To miał być mecz na miłe wprowadzenie w turniej. To miał być pierwszy krok Agnieszki Radwańskiej w kierunku strefy medalowej tegorocznych igrzysk olimpijskich. Tymczasem rzeczywistość znów zadrwiła z naszych nadziei. W I rundzie zawodów w Rio de Janeiro Polka, zdecydowana faworytka, sensacyjnie przegrała 4:6, 5:7 z Saisai Zheng.
Reakcja po tej porażce była łatwa do przewidzenia. Owszem, kibic ma prawo pragnąć. Kibic ma prawo oczekiwać zwycięstw, zwłaszcza "naszych" sportowców podczas takiej imprezy jak igrzyska olimpijskie. Kibic ma też prawo do krytycznych ocen. Ale to, co nastąpiło w sobotni wieczór, trudno nazwać falą krytyki. To było tsunami.
Internet daje nam poczucie wolności. Przybierając nick, chowamy się pod płaszczem anonimowości. Myślimy, że wszystko nam wolno. Nie zważamy na słowa. Walimy. Walimy jak w bęben, sięgając przy tym po najbardziej absurdalne argumenty.
Bo opinie, jakoby Radwańska odpuściła sobie sobotni mecz, są absurdalne. Gdyby nie chciała wystąpić w igrzyskach, wzięłaby przykład z koleżanek i kolegów z kortów i wycofała się, za powód podając obawę przed wirusem Zika. Albo przypomniałaby sobie o jakieś niezaleczonej kontuzji. Paleta możliwości była wielka. Lecz krakowianka z niej nie skorzystała. Co więcej, spędziła 52 godziny w podróży, by dostać się do Rio i stanąć na starcie olimpijskich zmagań.
Ale się nie powiodło, a od "naszych" przecież żądamy zwycięstw. Jeżeli któremuś, szczególnie temu, na którego liczyliśmy, powinie się noga, następuje kibicowski koniec świata. Po sensacyjnej porażce, po nieoczekiwanym niepowodzeniu eskalacja nienawiści przekracza wszelkie możliwe normy. Mamy wtedy ochotę wysłać tego "naszego" do diabła. Albo powiesić na szubienicy.
Radwańska? Tak, powieśmy ją na szubienicy. Bo przegrała mecz. Nie pierwszy i nie ostatni w karierze.
Marcin Motyka
Zobacz więcej tekstów Marcina Motyki ->
ZOBACZ WIDEO Katarzyna Niewiadoma: Trzeba jechać mądrze i asekuracyjnie (źródło TVP)
{"id":"","title":""}