System wideoweryfikacji to katastrofa - rozmowa z Raulem Lozano, byłym selekcjonerem reprezentacji Polski

Szkoleniowiec, który w 2006 roku doprowadził nasz zespół do tytułu wicemistrza świata, uważa że na swoim terenie biało-czerwoni są jednym z głównych faworytów trwającego właśnie mundialu.

W tym artykule dowiesz się o:

Marcin Olczyk: Jak podobają się panu trwające właśnie w Polsce mistrzostwa świata?

Raul Lozano: Na pewno, jeśli chodzi o pierwszą fazę, ten turniej był łatwy dla Brazylii, Polski i Rosji. Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja Francji, Włoch, USA czy Iranu. Reprezentacje te mają bardzo utrudnione zadanie, zważywszy na fakt, że dalej rywalizować będą z Polską czy Serbią, które pierwszej fazy nie miały prawa skończyć z więcej niż jedną porażką. Na pewno, zwłaszcza przy takim układzie, faworytami w drugiej rundzie będą wspomniane już: Polska, Brazylia i Rosja. Takie jest moje zdanie. Czwartym zespołem na etapie półfinału powinien być ktoś z grupy krakowskiej, ale w starciu z kimkolwiek ze wspomnianej trójki szans wielkich mieć raczej nie będzie. Kto to będzie? Iran? Może USA? Na pewno nie Włosi. [ad=rectangle]
Czyli w przypadku tych ostatnich nie ma mowy o pechu? Są po prostu w tej chwili za słabi, by walczyć o medale?

- Jak dla mnie oni zupełnie nic nie pokazują. Słabym ich punktem jest Dragan Travica, który gra wolno i wystawia bardzo wysoko. Dla bloku rywali to sytuacja wymarzona. Znakomitym zawodnikiem jest Iwan Zajcew, który według mnie razem z Mariuszem Wlazłym i Georgy Grozerem tworzy ścisłą światową czołówkę atakujących. Cały włoski zespół nie jest jednak drużyną na najwyższym światowym poziomie.

Czy w takim razie reprezentacja Polski może zanotować lepszy wynik, niż pod pana wodzą w Japonii w 2006 roku?


- To jest zupełnie inny zespół. Wtedy w drużynie nie było żadnego trzydziestolatka. Najstarsi w zespole mieli po 28-29 lat, jak Paweł Zagumny, Piotr Gruszka czy Sebastian Świderski. Reszta była jednak dużo młodsza. To miało znaczenie, bo grało się praktycznie dzień po dniu i zmęczenie było istotnym czynnikiem. Teraz jest inaczej, chociażby dlatego, że kadry zespołów liczą nawet 14 zawodników. W trakcie turnieju dokonywać można wielu roszad, a co za tym idzie, odciążać najważniejszych graczy, zwłaszcza, gdy w pierwszej fazie ma się takich rywali, jak na przykład Wenezuela. Oczywiście, wyjątkiem jest tu grupa D, gdzie rzecz jasna było kilka dni odpoczynku, ale o odpuszczaniu żadnego meczu nie mogło być mowy. Rywalizacja w Krakowie, a we Wrocławiu to zupełnie inny poziom.

Widział pan mecz otwarcia mistrzostw świata? Jaki oceni pan to spotkanie w wykonaniu Polski i Serbii?


- W Warszawie Serbia w ogóle nie grała. Polacy zaprezentowali się z kolei bardzo dobrze. Biało-czerwoni są dla mnie wielkim faworytem, ale na razie nie wiadomo jak poradzą sobie, gdy staną oko w oko z najsilniejszymi rywalami. Druga runda zweryfikuje ich możliwości.

Raul Lozano na żywo śledzi najciekawsze wydarzenia polskiego mundialu
Raul Lozano na żywo śledzi najciekawsze wydarzenia polskiego mundialu

Czy w tym momencie widzi pan jakieś słabe strony reprezentacji Polski? Z którym elementem gry zespół Antigi może mieć największe problemy?

