Nowa Zelandia w żałobie. Nie żyje legendarny Jonah Lomu!

PAP
PAP

Zaledwie pięć miesięcy po tragicznej śmierci Jerry'ego Collinsa Nowa Zelandia znów pogrążyła się w żałobie. W środę cały świat rugby zszokowała wiadomość, iż w wieku zaledwie 40 lat zmarł Jonah Lomu.

W tym artykule dowiesz się o:

Prawdziwa legenda i ambasador nowozelandzkiego sportu. Jeszcze kilka tygodni temu był w Wielkiej Brytanii, gdzie przyglądał się temu, jak drużyna All Blacks sięga po drugi z rzędu Puchar Świata. W swojej karierze był wielką gwiazdą i wielkim propagatorem rugby na całym świecie.

- Jesteśmy bardzo zszokowani i głęboko zasmuceni nagłą śmiercią Jonaha Lomu. Nie znajdujemy słów na to, co się stało i pragniemy przekazać najszczersze wyrazy współczucia dla całej jego rodziny. Jonah był prawdziwą legendą naszego sportu, uwielbianym zarówno w kraju, jak i na całym świecie - powiedział szef nowozelandzkiej federacji rugby, Steve Tew.

Jonah Lomu objawił się jako niesamowity skrzydłowy podczas Pucharu Świata 1995 w RPA, gdzie zaliczył siedem przyłożeń w pięciu meczach. Nowa Zelandia dotarła do wielkiego finału, w którym dopiero po dogrywce przegrała z gospodarzami 12:15. W narodowych barwach wystąpił w sumie 63 razy i zdobył 185 punktów.

Karierę Lomu przerwała poważna choroba nerek, a jego życie uratowała wówczas transplantacja, której poddał się w 2004 roku. Minęło 12 miesięcy i legendarny rugbysta powrócił do gry. Choć karierę zakończył oficjalnie w 2007 roku, dwa lata później zgodził się bronić barw występującej w niższej dywizji drużynie z Marsylii.

Był człowiekiem o wielkim sercu, biorącym udział w wielu imprezach charytatywnych. W ostatnich latach stan jego zdrowia uległ pogorszeniu, co spowodowało, że znów musiał korzystać z dializy. W jednym z wywiadów powiedział nawet, że spodziewa się drugiej transplantacji nerki. Jeszcze kilka dni temu gościł wraz z rodziną w Dubaju. Po powrocie zmarł niespodziewanie w Auckland, pozostawiając żonę Nadene oraz dwóch kilkuletnich synów, Brayleya i Dhyreille'a.

Śmierć Lomu jest drugim ciosem dla nowozelandzkiego rugby w ostatnich miesiącach. 5 czerwca zginął we Francji w wypadku samochodowym inny były reprezentant All Blacks, Jerry Collins. Śmierć poniosła wówczas także jego partnerka życiowa, a sam rugbysta zdążył jeszcze zasłonić własnym ciałem swoją trzymiesięczną córeczkę, zanim w samochód uderzył rozpędzony autobus. - Zachował się jak prawdziwy mężczyzna, który starał się ochronić własne dziecko - przemawiał Lomu podczas ceremonii pogrzebowej 48-krotnego reprezentanta Nowej Zelandii.

Źródło artykułu: