Artur Siódmiak: Kiedy życie skreśla, nie pytając o zgodę

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Sport potrzebuje takiej "parszywej dwunastki"?

Sport potrzebuje mocnych charakterów. Niech pan popatrzy, skąd pochodzą na przykład Robert Korzeniowski czy Anita Włodarczyk. Tomek Majewski, gdyby nie zdobywał złotych medali, pewnie zostałby na wsi, Piotrek Małachowski pewnie by komuś szczękę przestawił i miał przez to problemy. Darek Michalczewski to też dobry przykład. Sport ratuje, a jak ktoś potrafi się w życiu podnieść, to i w sporcie mu łatwiej.

Wasza drużyna to były mocne charaktery. Bielecki stracił oko, a później wygrał Ligę Mistrzów, Tkaczyk jest siłą rodziny, którą dotknął dramat niepełnosprawnych dzieci.

To superfaceci. Godni podziwu. Karol się zmienił - też nie miał najciekawiej w życiu, zawsze był zamknięty, stronił od mediów. Wypadek go otworzył, zrozumiał, że może dać coś innym. Uwielbiałem ten jego dystans. Wie pan - "nie widzę problemu", albo "porozmawiajmy szczerze, w troje oczu". Karol pokazuje, że można stawić czoła każdemu nieszczęściu.

Pan był bliski rzucenia sportu, zanim na dobre zaczęła się prawdziwa kariera.

Nie że mi się znudziło, ale zwyczajnie nie miałem pieniędzy. W Wybrzeżu przez osiem miesięcy nie dostawaliśmy wynagrodzenia. Poszedłem na chwilę do Warszawianki, ale trafiłem z deszczu pod rynnę, znowu grałem za papieskie, czyli "Bóg zapłać". Zacząłem kończyć jakieś kursy z branży ubezpieczeń, chciałem się zająć czymkolwiek, co pozwoliłoby mi się utrzymać. W końcu trafiłem do Luksemburga, to nie była potęga, ale miałem kilka tysięcy euro i otwartą drogę do Francji. Wcześniej trenowałem w Gdańsku w hali bez ogrzewania, pięć stopni było, ćwiczyliśmy w czapkach, o kąpieli mogliśmy tylko pomarzyć. Gdybym został w Polsce, nie byłoby mnie w reprezentacji i gola z Norwegią musiałby rzucić ktoś inny.

A tak trafił pan do grona celebrytów.

Zgadzam się, że gdybym chciał, mógłbym zostać celebrytą, ale nie uważam się za kogoś takiego i nie odnajduję się w tym świecie. Nikogo nie oceniam, ale dla mnie byłoby to trochę poniżające, bo nie lubię się uzewnętrzniać. Rozmawiam z panem dość szczerze, bo znamy się kilkanaście lat, ale i tak dużo prywatności zostawiam dla siebie.

Łatwe i szybkie pieniądze powinny być kuszące dla kogoś - jak pan mówi o sobie - kto nie był święty.

Co innego z domu wyniosłem. Jestem bardzo zżyty z rodzicami, a mama zawsze powtarzała, że z kim przestajesz, takim się stajesz. Że zanim wydam osąd, mam poczuć odrobinę empatii i postawić się w miejscu tej osoby. Jestem otwarty, prosty chłopak - mówię, co myślę. Oczywiście, że gol z Norwegią otworzył mi wiele drzwi, ale i bez tego gola dostałbym się tam, gdzie chcę. Potrafię z każdym rozmawiać i szanuję ludzi. Od każdego biorę coś dla siebie, nie uważam, że jestem najmądrzejszy. I mam coś, czego innym trochę brakuje: przyznaję się do błędów. Rodzice są ze mnie dumni nie tylko za karierę sportową. A mama przecież zbierała wszystkie wycinki o mnie jeszcze z czasów, gdy grałem w Nielbie Wągrowiec. Przekładam czasami te żółte kartki, żeby przypomnieć sobie, kim byłem kiedyś.

Niemcy pisali o panu, że nawet wśród rodziny nie ma żadnych przyjaciół.

Chodziło im o styl grania, że jestem twardy i nikogo nie szanuję. Jak mieliśmy z nimi grać, to stosowali różne chwyty, o czerwonych świniach też pisali, żeby wyprowadzić nas z równowagi. Przyjaciół jednak rzeczywiście nie mam wielu, może kilku takich, na których zawsze mogę polegać. Mam za to wrażenie, że wiele osób mnie lubi i ja lubię wiele osób. Nie jestem konfliktowy. Teraz, robiąc biznesy, dowiaduję się, że komuś nie podoba się moja działalność, ale to chyba opinie wynikające z zazdrości, że zagospodarowałem siebie tak szybko po zakończeniu kariery. Dla takich osób mam jedną radę: zamień się ze mną, zrób coś, wymyśl, będę ci kibicował.

Największym zawodem w pana karierze jest brak medalu na igrzyskach w Pekinie?

Byłem pewny, że go wywalczymy. Porażka była dla mnie druzgocąca. Wiedziałem, że jestem w takim wieku, że to moja jedyna szansa. Kiedy wróciłem po igrzyskach do klubu, byłem wypalony, nie czułem żadnej przyjemności z gry. Większość sportowców mówi, że oddałaby wszystkie wywalczone medale mistrzostw świata, Europy czy te z gry w klubie za jeden olimpijski. Nie będę oryginalny, zrobiłbym tak samo.