- W ataku jest bardzo dobrze. Są Mariusz Wlazły i Michał Winiarski, więc nie ma się czym martwić. Paweł Zagumny w meczu z Serbią grał fantastycznie. Ma pełną swobodę wyboru, bo może grać do każdego z kolegów. Martwią jednak statystyki bloku, bo w tej kategorii Polacy ustępują najsilniejszym rywalom. O ile ich gra w tym elemencie na pierwszą fazę wystarczyła, o tyle już na tle na przykład Iranu wyglądają słabo. Proszę spojrzeć na osiągnięcia Seyeda Mousaviego (30 bloków w 5 meczach pierwszej rundy - przyp. red.).

Mariusz Wlazły wrócił do reprezentacji do dłuższej przerwie. Czy uważa pan, że to dobra decyzja dla niego i zespołu?


- Oczywiście. Mariusz w drużynie narodowej zawsze dawał z siebie wszystko i był jej mocnym punktem w każdym momencie. Według mnie to zdecydowanie najlepszy polski atakujący, nie tylko jeśli chodzi o kończenie akcji, ale też blok i zagrywkę. Absolutny numer jeden w PlusLidze, więc jego powrót do reprezentacji to duże wzmocnienie. To że nie grał przez jakiś czas w kadrze, nie powinno stanowić jakiegoś wielkiego problemu. Takie sytuacje zdarzają się na całym świecie. Decydują względy osobiste, sprawy rodzinne, zmęczenie czy kwestie zdrowotne. Nie ma sensu się nad tym rozwodzić.

Pracował pan kilka lat temu z reprezentacją Niemiec. Na co według pana stać zespół Vitala Heynena?


- Myślę, że ta drużyna może powalczyć o finałową szóstkę. W kadrze zachowana jest niezwykła ciągłość. Nie tyko pierwsza szóstka, ale tak naprawdę cała drużyna od czterech lat praktycznie się nie zmienia. Schwarz, Kaliberda, Grozer, Bohme, Tille, Schoeps i kilku innych grało u mnie na poprzednich mistrzostwach świata. Już wtedy zbierali oni bezcenne doświadczenie na najwyższym poziomie. Później byli na igrzyskach. Jako grupa ciągle się rozwijają.[nextpage]Wróćmy zatem do Polaków. Czy nie uważa pan, że najmłodsi polscy zawodnicy, jak Mateusz Mika, mogą na którymś etapie się spalić, nie wytrzymać presji?

- Nie. Już w meczu otwarcia Mika pokazał, że nie pęka. O resztę też się nie martwię. Mają koło siebie Wlazłego, Winiarskiego i Zagumnego. Z tymi trzema siatkarzami w każdym meczu nic złego stać im się nie powinno. Według mnie wszyscy sprawdzą się na najwyższym poziomie. Mika to dla mnie naprawdę dobry zawodnik, może nie ma jeszcze doświadczenia, ale powinien być mocnym punktem zespołu.

Jak podoba się panu organizacja turnieju?


- Wszystko jest w porządku. Dla mnie problemem jest tylko wideoweryfikacja. To katastrofa. To co zrobiło FIVB z Polsatem od strony organizacyjnej, to zdecydowanie najwyższa jakość, ale system challenge jest tragiczny. Moim zdaniem może on być groźny dla meczów o najwyższą stawkę i dla siatkówki w ogóle. W Krakowie, gdzie oglądałem mecze na żywo, co chwila były jakieś przerwy. Minuta, dwie, pięć - nic się nie działo. Jest czas, przerwa na żądanie? Ok, ale wideoweryfikacja? Co chwila ktoś coś sprawdza. Transmisje telewizyjne według mnie tracić mogą miliony widzów na świecie z powodu tych ciągłych przerw. To jest zupełnie niepotrzebne.

Ale nie uważa pan, że dzięki systemowi challenge siatkówka jest sprawiedliwsza?

- Po wydarzeniach w Krakowie wcale nie byłbym tego taki pewien. Niby wszystko idzie dobrze, ale przychodzi decydujący set i pojawia się problem. Każdy i tak widzi to, co chce widzieć. Wiąże się to, oczywiście, z kiepskim poziomem sędziowania. W stolicy Małopolski nic nie dał system, a do tego nie popisali się jeszcze arbitrzy. Nie jestem więc w stanie pojąć skąd tak uparte forsowanie wideoweryfikacji.

