Polski rajdowiec walczy z nagłą chorobą. To jego najtrudniejszy odcinek specjalny

Samochód pędzi z prędkością 180 km/h. Zbigniew Cieślar dyktuje kierowcy kolejne zakręty. Są niedaleko zwycięstwa i mistrzostwa Polski. Nagle cisza. Łukasz Byśkiniewicz słyszy tylko ogłuszający dźwięk silnika.

Dawid Góra
Dawid Góra
Zbigniew Cieślar Materiały prasowe / Na zdjęciu: Zbigniew Cieślar

Kolejny zakręt - wciąż bez reakcji pilota. Kierowca szybko zerka na fotel obok.

Cieślar jest nieprzytomny.

Potem okaże się, że pilot poczuł przeszywający ból w kręgosłupie, który "zgasił światło" i odciął od rzeczywistości.

Dla 50-latka cisza trwała 20 sekund. Potem się ocknął. Jednak ból nie przechodził. Zespół medyczny dał zastrzyk. To pomogło.

Załoga dokończyła rajd. I wygrała. Drugi tytuł mistrza Polski dla Cieślara.

Ale sport szybko zszedł na drugi plan.

Bóle się nasiliły. Efektem konsultacji lekarskiej był szereg skierowań na badania. RTG, tomografia, rezonans magnetyczny.

Diagnoza? Kompletne zaskoczenie. Złamania kręgów odcinka piersiowego kręgosłupa, żebra i mostka. Ale jakim cudem? Wcześniej nie było żadnych symptomów, a do tej pory Cieślar cieszył się pełnią zdrowia.

23 listopada - operacja. Lekarze widzą fatalnie rokujący obraz zniszczeń wewnątrz organizmu 50-latka. Pobierają materiał do badania histopatologicznego.

A to przynosi jeszcze gorsze wieści. Nowotwór kręgosłupa, żeber, miednicy. Kolejne badanie - poważne zmiany rakowe na narządach wewnętrznych. Pierwotne zmiany prawdopodobnie wystąpiły na płucach lub pęcherzu moczowym.

Natychmiast zlecono chemioterapię. Podczas leczenia Cieślar doznał udaru niedokrwiennego mózgu.

Spustoszenie

- W badaniach pomogła mi znajomość z Rafałem Kotem, ojcem skoczka Macieja i byłym fizjoterapeutą kadry skoczków za czasów Adama Małysza. Wyniki były takie, że w ciągu czterech dni musiano przeprowadzić operację. Bo nie można było czekać. Groził mi paraliż od pasa w dół. Rak spustoszył organizm, mimo że wcześniej nie było żadnych objawów - tłumaczy w rozmowie z WP SportoweFakty Cieślar.

Długo do niego nie docierało, w jak fatalnym jest stanie. O nowotworze wie od listopada, ale rak musiał znacznie dłużej rozwijać się w ciele. Podczas operacji kręgosłup wzmocniono 12 tytanowymi śrubami. Inaczej nie byłoby mowy nawet o cieniu szans na powrót do sprawności.

- Pani doktor mówi, że nowotwór wtórny rozsiany jest do zatrzymania, ale nie do wyleczenia. Punkt zapalny jest w wielu miejscach, co utrudnia leczenie, nie można go usunąć. Jedyną opcją jest zatrzymanie rozrostu i kolejnych przerzutów. Ale ja jestem mocny. Od samego początku wierzę w to, że cuda się zdarzają. Będę walczyć do końca. Liczę, że poza zatrzymaniem raka, uda mi się go pokonać. Będzie dobrze. Jestem po czterech chemiach i naświetlaniach. Teraz czekam na wyniki, które mają przyjść za trzy-cztery tygodnie. Wtedy będzie wiadomo więcej - tłumaczy rajdowiec.

15 minut życia

20 maja, kolejna chemioterapia. Dalszych planów na razie nie ma.

- Ale ja jestem pozytywnie nastawiony do leczenia. Od 1995 r. biorę udział w rajdach samochodowych. Jako człowiek wywodzący się ze świata sportu, nie mogę się poddać - przekonuje Cieślar.

I to mimo tego, że może względnie normalnie żyć tylko przez 15 minut dziennie. Wtedy, przy pomocy najbliższych, wstaje na rodzinne śniadanie. Potem załatwia potrzeby fizjologiczne i do łóżka. Tam spędza łącznie 23 godziny i 45 minut na dobę.

Pomagają najbliżsi - żona Irka i córka Paulina, skoczkini narciarska.

- Mam wsparcie w całej rodzinie. Do tego przyjaciele zrobili naprawdę wiele. Cieszę się, że moja córka jest sportsmenką, bo przejmuje pałeczkę po mnie. Moją drugą dyscypliną są właśnie skoki narciarskie. Jest naprawdę silna - mówi z dumą rajdowiec z Wisły.

Ostatnia szansa

Nadzieję w serce rajdowca wlała zbiórka zorganizowana przez kierowcę Łukasza Byśkiniewicza. Tempo, w jakim wpływają pieniądze, zszokowało Cieślara.

- Trudno określić słowami, co się stało w ciągu kilkunastu godzin. Łukasz w poniedziałek o 17 założył zbiórkę, na którą namawiał mnie od dłuższego czasu. Nie byłem do niej przekonany. Nigdy nie korzystałem z takich rzeczy, ale Łukasz mówił, że jestem chory, nie mam potrzebnych środków i warto skorzystać z pomocy - opowiada Cieślar. - Rozmach zbiórki totalnie mnie zaskoczył. Do teraz nie mogę uwierzyć w to, że w ciągu kilkunastu godzin zebrało się 200 tys. zł. To jest niesłychane!

Zareagowali najbliżsi, a także polskie środowisko sportowe. Pieniądze zbierali rajdowcy, zbiórkę promowali skoczkowie narciarscy.

Zebrane pieniądze mają pokryć koszty dodatkowego leczenia, które zwiększy szansę na pokonanie raka. Jedną z opcji jest terapia komórkami macierzystymi.

- Nie mam dokładnego kosztorysu, słyszałem, że mogę potrzebować nawet pół miliona złotych. Ale to, co udało mi się zebrać do tej pory, na pewno wystarczy, aby podjąć kolejny etap walki. Szukam rozwiązań. Pieniądze ze zbiórki pomagają też w tak prozaicznych rzeczach, jak pokrycie kosztów transportu na leczenie chemią. Do niedawna codziennie jeździłem po 100 kilometrów. Żona nie może pracować w takim wymiarze, jak dotychczas, bo ciągle się mną opiekuje - tłumaczy Cieślar.

A co za tym idzie, mimo że zbiórka teoretycznie przyniosła upragnioną kwotę, konieczne są kolejne wpłaty, które pokryją nieznane jeszcze koszty leczenia.

Zbigniew Cieślar: - Staram się być silny. Na co dzień korzystam tylko z plastrów przeciwbólowych. One pomagają walczyć z dolegliwościami. Najbardziej przytłaczająca jest słabość nóg. Obecnie nie mogę się nawet rehabilitować. Z nadzieją czekam więc na dalsze leczenie. Przy zebranej kwocie, dzięki ludziom dobrej woli, ono musi przynieść efekty!

Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×