Odcinek specjalny na piątym etapie Rajdu Dakar skrócono z 447 do 219 kilometrów. Powodem nie był sam deszcz, ale poziom rzek i potoków, które natychmiast wezbrały, zmieniając zupełnie krajobraz i teren, który przecinała trasa oesu. Zawodnicy zjechali na biwak na początku zaplanowanej neutralizacji, ale nie mieli czego żałować, bo już pierwsza sekcja zapewniła im dość wyzwań. Zwłaszcza nawigacyjnych.
- Były dwa miejsca, w których popełniłem błąd. W pierwszym kosztował mnie on zaledwie kilka minut. Dojechaliśmy do dwóch rzek, z których żadna nie prowadziła w kierunku podanym w roadbooku. Wybrałem tę po prawej, ale zawróciłem. Ta po lewej po kilku kilometrach skręcała we właściwą stronę. Te kłopoty okazały się jednak niczym w porównaniu do tego, co czekało nas na dojeździe do punktu kontrolnego na 180. kilometrze - relacjonował Rafał Sonik.
Wspomniane przez polskiego mistrza miejsce znajdowało się przy wyjeździe z niewielkiej miejscowości i wyprowadziło na manowce wielu czołowych zawodników. Cenne dziesiątki minut tracili tu nie tylko quadowcy, ale również tacy motocykliści, Joan Barreda, Paulo Goncalves, Ricky Brabec, czy Matthias Walkner oraz piloci Mikko Hirvonena, czy Giniela de Villiers.
ZOBACZ WIDEO Dakar: piąty etap z przygodami i zmianami liderów (źródło: TVP SA)
{"id":"","title":""}
- Wszyscy się gubili. Jeździli tam i z powrotem. Najlepsi nawigatorzy samochodowi zatrzymywali się i pytali ludzi o drogę. Ten roadbook jest zrobiony dla zawodowców, ale i oni nie potrafią prawidłowo go odczytać! Nie wiem, czy ktokolwiek znalazł właściwy kierunek za pierwszym razem. Ja nadrobiłem w tym miejscu prawie 100 km, a do tej chwili jechałem w czołówce… - przyznał Sonik.
Kłopotów nawigacyjnych nie uniknął również Kamil Wiśniewski, który ostatecznie miał trochę więcej szczęścia. - Straciłem sporo czasu w pierwszym z miejsc, o których opowiadał Rafał. Spotkałem go potem, kiedy szukał drogi na kolejny waypoint i dalej pojechaliśmy już razem - mówił quadowiec.
Wszystkich czeka teraz ciężka noc. W Oruro nie przestaje padać deszcz, a biwak zamienił się w ogromne bagno, w którym grzęzną samochody, a ludzie zapadają się po kostki w lepkiej mazi. Tymczasem w sobotę zawodnicy mają wyruszyć w kierunku La Paz, na najdłuższy w tej edycji odcinek specjalny, liczący 527 km. Rywalizacja jest jednak zagrożona. – Na biwaku stoją już wielkie bajora wody i organizator nie wpuścił ciężarówek serwisowych. Jeżeli codzienna naprawa nie będzie możliwa, jutro nie wystartujemy. Nie wspomnę już o tym, że na trasie z pewnością warunki są równie trudne, a końca ulewy nie widać. Jest więc ogromne niebezpieczeństwo, że kolejny dzień rywalizacji zostanie odwołany… - zakończył Rafał Sonik.