Kariera jak z bajki. Jakub "Colin" Brzeziński: Boję się dalej marzyć

Materiały prasowe / Jakub Brzeziński
Materiały prasowe / Jakub Brzeziński

Przygodę z rajdami rozpoczął przed monitorem komputera. Za nagrody wygrane w wirtualnych zawodach kupił swoją pierwszą rajdówkę, którą rozbił po 100 metrach. Od tamtego czasu kariera Jakuba "Colina" Brzezińskiego przypomina amerykański sen.

Pasją do motosportu zaraził się przypadkowo. W pewien nudny weekend w 1997 roku ojciec 11-letniego wówczas Kuby Brzezińskiego wyciągnął syna z domu i zabrał na Rajd Dolnośląski. - Szczerze mówiąc nie chciało mi się jechać, ale w końcu dałem się namówić. Na miejscu okazało się, że to jest to. Stanęliśmy w takim miejscu przy trasie, że od razu się zakochałem - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty.

Do tego stopnia, że zaraz po powrocie wybłagał u ojca, aby kupił grę komputerową Colin McRae Rally i specjalną kierownicę. Przed monitorem spędzał minimum po kilka godzin dziennie, a na weekendy wyjeżdżał z ojcem na rundy rajdowych mistrzostw Polski.

- Lekcje kończyłem zazwyczaj o 13 i prosto po szkole biegiem leciałem do domu, żeby włączyć komputer. Byłem do tego stopnia uzależniony od Colina, że szkolny plecak zawieszałem na fotelu w ten sposób, aby pełniły funkcję pasów szelkowych. Ze ściany zdjąłem półkę, wsadziłem ją pod biurko i narysowałem na niej różne guziczki. Wszystko po to, aby czuć się, jak za kierownicą prawdziwej rajdówki - wspomina Brzeziński.

W 2002 roku przypadkiem dowiedział się, że w Łodzi będzie organizowany turniej w jego ulubioną grę. Nie zastanawiając się zbyt długo kupił bilet na pociąg i po raz pierwszy w życiu ruszył w długą podróż bez rodziców. Na miejscu zobaczył olbrzymią kafejkę internetową, a w niej 150 profesjonalnych stanowisk z symulatorami i wielkimi ekranami. Właściciel również był fanem rajdów, na ścianach pełno było plakatów z przeróżnych zawodów, a nawet zderzak z auta Marcusa Gronholma, dwukrotnego rajdowego mistrza świata. Wszystko tworzyło wyjątkowy klimat.

ZOBACZ WIDEO Hasi o transferach Legii: Rywalizacja jest zabójcza (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

- Na zawodach okazało się, że większość moich rywali to normalni kierowcy rajdowi, którzy dla przyjemności grali też w Colina. Ja, nie dość, że spoza środowiska, to jeszcze najmłodszy. Udało mi się wygrać ten turniej. W nagrodę dostałem komputer, na tamte czasy to tak, jakby teraz wygrać samochód. Ledwo udało mi się spakować i wrócić pociągiem do Lubina - mówi Brzeziński.

Nagle takich turniejów w Polsce zrobiło się coraz więcej, a Kuba z każdego wracał z nagrodami. Szło mu tak dobrze, że zaczęto do niego mówić "Colin". - Byłem pewny siebie i na kolejne zawody zabierałem ze sobą wielką torbę, abym miał w co spakować nagrody, które miałem dopiero wygrać.

Każdą z nich od razu wystawiał na portalach aukcyjnych i w ten sposób uzbierał na swoją pierwszą rajdówkę. - Wsiadłem za kierownicę, rozpędziłem się i po 100 metrach zaliczyłem dachowanie. Ale nie zniechęciłem się - podkreśla "Colin".

Wirtualny pojedynek z Kubicą i pierwsze prawdziwe starty

"Colin" niespodziewanie na jednym z turniejów spotkał Roberta Kubicę. Szybko okazało się, że wtedy jeszcze przyszły świetny kierowca Formuły 1 jest również znakomitym graczem. - To był 2005 roku. Już mniej czasu spędzałem przed komputerem i Roberta spotkałem na jednych z moich ostatnich zawodach. Przyjechał na mistrzostwa Polski, pokazał nam miejsce w szeregu, wygrał ze wszystkimi i odjechał. Już wtedy było widać, że to perfekcjonista - wspomina.

