Na tym etapie Rajdu Dakar liczy się już tylko strategiczne myślenie oraz analiza sytuacji. Co prawda niespełna 500-kilometrowy odcinek specjalny dawał pole do odrabiania strat, jednak wiązałoby się to z poważnym ryzykiem uszkodzenia samochodu i utraty pozycji.
Dlatego Aron Domżała i Maciej Marton byli nastawieni na walkę o cenne minuty, ale nie za wszelką cenę.
Nawet gdyby zbyt ochoczo rzucili się do walki, ich emocje szybko ostudziłby... samochód. Po kilkudziesięciu kilometrach w Can-Am'ie zaczęło brakować mocy i biało-czerwony duet musiał zwolnić.
- Na całe szczęście, na 100. kilometrze odcinka był przewidziany serwis. Nasi mechanicy mogli dokonać niezbędnych napraw. Bardzo szybko uporali się z awarią i dalej jechało się już zdecydowanie lepiej, ale osiem minut straty na tak krótkim dystansie nie dało się już nadrobić - powiedział Domżała.
ZOBACZ WIDEO: Andrzej Stękała o pracy w karczmie: Jeszcze pomogę. Po co mam z tego rezygnować?
Mimo że Polacy nie mogli zrównać się z czołówką i trzymać ich tempa, wciąż radzili sobie doskonale, utrzymując miejsce w pierwszej dziesiątce. W końcówce odcinka specjalnego musieli jeszcze zmienić przebite koło, ale nie miało to już znaczącego wpływu na rezultat. Domżała i Marton uzyskali szósty wynik i utrzymali trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej.
- Mam nadzieję, że przez noc nasi mechanicy całkowicie pozbędą się awarii i w piątek wyjedziemy na ostatnie 200 km Rajdu Dakar w pełni sprawnym samochodem - dodał z nadzieją warszawski kierowca.
Polska załoga fabrycznego zespołu Monster Energy Can-Am ma w piątek szansę na historyczny wynik. Do tej pory na podium Rajdu Dakar stanęło tylko czterech Polaków. Wielokrotnie dokonali tej sztuki Rafał Sonik oraz Dariusz Rodewald.
Na najniższy stopień podium wspięli się także Krzysztof Hołowczyc i Szymon Gospodarczyk. Nigdy jednak na podium nie stała w całości polska załoga samochodowa. O taki właśnie wynik na ostatnim, skróconym nieco odcinku specjalnym powalczą Aron Domżała i Maciej Marton.
Czytaj także:
Stanowcza reakcja F1 na plotki
Limit wydatków w F1 już działa