Krzysztof Hołowczyc: Cieszę się, że żyjemy!

Na trasie najdłuższego 5. etapu Rajdu Dakar, prowadzącego do Tucuman, załoga Krzysztof Hołowczyc/Konstantin Żilcow przeżyła prawdziwe piekło.

Andrzej Prochota
Andrzej Prochota

Przez godzinę w niesamowitym upale Krzysztof Hołowczyc i jego pilot wykopywali Mini z pustynnej pułapki. Ekstremalnie wyczerpanej załodze udało się osiągnąć metę etapu ze stratą 1 godziny i 18 minut do zwycięskiej załogi Roma/Perin, która odzyskała prowadzenie w rajdzie. Hołowczyc ostatecznie zajął 25. miejsce i spadł na 10. pozycję w rajdzie.

- Pierwszą część odcinka jechaliśmy szybkim tempem, sukcesywnie wyprzedzaliśmy kolejne załogi. Doszliśmy buggy Chabota, który doszedł Gordona. Przed Gordonem jechał Dąbrowski, który dość szybko zjechał na bok i przepuścił naszą trójkę. Gordon zaś szybko przepuścił Chabota. Niestety nas już nie chciał przepuścić, mimo, że wielokrotnie naciskaliśmy sygnalizację Sentinel o zamiarze wyprzedzania. Co gorsze, kilkakrotnie zwalniał, a gdy go zaczynaliśmy wyprzedzać, gwałtownie zajeżdżał nam drogę. Sytuacja była ekstremalnie niebezpieczna! Tak niesportowego zachowania nie widziałem nigdy w życiu! - powiedział polski kierowca.

- W pewnym momencie, gdy zauważyliśmy dróżkę odchodzącą w bok, zdecydowaliśmy się ominąć go szerokim łukiem. Niestety wpadliśmy pomiędzy dwie niewysokie, ale bardzo grząskie wydmy i auto kompletnie się zaklinowało. Ruszyliśmy energicznie do odkopywania, ale szło nam bardzo ciężko. W 55. stopniowym upale każdy ruch łopatą, człowieka ubranego w niepalną bieliznę i gruby, czarny kombinezon, to ogromny wysiłek. Po kilkudziesięciu minutach odkopywania byliśmy wykończeni. Do tego cały czas nie mogliśmy ruszyć auta. W pewnym momencie zobaczyłem, że Konstatnin siedzi bez ruchu zupełnie wykończony. Chciałem mu podać energetyczne żelki, ale zamieniły się one w gęstą ciecz. Wmusiłem jednak trochę kalorii w nas obu i popiliśmy to chyba 5. litrami wody - opisywał przygodę Hołowczyc.
Krzysztof Hołowczyc / fot. holek.pl Krzysztof Hołowczyc / fot. holek.pl
- Upał robił swoje, w pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że nie damy rady i trzeba wezwać pomoc. Nagle coś we mnie wstąpiło. Pomyślałem, jak to? Ja nie dam rady? Ja? Rzuciłem się ponownie do walki z piachem i stopniowo centymetr po centymetrze samochód wyjeżdżał z pułapki. W końcu po godzinie, która wydawał się nam wiecznością, wyjechaliśmy z powrotem na trasę. Na szczęście Konstantin po jakichś 20 min. zaczął dochodzić do siebie, bo przed nami był bardzo trudny do znalezienia way-point, który wiele załóg ominęło. Nam nie poszło tak źle, ale pewnie też straciliśmy tam z 15-20 min. Bardzo szczęśliwi wjechaliśmy na metę pierwszej partii oesu.

-  Cieszyliśmy się jak dzieci, że udało nam się wyjść z tej matni cało i zdrowo. Po odpoczynku na dojazdówce, drugą część odcinka pojechaliśmy już bardzo szybkim tempem, bez żadnych przygód i odrobiliśmy kilkanaście minut straty. Jesteśmy w dobrych nastrojach przed kolejnym etapem. Mamy tylko wielką sportową złość na Gordona, który kolejny raz na Dakarze zakpił sobie z zasad fair-play! Mamy nadzieję, że organizator udzieli mu stosownej reprymendy - zakończył.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Rajd Dakar: Zweryfikowano wyniki 5. etapu

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×