Przeciętny mieszkaniec Wielkiej Brytanii, USA i wielu innych krajów, będzie miał duże problemy z wymienieniem nazwiska jakiejkolwiek prawdziwej gwiazdy skoków narciarskich. Matti Nykanen, Jens Weissflog, Simon Ammann czy Kamil Stoch mogą być nieznani, natomiast rozpoznawalność Eddiego Edwardsa po 30 latach od igrzysk w Calgary niezmiennie pozostaje na bardzo wysokim poziomie.
Przypadek skaczącego Brytyjczyka to jedno z olimpijskich kuriozów. Michael, bo tak brzmi jego prawdziwe imię, po raz pierwszy pojawił się na zawodach wysokiej rangi w grudniu 1986 roku w Oberstdorfie, gdzie zajął oczywiście ostatnie miejsce. W tej samej miejscowości rywalizował także na mistrzostwach świata, gdzie również zamknął stawkę. Jeden z nielicznych przypadków pokonania rywali przed Edwardsa miał rok później w Innsbrucku - gorszych okazało się dwóch zawodników.
Wszystko to była jednak tylko przygrywka do masowej popularności, jaką Anglik zyskał przy okazji igrzysk w Calgary. Na jego sławę złożyło się kilka czynników. Po pierwsze był jedynym zawodnikiem z Wysp Brytyjskich i tym samym znalazł się w obiekcie zainteresowania całego anglojęzycznego świata, po drugie wzbudzał wesołość miernymi umiejętności, a po trzecie... nietypowo wyglądał.
Na kanadyjskich igrzyskach Edwards startował jako 24-latek, w co jednak niełatwo uwierzyć, oglądając zdjęcia i nagrania z jego występów. Okulary z grubymi szkłami postarzały narciarza wręcz dwukrotnie. Złośliwi wypominali mu dodatkowo wysuniętą żuchwę i specyficzny uśmiech, szczególnie eksponujący zęby.
W Calgary wybuchła swoista "Edwardsomania". Anglik zyskał wyjątkową popularność, a każdy jego konkursowy skok odbywał się przy burzy braw i euforycznej reakcji publiczności. Edwards zsuwał się z progu, lądował po kilkudziesięciu metrach, a następnie zaczynał pozdrawiać widownię, ciesząc się niczym zwycięzca. Nic więc dziwnego, że wśród prawdziwych gwiazd skoków nie brakowało głosów rozczarowania - medaliści znaleźli się w głębokim cieniu outsidera.
Po igrzyskach Edwards startował jeszcze w Holmenkollen i Planicy, po czym zakończył sezon. Kolejna zima nie była już dla niego tak radosna. Na czas mistrzostw świata w Lahti został bowiem zawieszony przez swoją federację i nie mógł wziąć w nich udziału. "The Eagle", bo taki zyskał przydomek, szybko przerwał więc karierę, choć początkowo deklarował, że potrwa ona do 1994 roku.
W kolejnych latach nie brakowało jednak prób powrotu - po raz pierwszy przed igrzyskami w Albertville (nie udało się), a po raz drugi w 1996 roku, już z lepszym skutkiem. Edwards przez dwa sezony zaliczył szereg konkursów Pucharu Kontynentalnego i nawet potrafił w nich pokonywać kilku konkurentów. To był już jednak prawdziwy koniec jego kariery.
O występach Brytyjczyka narosło wiele mitów. Najpopularniejszy głosi, że to przez niego w skokach pojawiły się kwalifikacje do konkursów Pucharu Świata. W rzeczywistości wprowadzono je dopiero w sezonie 1993/1994, a więc sześć lat po igrzyskach w Calgary, a powodem było upowszechnienie transmisji z każdego konkursu. Stacje telewizyjne wolały po prostu pokazywać krótsze i bardziej dynamiczne zawody, a nie maratony z udziałem 70-80 zawodników w pierwszej serii.
ZOBACZ WIDEO Oceniamy medalowe szanse polskich skoczków na IO. "Największe są w drużynówce"
Późniejsze losy bohatera Calgary nie zawsze były tak różowe. Początkowo stał się wprawdzie najbogatszym skoczkiem świata i bohaterem akcji marketingowych oraz programów talk-show, ale życiowa nieporadność i niekorzystne zapisy w kontraktach sprawiła, że jego majątek zabrali menedżerowie, a Edwards został z niczym. Dziś żyje w biedzie, próbując wyremontować swój dom, bardziej przypominający graciarnię.
Przy okazji każdych igrzysk historia Edwardsa wraca jak bumerang. Najpopularniejsze nagrania z jego wyczynami w popularnych serwisach video były oglądane miliony razy. Brytyjski narciarz pozostaje jednym z najbardziej rozpoznawalnych skoczków wszech czasów.