[tag=11266]
Rafał Sonik[/tag] na półmetku dziewiątego etapu Rajdu Dakar przewodził stawce quadów. Krótko po fragmencie neutralizacji wyprzedził Ignacio Casale i... wtedy zaczęły się kłopoty. - Mimo że miałem szansę zwyciężyć, to nie żałuję straty tych kilku minut. To taki "mały cudzik", że moja skrzynia biegów się nie rozsypała. Równie dobrze mogłem zostać na trasie... - komentował Sonik.
Kolejny odcinek specjalny liczący ponad 400 km zaczął się perfekcyjnie. Na technicznej, trudnej trasie Rafał Sonik i Arkadiusz Lindner notowali najlepsze rezultaty, zostawiając w tyle konkurentów z Chile i Francji.
Czytaj także: Alonso nie może się pogodzić ze śmiercią Goncalvesa
- Aż do neutralizacji liczyła się technika jazdy i umiejętności. Wreszcie nie była to trasa, która faworyzowała zawodników odkręcających pełen gaz i ścigających się z wiatrem. Jechało mi się super, ale za półmetkiem, kiedy przed nami wciąż było 200 km pustyni, coś zachrzęściło w mojej skrzyni biegów. Po chwili straciłem piąty bieg i nie wiem, jak to się stało, że dojechałem do mety - przyznał polski mistrz.
ZOBACZ WIDEO Rajd Dakar bez Sebastiana Rozwadowskiego. Zaatakowała go tajemnicza choroba
Dakar coraz bardziej daje się we znaki jego uczestnikom. Dotyczy to także R-Six Team, jadących Tatrą, w składzie Robert Szustkowski, Jarosław Kazberuk i Filip Skrobanek. Polsko-czeska załoga pokonała trasę z Wadi Al Dawasir z metą w Haradh. Blisko 900 km, w tym 410 km odcinka specjalnego i aż 476 "dojazdówki". Nasi reprezentanci wykonali swój plan, kończąc 9. etap z 22. czasem, i utrzymując bardzo dobre, 18. miejsce w "generalce". Chociaż, co jest tradycją, nie omijały ich kłopoty zdrowotne, to rajdowcy doskonale wiedzieli, komu zawdzięczają to, że mogli kontynuować ten arcywymagający supermaraton.
- Motyw przewodni to: Dzień bez czopka, dzień stracony. Chodzi oczywiście o Stanisława Czopka, naszego fizjoterapeutę, którego dzielimy z Rafałem Sonikiem - mówi Robert Szustkowski.
Stanisław Czopek jest doświadczonym osteopatą i jednym z tych ludzi, o których może się na co dzień nie słyszy, sprawdzając relacje z Dakaru, ale pomoc takich ludzi jak on jest nieoceniona. Założyciel R-Six Team zdaje sobie z tego sprawę, gdyż przed jednym z poprzednich odcinków chciał nawet zrezygnować z powodów zdrowotnych. Jak widać, naszym specjalistom udało się go postawić na nogi.
- Jechałem z ogromnym bólem kręgosłupa przez dwie godziny na kamieniach. I z powrotem. Po drodze widzieliśmy dwa bardzo poważne wypadki, w obu przypadkach tylko jeden członek załogi stał obok auta, a to oznacza, że drugi był zabrany przez medyków - dodaje.
Wracając jeszcze do awarii "SuperSonika", choć problem ze skrzynią odebrał mu dobry, etapowy wynik, na mecie nie krył zadowolenia. - Wolę nie myśleć co by było, gdyby ta awaria przydarzyła mi się w środę, na etapie maratońskim. Konsekwencje byłyby znacznie poważniejsze. Zębatka piątego biegu jest po prostu zmielona i miałem ogromne szczęście, że skrzynia biegów całkiem się nie rozleciała, bo do teraz stałbym na odcinku specjalnym. Serwis będzie prawdopodobnie zmuszony wymienić cały silnik, co będzie się wiązać z 15-minutową karą, ale to naprawdę najbardziej optymistyczny scenariusz, jaki mógł mieć miejsce - podkreślił uśmiechnięty krakowianin.
Dziewiąty etap padł łupem lidera klasyfikacji generalnej Ignacio Casale. Drugi, fenomenalny czas "wykręcił" Arkadiusz Lindner, który jeszcze dzień wcześniej zmagał się na odcinku z licznymi przygodami i czterokrotnie odmawiał zabrania go na biwak załodze śmigłowca organizatora. Uparł się i dotarł do mety w wyznaczonym limicie czasu.
- Arek jest prawdziwym dakarowym "zakapiorem". Prezentuje się tu fantastycznie, a wśród organizatorów krążą już o nim anegdoty, że to jedyny zawodnik, który odmawia helikopterom podwiezienia na biwak. Bardzo się cieszę, że zrobił świetny wynik. Każdy sukces Polaków bardzo mnie cieszy, a szczególnie quadowców, bo trochę jestem ich ojcem na Dakarze - przyznał Sonik.
Czytaj także: Stroll bliski przejęcia Aston Martina
Jarosław Kazberuk z R-Six Team także miał dwa słowa podsumowania o 10. dniu zmagań z saudyjskimi bezdrożami. - Staraliśmy się ten etap przejechać najsprawniej, jak się da, jeszcze za dnia wjechać na metę. Udało się, ale "dojazdówkę" do obozu robiliśmy już po zmroku. W środę zaczynamy dwudniowy maraton bez serwisu z noclegiem na pustyni, więc chcemy się odpowiednio do tego przygotować - podsumowuje.
W środę i czwartek zawodników czekają etapy maratońskie, a to oznacza, że nie będą mogli skorzystać z pomocy serwisu. Na zamknięty biwak nie będzie mieć wstępu nikt z zespołu każdego z uczestników. Rajdowcy sami będą musieli dokonać niezbędnych napraw.