W tym artykule dowiesz się o:
Obuchem w głowę
Tak fatalnego początku listopada nie spodziewał się nikt. Wszyscy wiedzieliśmy, że Serbia oraz Rumunia to rywale groźni, ale dwie porażki to niemiła niespodzianka. Polacy eliminacje do MŚ 2018 rozpoczęli od falstartu - nie mają na koncie nawet punktu, a porażek doznali w kiepskim stylu.
Zarówno Serbom (32:37), jak i Rumunom (23:28) Biało-Czerwoni ulegli różnicą pięciu goli. Gorzej w Europie wystartowała tylko Łotwa, która przegrała 16:24 z Węgrami oraz uległa 23:36 Duńczykom. Taki sam dorobek, jak Polacy (zero punktów, różnica bramek minus dziesięć) mają Holendrzy oraz Bośniacy. Dla naszej reprezentacji to najgorszy początek eliminacji do wielkiego turnieju od 1995 roku.
Obrona Częstochowy
Oczkiem w głowie poprzedniego selekcjonera Michaela Bieglera była gra w obronie. Atak Polaków za jego kadencji opierał się na improwizacji, defensywie za to trudno było coś zarzucić. Dujszebajew linii obronnej nie dograł jeszcze tak, jak należy. Biało-Czerwoni w dwóch ostatnich meczach stracili aż 65 goli.
Serbowie męczyli Polaków indywidualnymi akcjami, w których prym wiódł Petar Nenadić. Warto podkreślić, że w przypadku tego meczu duża liczba straconych goli to także efekt licznych błędów naszego ataku.
Rumuni w ofensywie nie byli tak ruchliwi, nacierali za to długo i konsekwentnie. Podopieczni Xaviera Pascuala radzili sobie nawet w osłabieniu. Warto zaznaczyć, że w obu spotkaniach zbyt wiele do gry polskiej obrony nie wnieśli bramkarze Sławomir Szmal i Piotr Wyszomirski.
Nie ma życia bez Jureckiego
Listopadowe mecze nie były udane dla Mariusza Jurkiewicza, który miał duże problemy ze skutecznym kierowaniem ataków. Akcje naszej drużyny były chaotyczne i monotonne; brakowało pomysłu oraz zmiany rytmu. Na grze zespołu odbiła się absencja kontuzjowanego Michała Jureckiego, który potrafi sam rozmontować najszczelniejszą defensywę globu.
W obu spotkaniach selekcjoner korzystał ze zmian i szukał nowych rozwiązań. I o ile przeciwko Serbom Krzysztof Łyżwa czy Tomasz Gębala potrafili wnieść do ataku powiew świeżości, o tyle kilka dni później Rumuni nowicjuszom na wiele już nie pozwolili. Trudno się jednak dziwić - przecież obaj zawodnicy w kadrze o taką stawką jeszcze nie grali.
Liderzy są zmęczeni
Karol Bielecki, Krzysztof Lijewski oraz Sławomir Szmal od sierpnia ubiegłego roku nie mieli poważnego urlopu. Wolnego w sumie uzbierało im się kilkanaście dni. Finał cyklu olimpijskiego oraz udział Vive Tauronu Kielce w Final Four Ligi Mistrzów sprawił, że liderzy kadry przez ponad rok grali właściwie bez przerwy. Dujszebajew mówił, że po IO zawodnicy wyglądali jak "wyciśnięte cytryny".
Gwiazdy nie są niezniszczalne. Po tylu latach gry trudno za każdym razem na nowo krzesać wewnętrzny ogień. Po IO z występów w drużynie narodowej zrezygnowali Bartosz Jurecki i Adam Wiśniewski, a w najbliższych tygodniach - jeszcze przed styczniowymi MŚ we Francji - w ich ślady mogą pójść kolejni. Trudno mieć do nich pretensje. Liderzy po latach ciężkiej pracy zasługują na odpoczynek.
Raptus Dujszebajew
Selekcjoner to raptus, w trakcie meczów puszczają mu nerwy. Zachowanie selekcjonera podczas jednej z przerw na żądanie (graliśmy z Rumunami), gdy głośno strofował i szarpnął Łyżwę, dla wielu kibiców było szokujące. Taki jest jednak Dujszebajew. Raptowny, ekspresyjny, nie uznający półśrodków.
To, co działa w Vive Tauronie Kielce, nie musi być dobrym rozwiązaniem dla reprezentacji Polski. Ostre zachowania Dujszebajewa jednym pomogą, a innych przygniotą do ziemi. Nie wszyscy zawodnicy radzą sobie w starciach z tak mocnym charakterem.
Złośliwi mówią, że zachowanie selekcjonera to oznaka bezradności. I powód do zadania pytania: "czy leci z nami pilot?". Sianie wątpliwości jest w tym momencie niepotrzebne. Dujszebajew z kadrą pracuje dopiero pół roku i czas na oceny jeszcze przyjdzie. Właściwą cezurą wydają się ME w Chorwacji (jeśli na nie awansujemy). Wówczas odpowiemy sobie na pytanie, czy powierzenie Kirgizowi pieczy nad kadrą było właściwym rozwiązaniem.
ZOBACZ WIDEO El. ME 2018: Rumunia - Polska (skrót) (Źródło: TVP S.A.)
{"id":"","title":"","signature":""}
Każde pokolenie ma własny czas
Selekcjoner podczas listopadowych meczów był dla nas duchem przyszłych świąt Bożego Narodzenia. Kibice zobaczyli obraz kadry bez odchodzących gwiazd. Już po kwadransie spotkania z Serbią na parkiecie pojawili się Gębala, Łyżwa, Marek Daćko, Adrian Nogowski oraz Rafał Przybylski, a swoją szansę dostał też Łukasz Gierak, który w drużynie narodowej zadebiutował wiosną tego roku.
Nowi zagrali tak, jak można tego oczekiwać od zawodników, którzy w drużynie narodowej bądź debiutują, bądź dotychczas grali ogony. Przeciwko Serbom zasłużyli na pochwały. Kilka dni później było gorzej. Trudno jednak mówić, by zawiedli. To nasza przyszłość.
Strach na wielkie oczy
Polska nie straciła szansy na awans do finałów ME. Więcej: trudno mówić, by nasz zespół stał pod ścianą. Za rok do Chorwacji pojadą po dwa zespoły z każdej grupy. Łatwo więc policzyć, że do awansu mogą wystarczyć nawet trzy zwycięstwa, choć rozmiary naszych listopadowych porażek sprawę nieco komplikują.
Biało-Czerwonych czeka jeszcze dwumecz z Białorusią, domowe starcie z Rumunią oraz wyjazd do Serbii. W trzech pierwszych starciach nasz zespół będzie faworytem. Żaden z rywali nie zasługuje na miano przeciwnika z najwyższej europejskiej półki; Polacy każdego mogą pokonać.
Kolejne mecze czekają nas w maju. Trudno powiedzieć, czy zagrają w nich Szmal, Bielecki czy Lijewski. Drużyna nie musi być jednak słabsza. Nowi zawodnicy będą już wówczas bogatsi o doświadczenia mistrzostw świata, a cały zespół - o kilkadziesiąt dni pracy z selekcjonerem. To jeszcze nie koniec.