Już w styczniu ubiegłego roku Shim Suk-Hee wyznała, że padła ofiarą przemocy ze strony swojego trenera. Cho Jae-beom miał ją bić i łamać palce, odkąd była dzieckiem. Ponadto szkoleniowiec miał raz rzucić w nią śrubą, co spowodowało rozcięcie czoła. Według mistrzyni olimpijskiej w short-tracku z Soczi, mężczyzna doprowadził ją do załamania nerwowego.
- Kilka tygodni przed Igrzyskami Olimpijskimi w Pjongczangu kopnął mnie tak mocno, że myślałam nawet, że umrę - mówiła ze łzami w oczach. Jae-beom przyznał się do używania siły wobec Suk-Hee i innych trzech zawodniczek, jednak według niego miało to spowodować poprawę ich wyników. W grudniu 2018 roku usłyszał wyrok 10 miesięcy pozbawienia wolności (czytaj więcej TUTAJ).
Teraz światło dzienne ujrzały kolejne szczegóły dramatu Suk-Hee. Od 2014 roku, od momentu, gdy łyżwiarka szybka zaczęła uczęszczać do liceum, trener miał ją wielokrotnie gwałcić i napadać seksualnie.
- Od wielu lat byłą była ofiarą takiej przemocy. Głębia jej traumy jest nie do opisania - powiedział "SBS News" prawnik Suk-Hee. Sprawą zajął się sąd. Wszystkie zarzuty odpierają pełnomocnicy Jae-beoma. - Wcześniej nie mogła powiedzieć całej prawdy, bo bała się, że to wyznanie może zrujnować jej całą sportową karierę - dodał prawnik olimpijki.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: tak wygląda rywalka Karoliny Kowalkiewicz. Wow!