Marcin Frączak: Na co liczy pan w rywalizacji po bezdrożach Peru, Argentyny i Chile?
Adam Małysz: Dakar, to było moje marzenie. Chciałem w tym rajdzie wystartować, ukończyć go, co stało się faktem. Teraz poprzeczka poszła wyżej. Jednak zdaję sobie sprawę z tego, że dwa lata treningów nie zrobią ze mnie mistrza świata. Kierowcy, którzy zajmują miejsca na podium pracuję na taki wynik często po kilkanaście lat. Po dwóch latach treningów widzę jednak postęp, a to dobrze wróży na przyszłość. Gdy skakałem na nartach, było podobnie. Jak zobaczyłem, że robię postępy, to nabierałem ochoty do cięższej pracy. Teraz jest tak samo. Myślę, że miejsce w pierwszej dwudziestce, na zakończenie Dakaru, jest w moim zasięgu.
Na Dakarze pojedzie pan razem z pilotem Rafałem Martonem Toyotą Hilux. Jak wypada ona w porównaniu z Mitsubishi Pajero, za kierownicą którego siedział pan podczas poprzedniego Dakaru?
- Samochód jest wspaniały myślę, że nie będzie problemów jeśli chodzi o awaryjność. Ma dużo więcej mocy, której mi w poprzednim starcie brakowało. Jednak aż sam się zastanawiam, czy to nie za duży krok. Pamiętam, że na poprzednim Dakarze zdarzało się, że wydmę pokonywałem sześć, czy siedem razy, bo brakowało mocy. Teraz o samochód jestem spokojny. Muszę uważać, aby nie przeszarżować. W razie czego mam obok siebie Rafała Martona. Gdy mnie zaczyna ponosić, on sprowadza mnie na ziemię.
Co szczególnie podoba się panu w nowym samochodzie?
- Poza tym, że ma większą moc, na pewno jest bardzo wytrzymały. Nie zaryzykuję stwierdzenia, że Toyota Hilux jest niezniszczalna, ale śmiało mogę powiedzieć, że jest w stanie dużo wytrzymać. Choć tylko dwa razy testowaliśmy ten samochód, to zrobił na mnie duże wrażenie. Ma silnik 8-cylindrowy o pojemności 4,6 l.
Czy jest pan zadowolony z poziomu swojego przygotowania do Dakaru?
- Tak, jestem dobrze przygotowany. Jednak ja zawsze mam niedosyt, bo cały czas można coś poprawić. Jeśli ktoś powie, że już jest na topie, to nie jest to zbyt dobra sytuacja. Gdy ktoś jest spełniony, wówczas nie ma co robić. Razem z Rafałem Martonem zdobyliśmy w tym roku tytuł międzynarodowych mistrzów Polski oraz Czech w rajdach terenowych. Mało co nie wygraliśmy rajdu we Włoszech. Niestety wtedy dachowaliśmy. Podczas przygotowań do Dakaru mieliśmy z Rafałem wiele przygód. Urywaliśmy koła, dachowaliśmy chyba trzy razy.
Miał pan chwile zwątpienia podczas przygotowań?
- Tak. Gdy się urywa koło, bądź dachuje, to nie jest nic przyjemnego. Zacząłem się nawet zastanawiać czy ten sport jest na pewno dla mnie. Już przed sezonem Rafał ostrzegał mnie, abym nastawił się, że będą zdarzać się przykre sytuacje. Dzięki temu mogłem wcześniej odpowiedni nastawić się psychicznie do rajdów.
A jak pan sobie radzi od strony technicznej z pokonywanie wydm?
- Udało nam się podpisać umowę z wojskiem, dzięki czemu miałem możliwość trenowania na poligonach. Bardzo się cieszę z tego, że wojsko poszło nam na rękę. W Europie bardzo mało jest miejsc gdzie można potrenować w każdych warunkach. A na poligonach miałem każdy rodzaj nawierzchni. Są wydmy, jest szuter. Myślę, że w Ameryce Południowej mam chyba większe szanse na dobry wynik, niż gdybym startował w Afryce. W Afryce pewnie siedemdziesiąt procent rajdu, to były wydmy.
Kiedy pan wylatuje do Ameryki Południowej?
- Miałem lecieć 30 grudnia, ale wylot został przełożony na 2 stycznia. Sylwestra więc spędzę w domu po raz pierwszy od 17 lat. Jeśli chodzi o Amerykę Południową, to nie mam kłopotów jeśli chodzi o aklimatyzację. Po przylocie nie mam problemów ze snem. Tam musimy cofnąć zegarki do tyłu. Dużo gorzej za to znosiłem aklimatyzację, gdy skakałem w Japonii. Tam był niesamowity skok czasu do przodu.
W czym tkwi magia Dakaru?
- Na pewno w tym, że jest to najtrudniejszy rajd na świecie. Tam odcinki są bardzo długie, za kierownicą siedzi się po kilka godzin. To jest zupełnie coś innego niż skoki. W obu dyscyplinach są wyzwania, adrenalina. Gdy siadałem na belce musiałem się skoncentrować, wyłączyć na zdecydowanie krótszy okres niż na Dakarze. Podczas rajdu muszę być skoncentrowany praktycznie przez cały dzień, bo rywalizacja trwa o wiele dłużej. Skok zaś trwa tylko kilka sekund.
Dakar ma to do siebie, że startuje się w różnych warunkach. Czy można taktycznie zaplanować start?
- Można,i zespoły to robią. Problem jednak w tym, że można zaplanować, ale nie na więcej niż pięćdziesiąt procent, bo wiele razy nie wiadomo co czeka kierowcę za zakrętem. Ważna jest więc współpraca z pilotem. Rafał potrafi mi doradzić, wskazać dobre rozwiązanie. Bardzo jestem zadowolony z naszej współpracy. Różnie o niej słyszałem. Dochodziły do mnie i takie informacje, że podczas rajdu przesiadam się i to Rafał jedzie, a ja tylko sobie siedzę z boku. Na szczęście wiem jak to naprawdę wygląda.
W Dakarze chcą w przyszłości wystartować inni sportowcy, Tomasz Gollob, Tadeusz Błażusiak, Marek Saganowski. Dlaczego przedstawiciele innych dyscyplin na to się decydują?
- Sportowcy, którzy wiele trenowali chcą sprawdzić się w czymś innym, a Dakar to rajd, w którym są ekstremalne warunki. Ja jadę za kierownicą samochodu. Jeśli oni zamierzają wystartować na motorze, to poziom trudności jeszcze wzrośnie. Ja mam cały czas obok siebie Rafała, który mi zawsze może coś podpowiedzieć. Jeśli ktoś jedzie na motorze, może liczyć tylko na siebie.