Przed spotkaniem z mistrzyniami olimpijskimi jeden punkt, czyli porażkę 2:3, wielu kibiców pewnie wzięłoby z pocałowaniem ręki. Jakakolwiek wygrana była marzeniem z gatunku tych, które rzadko się spełniają. O zwycięstwie 3:0 chyba nikt z nas nie śmiał nawet marzyć.
Kiedy w pierwszym secie Amerykanki szybciutko wyszły na prowadzenie 5:0, a potem wygrywały 10:4, wydawało się, że to kolejny mecz, w którym zespół ze światowego topu szybko sprowadza Polki na ziemię i gładko z nimi wygrywa. Że w kolejnym wielkim turnieju nasze siatkarki napiszą ten sam scenariusz: wygrają z drużynami słabszymi od siebie lub zbliżonej klasy, a potem dostaną srogą lekcję od potentatek.
Jednak gdzieś tak od godziny 20:45 w łódzkiej Atlas Arenie zaczęły dziać się cuda. Kolejna godzina wyglądała tak, że gdyby zakryć nazwy zespołów i wymazać narodowe barwy, a potem zapytać osoby dobrze obeznane z siatkówką, która z drużyn zdobyła rok temu olimpijskie złoto, chyba wszyscy wskazaliby na tę stronę boiska, po której grały Polki.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: poznajesz ją? Nie nudzi się na sportowej emeryturze
Joanna Wołosz dyrygowała zespołem jak siatkarski maestro, Magdalena Stysiak była tą zawodniczką, którą chcemy, żeby była zawsze - pewną siebie, pełną woli walki i co najważniejsze skuteczną. Na środku siatki rządziła Agnieszka Korneluk.
Tym, czym Polki zaimponowały najbardziej, była gra w bloku. Poza Wołosz, wszystkie zapisały na swoim koncie co najmniej dwie "czapy" na świetnych przecież w ataku Amerykankach. Korneluk zdobyła tak cztery punkty, Olivia Różański trzy. W punktach zdobytych blokiem nasze reprezentantki wygrały z rywalkami 13:4. 13:4 w bloku ze złotymi medalistkami olimpijskimi, w całym meczu 3:0, do 23, 20 i 18. Kosmos!
Wygrać w takim stylu z drużyną z absolutnej światowej czołówki - to nie udało się Biało-Czerwonym od wielu lat. Ba! Meczu, w którym nasza drużyna tak zdominowałaby jedną z potęg, nie przypominam sobie nawet we wspaniałej erze "Złotek" trenera Andrzeja Niemczyka. To był najlepszy mecz polskiego zespołu od co najmniej dekady. Może od spotkania o brąz mistrzostw Europy 2009 (3:0 z Niemkami), może nawet od finału ME 2005 (3:1 z Włoszkami).
To zwycięstwo może stać się mitem założycielskim zespołu trenera Stefano Lavariniego, którego chyba już teraz możemy ogłosić właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Oby mecz z USA natchnął Polki, pokazał im, że można, że się da, i rozpędził je do wspinaczki w górę siatkarskiej hierarchii, w której wciąż bliżej im do Niemiec czy Kanady, niż USA i Serbii.
Teraz najważniejsze jest, żeby natchnął Biało-Czerwone do jeszcze dwóch wygranych. Z zespołami, których pokonanie nie będzie już tak opiewane i rozpatrywane w kategoriach sensacji, bo Kanada i Niemcy to ekipy o zbliżonej klasie do naszej. Ale znaczenie tych spotkań będzie ogromne. Trzeba je wygrać i awansować do ćwierćfinału. Jeśli się uda, wynik Polek na MŚ 2022 już oficjalnie będzie więcej niż dobry.
A potem ruszajcie po marzenia, dziewczyny. Po starciu z USA wiemy, na jaką grę was stać. Teraz przed każdym ważnym meczem pod wodzą trenera Lavariniego będziemy was prosić tylko o jedno: Zagrajcie to, co w Łodzi.
Grzegorz Wojnarowski, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
Wielkie zwycięstwo otworzy Polkom drogę do ćwierćfinału MŚ? "Trudno w takim momencie nie patrzeć na wynik"
Istna metamorfoza polskich siatkarek. "To było takie nasze!"
Oglądaj siatkówkę kobiet w Pilocie WP (link sponsorowany)