[b]
[/b]Agnieszka Czopek-Sadowska to jedna z najbardziej utytułowanych polskich pływaczek. Pierwszy seniorski rekord Polski pobiła jako 14-latka, a w trakcie kolejnych sześciu lat 14 razy zostawała mistrzynią Polski na różnych dystansach i poprawiła aż 37 rekordów kraju. Ostatecznie karierę zakończyła w 1984 roku, przez problemy ze zdrowiem. Przez kolejnych 30 lat zajmowała się wyszukiwaniem talentów do SMS Kraków.
Obecnie w Krakowie częściej można spotkać ją na ulicach, gdzie prowadzi akcje ewangelizacyjne.
Mateusz Puka, WP Sportowefakty: Ostatnio odebrała pani nagrodę na Gali 100-lecia Polskiego Związku Pływackiego. Czy wciąż jest pani związana z pływaniem?
Agnieszka Czopek-Sadowska (brązowa medalistka igrzysk olimpijskich w pływaniu na 400 m st. zmiennym w Moskwie w 1980 roku): Już nie, bo dwa lata temu odeszłam na wcześniejszą emeryturę. Ale na nudę nie narzekam, bo muszę się zajmować chorym mężem. Z pływaniem związana byłam ponad 40 lat i sprawdziłam się nie tylko w roli zawodniczki, ale także trenerki. Dziś mogę w końcu zadbać o siebie i męża.
ZOBACZ WIDEO: To nowy bohater kadry. Padły słowa o transferze
Medal w Moskwie zdobyła pani jako 16-latka, ale nie był to wstęp do wielkiej kariery, która w zasadzie zakończyła się już cztery lata później?
Osiągnęłam swoje maksimum, a przy tych metodach treningowych mojego organizmu nie było stać na nic więcej.
Co to dokładnie znaczy?
Przez 10 lat realizowałam maksymalne możliwe obciążenia i po tym czasie mój organizm był w takim stanie, że nie byłam w stanie pływać na wysokim poziomie. Zostałam maksymalnie wyeksploatowana. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Trener narzucił nam reżim, który trudno było wytrzymać. Jako dziecko pływałam codziennie kilkanaście kilometrów. Do tego dochodziły treningi biegowe, akrobatyka i oczywiście siłownia. I jeszcze nauka w szkole.
Podobno podczas treningu pływała pani nawet 30 kilometrów?
Na zgrupowaniach faktycznie kilkukrotnie się tak zdarzyło. Gdy tylko słyszałyśmy, że jedziemy do Oświęcimia, szykowałyśmy się na najgorsze. Tam trenowałyśmy nawet pięć razy dziennie. Trzy razy w wodzie i dwa na lądzie. Na ostatnich zajęciach ledwo poruszałyśmy rękoma. Taki reżim sprawił, że w naszej grupie wytrzymałyśmy tylko ja i Magda Białas. Większość nie zniosła takiego obciążenia.
Te treningi przełożyły się jednak na wyniki i medal olimpijski.
Na trzy miesiące przed igrzyskami chorowałam na zatoki i brałam silne antybiotyki. Byłam osłabiona, a musiałam nadrabiać stracony czas jeszcze mocniejszymi treningami. Ostatecznie zdobyłam brązowy medal i poprawiłam rekord Polski. Nawet tam nie byłam jednak w szczycie formy. Po powrocie do kraju miałam otrzymać samochód, ale ostatecznie dostałam ruble, za które kupiłam sobie meblościankę.
Nie tak wyobrażała sobie pani życie po zdobyciu pierwszego olimpijskiego medalu w historii polskiego pływania?
Dziś patrzę na to nieco inaczej, bo sama mam doświadczenie trenerskie. To było bezsensowne męczenie nas, a ciągła atmosfera strachu podczas treningów paraliżowała zawodników i sprawiała, że miłość do sportu uciekała wraz z każdym treningiem. Nie czułam się komfortowo, nie mówiąc już o tym, że praktycznie nigdy nie byłam w szczycie formy. Po katorżniczym treningu nie było czasu na regenerację. Odpoczynku nie było nawet po sezonie, bo treningi odbywały się cały rok. Podporządkowałam się jednak temu i dopiero teraz widzę, że nie było to rozsądne.
Ma pani żal do trenera, że tak was traktował?