Brzeziński przy okazji turnieju w Colina poznał też Tomasza Kuchara, czołowego polskiego kierowcę rajdowego. Tamto spotkanie odmieniło jego życie. Widząc zaangażowanie i pasję Kuby, doświadczony rajdowiec zaproponował mu angaż w nowo tworzonym zespole. Brzeziński na dobre odstawił wirtualne rajdy i przeniósł się w świat prawdziwego ścigania. Początkowo pomagał Kucharowi jako tzw. załoga szpiegowska. Wyjeżdżał na trasę odcinka specjalnego przed startem i meldował o warunkach panujących na drodze.

- Tam zobaczyłem jak to wygląda od wewnątrz. Później Tomek otworzył akademię bezpiecznej jazdy. Zacząłem pracować w gronie świetnych ludzi, doświadczonych kierowców. Dzięki temu mocno poprawiłem technikę jazdy. Prowadziliśmy mnóstwo szkoleń, a po nich, wieczorami siedzieliśmy i do późnych godzin nocnych rozmawialiśmy o motoryzacji i rajdach. Każdy z nich był profesjonalnym zawodnikiem, więc po szkoleniach organizowaliśmy wewnętrzne zawody. Sprawdzaliśmy, kto z nas najszybciej przejedzie trasę szkoleniową. Zazwyczaj dostawałem łomot, ale z czasem zacząłem wygrywać - mówi Brzeziński.

Coraz szybsza jazda zaowocowała zmianą profilu pracy w akademii. Ze szkolenia z bezpiecznej jazdy, "Colin" niemal cały czas zaczął poświęcać na szkolenia sportowe. - To było trochę dziwne, bo sam nie startowałem, a pomagałem ludziom ścigającym się w przeróżnych zawodach. W końcu jeden z moich kursantów zaproponował mi starty w rajdach w jego samochodzie Citroenie C2. Zadebiutowałem w 2014 roku w Rajdzie Świdnickim. Miałem wrażenie, że popełniam masę błędów, a na mecie okazało się, że jesteśmy na pierwszym miejscu w klasyfikacji generalnej. Kolejne dwa rajdy też wygraliśmy i zrobiło się wokół mnie spore zamieszanie.

Sprzed monitora do WRC

Kariera "Colina" zaczęła przypominać efekt kuli śnieżnej. Podziękował Kucharowi za szansę, którą dał mu kilka lat temu i całkowicie poświęcił się rajdom. Na prawym fotelu usiadł profesjonalny pilot a przy pomocy znajomych uzbierał budżet na starty przednionapędowym autem w mistrzostwach Polski. Kolejne sukcesy przyniosły coraz większy rozgłos. W połowie 2015 roku Brzeziński dostał propozycję, o której jeszcze kilka lat temu nawet nie marzył. Zgłosiła się do niego firma Go+Cars i zaoferowała starty czteronapędową Fiestą R5. Autem, które do setki rozpędza się w trzy sekundy.

W tym roku "Colin" Fiestą R5 jeździ w Rajdowych Samochodowych Mistrzostwach Polski. Starty w RSMP łączy z prestiżowym DMACK Fiesta Trophy, cyklu towarzyszącemu Rajdowym Mistrzostwom Świata (WRC). Celem wspólnej inicjatywy producenta opon i M-Sportu jest promocja utalentowanych kierowców, a zwycięzca Pucharu w nagrodę pojedzie fabryczną Fiestą R5 w siedmiu rundach następnego sezonu w klasie WRC-2, bezpośrednim przedsionku rajdowej Ligi Mistrzów, czyli WRC.

- To znakomita okazja na zrobienie pierwszego kroku w kierunku WRC. W tym sezonie skupiam się na zdobywaniu doświadczenia, poznawaniu tras, a w 2017 roku chcę zaatakować. Celem jest tytuł rajdowego mistrza Polski i wygranie DMACK Fiesta Trophy. Wtedy będę mógł pojechać Fiestą R5 wystawianą przez M-Sport. Stąd do WRC już naprawdę niedaleko - kończy podekscytowany "Colin".

Maciej Rowiński

Komentarze (0)