Drugi w zeszłorocznym Rajdzie Dakar Rafał Sonik dość ostrożnie wypowiadał się o niedzielnym otwarciu rywalizacji. Skłaniały go do tego dwa powody. Pierwszy to fakt, że inauguracyjny etap zmagań traktuje zawsze jako fatum, które musi przełamać, by dojechać do mety. - Jeśli nie kończyłem rajdu, to z powodu problemów na pierwszym etapie - powtarzał wielokrotnie.
[ad=rectangle]
Drugim powodem był seryjny silnik Yamahy, który nie ma tak dobrych osiągów, jak modyfikowane motory miejscowych quadowców. - Moim założeniem było zmieścić się pomiędzy piątym, a dziewiątym miejscem. Wziąwszy pod uwagę, że większość lokalnych zawodników ma poprzerabiane silniki, które pozwalają im być o 10-20 km/h szybszym na prostych, mój wynik jest naprawdę zaskoczeniem - komentował na mecie oesu Rafał Sonik.
Etap z czasem 1:37.08 wygrał Ignacio Casale. Ubiegłoroczny triumfator również narzekał na moc silnika, ale także na problemy ze skrzynią biegów. Kapitan Poland National Team zameldował się na mecie nieco ponad minutę po Chilijczyku i mimo świetnej pozycji odczuwał też trochę niedosytu. - Boję się przeróbek silnika, ale za ostrożność płacę mniejszą prędkością. Mieliśmy proste i płaskie fragmenty, które ciągnęły się przez kilka kilometrów. Taki typ trasy dla mojego quada jest w zasadzie najgorszym z możliwych. Nie mogłem wykorzystać tu swoich umiejętności.
Meta 175-kilometrowego odcinka specjalnego nie oznaczała jednak końca etapu. Zawodnicy mieli do pokonania jeszcze 518 km drogi dojazdowej do biwaku w miejscowości Villa Carlos Paz, gdzie na ogół swoją bazę ma Rajd Argentyny, należący do cyklu WRC. W poniedziałek zaplanowano aż 518 km oesu w bardzo wymagającym terenie. Organizatorzy informowali, że nawet najbardziej doświadczeni kierowcy mogą mieć tam problemy z odnalezieniem właściwej drogi.
- Nawigacja w tym rajdzie to dla mnie priorytet. W zeszłym roku jeden błąd i strata niemal dwóch godzin pozbawiły mnie zwycięstwa. Teraz chcę uniknąć choćby najmniejszej pomyłki. Ten etap będzie więc dużym wyzwaniem - zakończył Rafał Sonik.