Kiedyś faktycznie było we mnie trochę żalu, że tak potoczyła się kariera. Zdobywałam sporo medali, byłam brązową medalistką olimpijską, dwukrotną medalistką mistrzostw Europy, ale mogę powiedzieć, że nawet po tych sukcesach nigdy nie było we mnie radości. Trener wtłoczył mi do głowy, że każdy sukces to zamknięcie etapu, po którym trzeba pracować jeszcze ciężej. To wszystko sprawia, że dziś lata mojej kariery kojarzą mi się głównie z płaczem i strasznym wysiłkiem. A przecież osiągnęłam całkiem sporo, a seniorskie rekordy Polski biłam już jako 14-latka. Może się wydawać, że to przepis na szczęście, a jednak tak nie było.
Żałuje pani, że była pływaczką?
Absolutnie nie. Bardzo lubiłam pływanie i byłam szalenie ambitną zawodniczką. Moim zdaniem trenowałam jednak zbyt dużo, a reżim był zbyt duży jak na 10-letnią dziewczynkę. Presja była nie tylko ze strony trenera, ale także mojego taty, który uparł się, że będę reprezentować Polskę na igrzyskach. Bywało tak, że wracałam z treningu, a tata urządzał mi dodatkowe zajęcia sportowe.
Doświadczenia z własnej kariery sportowej wpłynęły na pani karierę trenerską?
Robiłam wszystko, by nie powtórzyć błędów trenera. Zawsze dbałam o rozmowy z zawodnikami i starałam się przekonać ich argumentami. Zresztą miałam taki wstręt do katorżniczych treningów, że trenowałam tylko zawodników w czwartej klasie. W krakowskim SMS-ie przez ponad 30 lat zajmowałam się rekrutacją i uczeniem podstawowej techniki pływackiej zawodników w pierwszym roku pobytu w naszej szkole. Jeździłam po basenach w Krakowie i obserwowałam zajęcia nauki pływania. Doszłam do takiej wprawy, że po niecałej godzinie wiedziałam już, czy dane dziecko to materiał na mistrza. Nie chodziło nawet o umiejętności dziecka a bardziej o to, jak reaguje na uwagi i czy potrafi je przełożyć na właściwy ruch. Do tego dochodziły też oczywiście warunki fizyczne.
Kto dzięki pani trafił do krakowskiego SMS?
Wśród najbardziej utytułowanych mogę wymienić Kasię Wasick i Jakuba Majerskiego. Z Kasią jest zresztą ciekawa historia, bo najpierw do naszej szkoły wybrałam najstarszego z braci - Roberta, a potem Krzysia. Gdy zapraszałam Kasię do SMS, nie wiedziałam, że wcześniej trenowałam jej braci. Od początku było widać, że jest utalentowana. Z kolei, gdy zobaczyłam Majerskiego, to wiedziałam już po przepłynięciu przez niego jednego basenu, że przed tym chłopakiem jest wielka przyszłość. Teraz bardzo im kibicuję.
Nigdy nie chciała pani poprowadzić zawodnika na międzynarodowym poziomie?
Byłam na wielkich imprezach jako zawodnik, więc aż tak bardzo mnie tam nie ciągnęło. Priorytetem było dla mnie utrzymanie balansu pomiędzy pracą a życiem rodzinnym. Chciałam aktywnie uczestniczyć w wychowaniu moich dzieci, a życie trenera to przecież ciągłe wyjazdy. Zresztą ja nie potrafiłabym zmusić zawodnika do gigantycznego wysiłku.
To ma związek z pani wiarą? Po zakończeniu kariery została pani świadkiem Jehowy.
Biblia uczy nas, że ćwiczenia cielesne są pożyteczne, gdy ich celem jest dbanie o zdrowie. Wyczynowe uprawianie sportu sprawia, że brakuje czasu na czytanie Pisma Świętego, rozmyślanie o nim, ewangelizację, uczestniczenie w zebraniach zborowych czy spełnianie swoich ról społecznych. Mój syn Krystian też zapowiadał się na świetnego pływaka, ale w pierwszej klasie liceum sam podjął decyzję, że nie jest w stanie pogodzić treningów z obowiązkami duchowymi.
Wynika z tego, że traktujecie wiarę bardzo poważnie. Jak w ogóle doszło do tego, że została pani świadkiem Jehowy?
