Świąteczny wtorek, 6 stycznia 2015, późne godziny wieczorne. Dyżury redakcji sportowych powoli dobiegają końca. Wydaje się, że nic się już nie wydarzy. Nagle pojawia się informacja, która mrozi krew w żyłach: "śmierć podczas Rajdu Dakar". Chwilę później okazuje się, że chodzi o... Polaka. Kilka minut oczekiwania i pada nazwisko: Michał Hernik. Horror! Może to pomyłka? Może w tym całym bałaganie jednak ktoś coś pokręcił? Niestety, szybko zostajemy sprowadzeni na ziemię. Kilka telefonów do odpowiednich osób i mamy już pewność. Po godzinie 23 polskiego czasu na specjalnie zwołanej konferencji prasowej organizatorzy oficjalnie potwierdzają, że doszło do tragedii.
Rany jeszcze się nie zagoiły
Mija dokładnie rok od tych wydarzeń. Paweł Stasiaczek oraz Norbert Madetko - przyjaciele Hernika i partnerzy z zespołu - nie wypowiadają się publicznie na temat tego wypadku. Nie chcą wracać do tamtych chwil. Rany jeszcze się nie zagoiły.
"Dakarowcy" nadal nie mogą uwierzyć w to, co się stało. - Najbardziej boli fakt, że Michał nie popełnił błędu - przyznała w jednym z wywiadów trenerka personalna Rafała Sonika, Adrianna Palka. - Zrobił, co mógł. Poczuł się źle, stanął, zdjął kask, chciał odpocząć.
- Za swoją pasję zapłacił najwyższą cenę - dodał Krzysztof Hołowczyc. - Nie miał za sobą profesjonalnego teamu, nie miał wielkiego budżetu. Dla niego sam start był czymś wielkim. Tacy ludzie zasługują na uznanie.
- Minęło tyle czasu, a nadal nie ma słów, aby opisać ten dramat - stwierdził Adam Małysz. - Nie znałem jakoś specjalnie dobrze Michała, ale wiem, że był pozytywnym gościem. Miał pasję.
Z kolei Sonik stwierdził: - W dążeniu do spełnienia marzeń zacierają się granice możliwości. A Dakar, jak życie, jest okrutny.
Nazywał motor "Baby"
- Moim marzeniem było od zawsze poczuć wiatr we włosach... Od początku ciągnęło mnie do jazdy terenowej. Pomiędzy studiami a pierwszą pracą cały kapitał, który posiadałem, przeznaczyłem na sześciomiesięczną podróż do Azji i Afryki. Teraz celem i marzeniem jest meta w Buenos Aires 17 stycznia - mówił przed startem w Rajdzie Dakar 2015 debiutant, Michał Hernik.
Motocykle dla Hernika były nie tylko pasją, były miłością. Od zawsze nadawał im imiona. KTM, którym jechał na Dakarze, nosił przydomek "Baby". Zimą setki godzin spędzał w garażu na udoskonalaniu maszyn. Od wiosny jeździł. Nie był totalnym amatorem. Od 10 lat planował start w tym ekstremalnym rajdzie. Startował w Pucharze Świata, trenował na afrykańskich pustyniach, wiedział, co go może spotkać.
[nextpage]
- Start w Dakarze był prezentem na 40. urodziny, które miał obchodzić 30 stycznia 2015 roku - mówią jego znajomi. - Marzył, aby dojechać do mety, a potem zorganizować wielką imprezę. Z przytupem wejść w nowy okres swojego życia.
Wszyscy, którzy go znali, podkreślają, że w tym całym szaleństwie potrafił zachować rozsądek, zimną krew, nie wpadał w panikę. Mimo to nie wrócił z Dakaru.
Dlaczego nie nacisnął przycisku alarmowego?
Może dlatego że logika na Dakarze nie istnieje. Tutaj rządzą inne prawa. - Moim zdaniem w tym rajdzie nastąpił przerost formy nad treścią - powiedział Maciej Wisławski, który przez wiele lat pilotował Hołowczyca. - Organizatorzy postawili widowiskowość nad bezpieczeństwo. Dakar rządzi się prawami sensacji, a wiadomo, że niestety sensacją są ludzkie tragedie.
- Kiedy jechałem Paryż-Dakar, widziałem motocyklistów. Nie tych z czołówki, a właśnie z końca stawki. Oni byli skrajnie wyczerpani! Kilkanaście godzin jazdy w makabrycznych warunkach, brak snu, odwodnienie. Byli w tak dziwnym stanie psychicznym i fizycznym, że nie do końca panowali nad sobą. Zachowywali się jak zombie. A muszę też zaznaczyć, że podczas mojego udziału w Dakarze nie było aż tak wysokich temperatur. Skoro przy 25 stopniach Celsjusza motocykliści mieli taki problem, to co musi się dziać przy 40 i więcej - powiedział w rozmowie z WP SportoweFakty były kierowca rajdowy i uczestnik Rajdu Paryż-Dakar, Andrzej Koper.
Brak logiki, ekstremalne temperatury, zmęczenie. Każdy uczestnik Dakaru - Hernik pewnie też - może sobie wszystko zaplanować, poukładać w głowie, przemyśleć. Jednak kiedy organizm zaczyna się buntować, cały plan sypie się jak domek z kart. Tak było przed rokiem. Hernik, co wykazała sekcja zwłok, zmarł z powodu przegrzania organizmu. - Po prostu się ugotował - ocenił dziennikarz TVN Turno Łukasz Byśkiniewicz.
Zatrzymał się, odszedł 300 metrów od trasy, chciał zaczerpnąć powietrza, napić się wody. Słońce go zabiło. Dlaczego nie nacisnął przycisku alarmowego? - Dlaczego? - jego przyjaciele nie mogą tego zrozumieć.
Żona czekała na mecie
- Michał był skromnym, wyrozumiałym, inspirującym, wrażliwym i pozytywnym wizjonerem, dzielnie sięgającym po marzenia. Udział w Dakarze był jednym z tych największych. Jego uśmiech, dobra energia, życzliwość i wielka wiara w szczęście oraz równowagę na zawsze pozostaną w naszych sercach - napisali koledzy Hernika na motocyklowym blogu, który od lat prowadził.
Bo Hernik był niezwykle lubianym człowiekiem. Obracał się w gronie sprawdzonych przyjaciół, którzy w większości dzielili jego pasję. Wspierali go, pomagali, jak mogli, kibicowali.
Hernik miał poukładane życie rodzinne: żona, trzy córki. Małżonka była najwierniejszym kibicem, wspierała go w pasji, rozumiała, że bez ścigania i motocykli jej mąż będzie nieszczęśliwy. Czekała na mecie feralnego, trzeciego etapu Rajdu Dakar 2015. Zabrakło mu 14 kilometrów...
[b]Marek Bobakowski
[/b]