren, który potwierdził, że mimo upływu lat, nadal jest czołowym środkoworozgrywającym na świecie. Przewaga Zebr rosła, a goście coraz rzadziej potrafili znaleźć sposób na niemiecką defensywę i Omeyera. Liczne zabiegnięcia niezwykle aktywnego środkowego Chemy Rodrigueza Vaquero nie przynosiły rezultatu. W 25. minucie Igor Anić trafił na 15:11, a chwilę później Vid Kavticnik podwyższył na 17:12. To wywołało sporo niezdrowych emocji u mistrzów Hiszpanii. Najpierw Rutenka niemalże przerzucił przez brak Nikolę Karabatcia, a następnie Chema starł się z dwoma zawodnikami Zebr, za co został ukarany dwiema minutami. Gospodarze przed przerwą zdążyli zdobyć jeszcze jednego gola i do szatni schodzili z sześciobramkowym prowadzeniem.
Po zmianie stron Hiszpanie wzięli się ostro do odrabiania strat. Szybka, kombinacyjna gra zaczęła wreszcie przynosić rezultaty i już po pięciu minutach, po golu Jerome Fernandeza, przewaga gospodarzy stopniała do dwóch oczek. Nadal jednak zawodnicy Ciudad Real nie radzili sobie z szybkimi rozpoczęciami Zebr po straconych golach, co skrzętnie wykorzystywał między innymi Karabatić. W 40. minucie trzecią dwuminutową karę otrzymał Markus Ahlm, co oznaczało dla niego koniec udziału w tym spotkaniu. Goście znakomicie wykorzystali grę w przewadze i po golach Jerome Fernandeza oraz dwóch Luca Abalo przegrywali już tylko 24:25. Przez dłuższy okres czasu gra toczyła się bramka za bramkę, a tempo gry nadal było imponujące. Momentami mogło się zdawać, że Zebry wyprowadzają kontry po straconych bramkach.
W 52. minucie Abalo trafił na 32:31, Javier Hombrados kapitalnie obronił rzut z koła Lovgrena, co na wyrównującą bramkę zamienił Jerome Fernandez. Jednak chyba nikt nie spodziewał tak zabójczej końcówki w wykonaniu gospodarzy. Najpierw Henrik Lundstrom zdobył trzy gole z rzędu, a Omeyer wykonał znakomitą pracę między słupkami. Mistrzowie Hiszpanii chyba nie wytrzymali już kondycyjnie ostatnich minut, oddając rzuty prosto w francuskiego bramkarza. Na piętnaście sekund przed końcem Jicha trafił na 39:33, ale ostatnie słowo należało do Olafura Stefanssona, który rzutem niemalże równo z końcową syreną ustalił wynik spotkania na 39:34.
W niedzielnym finale Ligi Mistrzów nie zabrakło niczego. Kibice obejrzeli fantastyczne gole, kapitalne parady bramkarzy i walkę o każdy centymetr parkietu. Rewanż za tydzień zapowiada się pasjonująco, tym bardziej, że pięć bramek przewagi Zebr nie gwarantuje im jeszcze zwycięstwa w Lidze Mistrzów.
THW Kiel - Ciudad Real 39:34
Najwięcej bramek zdobyli:
THW Kiel: Jicha 9, Kavticnik 9(3), Karabatić 7
Ciudad Real: Jerome Fernandez 8, Abalo 7, Kallman 7, Stefansson 6(1)