Wcześniej wierzyłam w Boga i regularnie chodziłam do kościoła. Problem w tym, że nie odnalazłam tam odpowiedzi na kluczowe pytania. Pojawiało się wiele wątpliwości, a niektóre tezy kłóciły się z logiką. Po studiach poznałam późniejszego męża, a jego siostra była świadkiem Jehowy i wdrożyła mnie w tę naukę. Zaczęłam czytać Biblię i uczyłam się, jak być lepszym człowiekiem, trenerem, matką czy żoną. Chrzest przyjęłam jako 29-latka. Teraz jestem bliżej Boga, wiem, że jest ze mnie zadowolony i doświadczam, że dodaje mi sił w trudnych momentach.
Przestrzega pani wszystkich nakazów wiary? Bierze pani udział w ewangelizacji na ulicach Krakowa?
Staram się naśladować Jezusa. Nakaz ewangelizacji to nie nasz wymysł, ale nakaz Boga. Jako świadkowie Jehowy bierzemy przykład z pierwszych chrześcijan, którzy nieśli dobrą nowinę o Królestwie Bożym od drzwi do drzwi. Dziś ludzie są rzadziej w domach, więc dodatkowo przenieśliśmy się ze swoją nauką w inne miejsca. Stanie przy wózkach, proponując literaturę biblijną czy chodzenie od drzwi do drzwi to nasz obowiązek. Oczywiście początkowo trudno się przełamać, a reakcje ludzi bywają bardzo różne.
Czy podczas takich spotkań ktoś rozpoznał panią i zgodził się na rozmowę tylko dlatego, że była pani medalistką olimpijską?
Nigdy nie było takiej sytuacji, bo nie jestem aż tak rozpoznawalna. Zdarzało się jednak, że najpierw ktoś w nieuprzejmy sposób potraktował mnie przed drzwiami, a gdy przypadkowo spotkaliśmy się przy innej okazji i dowiedział się, kim jestem, to od razu zmieniał nastawienie. To bardzo dziwne i zupełnie nieszczere. Często słyszę też zarzut, że powinnam wziąć się do roboty. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że na ewangelizację poświęcam swój wolny czas, a czasem także urlop.
Pani mąż dopiero stosunkowo niedawno został świadkiem Jehowy. Jak więc w waszym domu wyglądały święta?
Choinka, św. Mikołaj, czy inne rzeczy znane z Bożego Narodzenia czy Wielkanocy to w większości pogańskie zwyczaje. W naszej rodzinie wraz ze zborem, do którego należymy, obchodzimy tylko jedno święto w roku, jest to uroczystość Pamiątki Śmierci Jezusa Chrystusa. W naszym domu nie było też zwyczaju obchodzenia imienin czy urodzin.
Dlaczego?
Te dni polegają zwykle na adorowaniu solenizanta, a nasza wiara zabrania traktowania kogoś w sposób szczególny. Wzorujemy się na Jezusie, który też nie celebrował takich dni. Nie ma więc prezentów czy specjalnych imprez. Znajomi zwykle reagowali na to ze zdziwieniem, a najbardziej żałują moich dzieci. Ja jednak zawsze odpowiadam, że moje dzieci prezenty dostawały przez cały rok, bez okazji, i miały radość, bo zawsze to była niespodzianka. Biblia uczy nas skromności i pokory, a to bardzo przydatne cechy. Zresztą my nie narzucaliśmy naszym dzieciom żadnej wiary, a córka i syn sami podjęli decyzję o przyjęciu chrztu i zostaniu świadkami Jehowy.
Trudno mi sobie wyobrazić, że nigdy nie próbowała pani wywrzeć na nich presji, by również byli świadkami Jehowy.
Oczywiście mamy obowiązek przekazywać dzieciom zasady biblijne i ich przestrzegać. Starałam się dawać dobry przykład, dorastały w tym duchu, ale decyzja należała do nich. Chciałam jednak, by podchodzili z troską do innych ludzi, dlatego zapisałam ich do klasy integracyjnej, w której pomagali niepełnosprawnym rówieśnikom. Córka przyjęła chrzest jako 13-latka, a syn jako 18-latek. Dziś Krystian prowadzi wykłady na spotkaniach świadków Jehowy.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Przewaga Igi Świątek maleje. Zobacz najnowszy ranking
Kubacki wysłał wiadomość Granerudowi