A co pan sądzi o drabince turniejowej?


- Na pewno razi w oczy brak porównywalności grup. Są takie, które są dużo łatwiejsze i jest jedno znacznie trudniejsze zestawienie. Logika tego, żeby organizator miał łatwiej jest, oczywiście, zrozumiała. Tak jest od zawsze. Ale to jest jedna grupa, a tu były w pierwszej fazie trzy, w których byli zdecydowani faworyci i próżno szukać było kogoś, kto mógłby pokrzyżować im plany.

Czy ten turniej nie wydaje się panu zbyt długi?


- Nie, ale problemem są według mnie te najsłabsze drużyny: ekipy z Azji, Afryki czy Ameryki Środkowej. Ich udział w mundialu, zwłaszcza gdy nie są mistrzami swoich kontynentów, jak Korea Południowa, mija się z celem. Dużo jest w tych mistrzostwach drużyn, które zupełnie nie liczą się w rywalizacji i nie powinno ich tu w ogóle być. Ma to potem wpływ właśnie na poziom grup i brak ich równości. Ale to jest, oczywiście, problem FIVB, a nie Polski.

Lozano przekonuje,że trio Wlazły - Winiarski - Zagumny to gwarant sukcesu reprezentacji Polski w trwających mistrzostwach
Lozano przekonuje,że trio Wlazły - Winiarski - Zagumny to gwarant sukcesu reprezentacji Polski w trwających mistrzostwach

Zostawmy więc na chwilę tegoroczny mundial i przenieśmy się osiem lat wstecz. Co jest pana najlepszym wspomnieniem z tak pięknych dla naszej reprezentacji mistrzostw świata w Japonii?

- Wszystko, cały tamten turniej. Zdecydowanie jednak najpiękniejszym i najważniejszym momentem było wyjście całego zespołu na dekorację po finale w koszulkach z numerem 16, dla Arka (tragicznie zmarłego rok wcześniej Arkadiusza Gołasia - przyp. red.). To było coś wspaniałego, niesamowitego.

Czy jest pan świadom tego, że to właśnie pan wzniósł polski zespół na najwyższy światowy poziom? Medal w 2006 roku był pierwszym od niepamiętnych czasów sukcesem biało-czerwonych na arenie międzynarodowej.


- O Polsce można powiedzieć, że jest bardzo żyzną glebą siatkarską. W waszym kraju jest mnóstwo zawodników. Jeśli chodzi o technikę, to wiele do pracy czy korygowania nie ma. Chodzi raczej o aktualizację taktyki, przygotowań do turniejów i podejścia do treningów. Jest na świecie tylko niewiele krajów, gdzie męska i żeńska siatkówka są cały czas na najwyższym poziomie. Mam tu na myśli Rosję, Brazylię, USA, ewentualnie Włochy, Serbię i właśnie Polskę, gdzie taka sytuacja jest możliwa. W przypadku Niemiec teraz jest dobrze, ale to, tak jak mówiłem, wynika z konsekwencji, która pojawiła się dopiero cztery lata temu. Trudno powiedzieć, czy to się utrzyma i teraz będzie już tak zawsze.

Dlatego nie do końca powiodło się panu w Niemczech?


- Tam problem w moich czasach był taki, że nie było wsparcia w lidze. Rozgrywki krajowe powinny być ściśle połączone z reprezentacją. Musi to współgrać. W moim okresie pracy w Polsce wasza liga była już bardzo silna. Reprezentacja miała zdeponowane w "banku" wylęgające się kolejne młode talenty. W Niemczech za moich czasów tego nie było. Wcześniej podobnie było w Hiszpanii. Z tym, że zawodnicy, których zabrałem w 1995 roku na Uniwersjadę, grali potem w prowadzonym przeze mnie zespole na igrzyskach w Sydney. I to właśnie ci siatkarze zdobyli mistrzostwo Europy w 2007 roku w Rosji. W siatkówce wszystko sprowadza się więc właśnie do ciągłości pracy.

W Katowicach rozmawiał Marcin Olczyk.

Źródło artykułu: