Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: Zdobyłaś złoto mistrzostw Europy, choć jeszcze rok temu nie chciano cię w kadrze na mistrzostwa świata.
Weronika Zielińska-Stubińska, mistrzyni Europy w podnoszeniu ciężarów w kat. 81 kilogramów: Byłam skreślona, ponieważ robię doktorat, a związek wymagał bezwzględnego podporządkowania ich programowi. Zabrakło komunikacji. Do tego dorabiam sobie, prowadzę w przedszkolu zajęcia dla dzieci i czasem treningi personalne. Im to nie pasowało i chcieli, bym jeździła na kadrę i była podporządkowana trenerowi reprezentacji.
Nie miałam nigdy zaufania do Antoniego Czerniaka i to zawodnik powinien wybierać, z kim chce pracować. Szkoleniowiec nie powinien mieć możliwości przywłaszczenia sobie zawodnika. Po nagłośnieniu sprawy w mediach udało się pojechać na MŚ i zajęłam szóste miejsce. Teraz zdobyłam złoto mistrzostw Europy. Nie wszyscy wierzyli, ale chyba jakiś tam potencjał mam.
Szóste miejsce na MŚ dało satysfakcję, że opłacało się postawić na swoim?
Dało to sporą satysfakcję i pokazało mi, że warto walczyć o siebie. Na łamach mediów musiałam walczyć ze związkiem i to było bardzo wyczerpujące psychicznie. Zabrało mi to dużo energii, czasu, myślałam sobie: "Po co to wszystko?". Po mistrzostwach świata byłam dumna z siebie i z trenerki i udowodniłam sobie, że warto było gonić za marzeniami. To dobra lekcja dla wszystkich. Niektórzy mówią, że z systemem się nie wygra, ale warto walczyć.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nie robiła tego od ponad dwóch lat. W końcu się przełamała!
Złoto zdobyłaś po dość ryzykownym manewrze w podrzucie na 132 kilogramów. Jakie to uczucie zostać mistrzynią Europy po takiej walce?
To spełnienie moich marzeń. Zawsze chciałam usłyszeć Mazurka Dąbrowskiego. Moja dusza perfekcjonistki bardzo tego chciała. Popełniłam błąd techniczny na 130 kg, ale byłam przygotowana na więcej. Wiedziałam, że muszę podnieść 132 kg, by zdobyć złoto. Zmobilizowałam się i postawiłam wszystko na tę ostatnią próbę.
Napisałaś w mediach w społecznościowych, że nie wszystko w przygotowaniach poszło po twojej myśli.
W grudniu przed Grand Prix w Katarze doznałam urazu pleców. Z fizjoterapeutką walczyłyśmy o to, bym w ogóle mogła wystartować, a i tak wykręciłam niezły wynik. Po powrocie się przeziębiłam, plecy cały czas się odzywały. Na trzy tygodnie przed startem odnowił się jeszcze ból nadgarstka. Jeszcze przed samym wylotem na mistrzostwa Europy próbowaliśmy go wyciszyć.
Nawet podczas zawodów odczuwałam ból, ale na szczęście minimalny i mi mocno nie przeszkadzał. Popsuło to jednak moje treningi, zwłaszcza w rwaniu, gdzie miałam ograniczone możliwości. Liczy się złoty medal.
Walczyłaś nie tylko z kontuzjami, ale także z depresją. Jak to się zaczęło?
W 2021 roku zachorowałam na COVID. Po chorobie nasiliły mi się objawy, ataki paniki. Pracowałam z psychologiem Mateuszem Brelą. To on powiedział mi, że powinnam pójść do psychiatry po diagnozę, bo mam objawy depresji. Nie było jednego konkretnego zapalnika, to się nawarstwiało. Z perspektywy czasu widzę, że przed COVID-em też miałam epizody, pierwsze objawy. Ukrywałam je, nie chciałam przyjąć tego do siebie. Po tej chorobie musiałam już pójść do psychiatry.
Dużo kosztowała cię walka o powrót do zdrowia?
Tak, ale sporo pomogło mi podnoszenie ciężarów. Sport zmuszał mnie do wyjścia z domu. Często miałam momenty, że nie chciało mi się iść na trening, nie miałam siły, słabo się odżywiałam, to i tak w końcu szłam na siłownię. Zawodowy sport łączy się ze sporym stresem, ale bardzo dużo mi wtedy pomógł.
Jak teraz z twoim zdrowiem?
Jest w miarę w porządku. Nie biorę już leków. Cały czas jestem w kontakcie z psychologiem.
Czujesz się ambasadorką, przykładem dla osób zmagających się z podobnymi chorobami?
Trochę tak. Mam świadomość, że dla wielu młodych zawodniczek, dorosłych kobiet czy też nawet mężczyzn mogę być autorytetem, że może się udać. Jeszcze bardziej napędza mnie to do działania, by dawać innym dobry przykład. Moją misją jest pokazać to, że siła jest kobietą i dziewczyny mogą w sporcie zdziałać dużo. Chcę też rozpromować podnoszenie ciężarów, bo ostatnie mistrzostwa nawet nie były transmitowane w telewizji. Mam więc na sobie trochę presji.
Zaczęłaś trenować podnoszenie ciężarów dopiero na studiach. To dość późno, biorąc pod uwagę to, że 5 lat później zostałaś mistrzynią Europy.
Do pierwszej klasy liceum trenowałam piłkę ręczną, później trener zachęcił mnie do piłki nożnej. Zawsze byłam sprawnym dzieckiem. W klasie maturalnej przerzuciłam się na siedmiobój. Doznałam kontuzji stawu skokowego i zaczęłam interesować się treningiem siłowym, zrobiłam kurs trenera personalnego. Chciałam się bardziej świadomie rehabilitować i zadbać o technikę.
Na studiach trafiłam do mojej obecnej trenerki Pauliny Szyszki i dr. Jarosława Sacharuka. Przez rok łączyłam siedmiobój i podnoszenie ciężarów. Zdobyłam medal w obu dyscyplinach na młodzieżowych mistrzostwach Polski i musiałam wybierać. Do dziś pamiętam słowa trenerki, która powiedziała: "Ja cię do niczego nie namawiam, ale widzę twój potencjał i jeśli będziesz ciężko pracować, to w podnoszeniu ciężarów możesz wiele osiągnąć". Paulina spełniła moje oczekiwania jako trenerka, od początku dobrze się dogadujemy.
Jesteś jedną z niewielu osób, która łączy sport na wysokim poziomie i naukę, bo robisz doktorat. Jak to wszystko godzisz?
Tak naprawdę zawsze w szkole podstawowej i liceum trochę uciekałam od nauki w treningi. Rodzice mi zawsze powtarzali, że muszę mieć alternatywę. Moja trenerka zaszczepiła we mnie chęć nauki, czytania i przeprowadzania badań naukowych. Zdecydowałam się zrobić doktorat. Teraz jestem na drugim roku. Moje badania polegają na analizie różnych wariantów rwania pod kątem kinematyki, kinetyki i prędkości sztangi.
Jak to jest, że mistrzyni Europy nie ma jeszcze kwalifikacji olimpijskiej?
Ostatnią szansą będzie Puchar Świata w Tajlandii w kwietniu. Głównym kryterium kwalifikacji na igrzyska jest wynik w kilogramach w dwuboju, a nie medale. Do Paryża pojedzie 12 najlepszych zawodniczek. Wszystkie te, które są przede mną, są spoza Europy, oprócz jednej Francuzki. Początkowo byłam na straconej pozycji, bo na pierwszych zawodach, mistrzostwach Europy w Armenii startowałam po wyjęciu śruby z prawego stawu skokowego.
Muszę dołożyć około 5 kilogramów do mojego rekordu życiowego i może się uda pojechać do Paryża, co jest moim ogromnym marzeniem. W Tajlandii będę walczyła, jakby jutra miało nie być.
Czytaj więcej:
Nie ma wątpliwości. To warunki poprawy polskich skoczków