Tylko on mógł tego dokonać. 17-krotny mistrz świata w finswimmingu (pływacy startują w wyścigach z założonymi płetwami) znalazł się we właściwym czasie i miejscu, dzięki czemu ranni mieli szansę przeżyć. Pochodzący z Armenii Szawarsz Karapietian stał się symbolem wpadki Rosji podczas igrzysk w Soczi (szczegóły tutaj), jednak ten sportowiec ma w dorobku wyczyn, który zapewnił mu nieśmiertelność na kartach historii.
Kamień na szyi
Miał 15 lat, gdy wdał się w bijatykę z grupą chuliganów. Ci założyli mu linę na szyję, do której przywiązali kamień, po czym wrzucili do jeziora. - Udało mi się jakimś cudem uwolnić, ale gdyby ciężar był nieco większy, nie dałbym rady - opowiadał Karapietian. To wydarzenie zainspirowało go, żeby zająć się pływackimi treningami.
W wieku 17 lat został pływackim mistrzem Armenii, jednak wskutek spięć ze starszymi zawodnikami, którzy byli zazdrośni o jego osiągnięcia, odszedł z reprezentacji. Do "normalnego" pływania miał zamkniętą drogę, ale odkrył odmianę tej dyscypliny z płetwami. Nieco ponad rok później, w 1972, został mistrzem Europy (pobił równocześnie rekord świata), odnajdując się świetnie w tym nieco niszowym sporcie.
ZOBACZ WIDEO Kawęcki myślami w Rio. "Mam ciarki na plecach" (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Dwa lata później jechał autobusem na trening, kiedy pojazd wypadł z drogi. Karapietian uratował siebie i pasażerów, bo wskoczył na miejsce kierowcy i dzięki swojej sile fizycznej zdołał skręcić pojazdem na tyle, że ten nie stoczył się do urwiska.
Trzydzieści razy pod wodę
Najsłynniejsze wydarzenie w jego karierze miało miejsce 16 września 1976 roku. Pływak biegał wzdłuż zapory w Erewaniu, kiedy trolejbus z 92 pasażerami zaczął ślizgać się po drodze i wpadł do lodowanej wody. Pojazd znalazł się dziesięć metrów pod powierzchnią.
Karapietian wskoczył do wody i zdołał wyłamać okno z tyłu trolejbusu. Nurkując w ciemnej wodzie wyciągnął na powierzchnię ponad dwadzieścia osób. Rosyjski sportowiec spędził w wodzie dwadzieścia minut, w tym czasie nurkował trzydzieści razy. Nie wszystkich udało się uratować, niektórzy z rannych zmarli już na brzegu (utajniono dokładną liczbę zmarłych, nie jest znana do dzisiaj).
Pływakowi pomagał na brzegu jego brat. Kamo, również pływak, udzielał pierwszej pomocy poszkodowanym, ale dla niektórych nie było już ratunku. - Wiedziałem, że mogę pomóc tylko ograniczonej liczbie ludzi. Bałem się, że popełnię jakiś błąd, że nie trafię do autobusu, było tak ciemno... Raz nie zorientowałem się i zamiast pasażera chciałem wyciągnąć fotel. Wiem, że się pomyliłem, a mogłem jeszcze kogoś uratować. Ta pomyłka nawiedzała mnie w snach przez wiele lat - mówił Karapietian.
Myśleli, że nie żyje
Po ogromnym wysiłku stracił przytomność, przez 46 dni przebywał w szpitalu w śpiączce. Miał zapalenie płuc i zakażenie krwi, jakiego nabawił się od bakterii z brudnej wody w jeziorze. W rękach i nogach miał mnóstwo odłamków szkła. Lekarze długo walczyli o jego życie.
Udało się, wrócił do zdrowia, zdołał nawet jeszcze raz pobić rekord świata, ale szybko wycofał się z rywalizacji. Miał uraz do wody, przeżył ciężkie załamanie nerwowe. Został pracownikiem w fabryce elektroniki. Nikt nie wiedział o jego wyczynie do 1982 roku, kiedy radziecka gazeta opisała wydarzenia sprzed sześciu lat. Dopiero wtedy sowieckie władze zezwoliły na upublicznienie historii z wypadkiem trolejbusu.
Ekstremalne wydarzenia były mu pisane - w 1985 roku ratował ludzi z palącej się hali sportowej. Znowu otarł się o śmierć, bo nawdychał się toksycznych oparów i stracił przytomność po wyjściu z budynku. Leżącego na ziemi zauważył go taksówkarz i zawiózł do szpitala, choć wszyscy myśleli, że Karapietian już nie żyje. Puls był ledwie wyczuwalny. Przeżył, choć poparzenia płuc były bardzo poważne.
Od 1993 roku Karapietian mieszka w Moskwie, prowadzi sklep obuwniczy.