Na każdego coś znajdziesz. Adam Małysz ma za długie wąsy, Robert Lewandowski strzela tylko w klubie, a jego żona Ania za szybko się rozwija. Ludzie są zawistni, nie tylko Polacy


Podobno po waszym wyjeździe siadła atmosfera w całej reprezentacji Polski.

Nasłuchałem się dużo legend, trochę mieszano historie. Przed igrzyskami była jedna impreza z siatkarkami w Szczyrku, bo byliśmy w tym samym miejscu na zgrupowaniu. Miałem już parę rzeczy za uszami, leczyłem kontuzję i usłyszałem od Bogdana Wenty, że mam wybór: "impreza albo igrzyska", więc nigdzie nie poszedłem. A w Pekinie po naszym odpadnięciu rzeczywiście było grubo, bo to był taki czarny dzień. Siatkarze przegrali i odpadli z turnieju, poprosili nas o uratowanie honoru gier zespołowych, ale nie daliśmy rady i przegraliśmy z Islandią. Napruliśmy się jak worki. Ja kończyłem w koszulce Pawła Zagumnego i w nakolannikach oparty o łóżko, bo nie byłem w stanie do niego dojść, Guma zasnął w mojej koszulce, Łukasz Kadziewicz też okrutnie się nawalił. Dla siatkarzy to był koniec, my graliśmy jeszcze mecze o piąte miejsce. Jak nas rano Bogdan zobaczył, to odpuścił trening. Wygraliśmy później, co było do wygrania i pokazaliśmy charakter, ale coś w nas pękło. Ta impreza, kiedy żegnaliśmy się z marzeniami, musiała się wydarzyć - wypuściliśmy emocje z alkoholem, każdy normalny człowiek szukałby gdzieś ujścia.

Reprezentacja Polski w piłce ręcznej kupowała kibiców także tym, że uchodziła za bandę kumpli. Naprawdę tak się lubiliście?

Tak, do dzisiaj się spotykamy. Wiadomo, że kogoś lubiło się bardziej, kogoś mniej, ale kwasów nie było. Kiedy zaczynaliśmy naszą przygodę na zgrupowaniu w 2004 roku, usiedliśmy z Bogdanem przy ognisku i powiedzieliśmy o swoich marzeniach. Postanowiliśmy zrobić coś fajnego dla siebie, później zaczęło nam się to podobać, a wygrywanie weszło w krew. Mieliśmy szacunek do siebie i do swojej pracy. Jak piliśmy, to piliśmy, jak umawialiśmy się, że nie pijemy, to nikt się nie wyłamywał. Wiedziało się, że obok na boisku stoi kumpel, na którego można liczyć. Że w trudnym momencie ci pomoże. Pytaliśmy się tylko z kim dzisiaj gramy. Z Duńczykami? Z Niemcami? To chodźcie z nimi wygramy. Nie przyjeżdżaliśmy na zgrupowania, tylko spotkać się z kumplami. Najpierw było piwko i aktualności, a później ciężka praca.

To piwko to wam na sucho uchodziło nawet na lotnisku przy ludziach.

Bo nie byliśmy piłkarzami nożnymi i nie mieliśmy przechlapane tak, jak oni. Nikt nas nie znał, mogliśmy na luzie pójść na miasto, a za nimi szli paparazzi. Mam dużo szacunku do chłopaków od nogi, uprawiają najpopularniejszą i najbardziej medialną dyscyplinę na świecie. U nich kibice zaglądają nawet do lodówki. Żałosna była ta ostania kłótnia w mediach o zarobki. Gdyby mnie ktoś zaproponował bardzo wysoki kontrakt, to też natychmiast bym go podpisywał, albo walczył o jeszcze więcej. Sport to pieniądze, pieniądze to popularność, popularność to sukcesy, reklamodawcy. Tak to się kręci. Zazdrość dotycząca zarobków piłkarzy jest chora.

Wenta został prezydentem Kielc. Spodziewał się pan, że mu się uda?

Bogdan jeszcze pracując w Vive zapowiadał, że chciałby spróbować sił w polityce. To facet, który musi mieć ciągle wyzwania i nienawidzi przegrywać. Taki typ człowieka, jak Michael Jordan. Niezależnie czy grał w piłkę nożną, w karty czy bierki - musiał wygrać, albo miało się wrażenie, że z żalu i złości dosłownie przegryzie ci aortę. Jak widział, że coś się kończy i wypala, natychmiast szukał czegoś nowego. Jako europoseł nie tylko podpisywał listę obecności w Parlamencie Europejskim, działał w wielu komisjach, ma olbrzymią wiedzę o globalizacji sportu, o jej wpływie na europejską gospodarkę. Życzę mu jak najlepiej, osobiście gratulowałem mu zwycięstwa.

W Polsce łatwo pluje się na pomniki?

Na każdego coś znajdziesz. Adam Małysz ma za długie wąsy, Robert Lewandowski strzela tylko w klubie, a jego żona Ania za szybko się rozwija. Ludzie są zawistni, nie tylko Polacy. Brakuje im szacunku dla tych, którzy do czegoś doszli. Potrzeba nam zmian, bo społeczeństwo jest bardzo podzielone. Nie angażuję się politycznie i nigdy nie będę, moje poglądy wrzucam do urny, gdy idę na wybory. Morderstwo prezydenta Adamowicza powinno być wstrząsem, powinno dać do myślenia rządzącym i tym, którzy marzą o władzy, by się opamiętali i zakopywali rowy, zamiast je pogłębiać.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×