Ataman polskiej siatkówki. Wzruszające pożegnanie Tomasza Wójtowicza

WP SportoweFakty / Anna Klepaczko / Na zdjęciu: Tomasz Wójtowicz
WP SportoweFakty / Anna Klepaczko / Na zdjęciu: Tomasz Wójtowicz

- Panie Boże, czy on ci tam był potrzebny? Tomku, tu nie stoją miłośnicy sportu. Tu stoją sieroty po tobie - mówił wojewoda lubelski Lech Sprawka. W sobotę w Archikatedrze Lubelskiej pożegnano wybitnego siatkarza Tomasza Wójtowicza.

W tym artykule dowiesz się o:

Jego ostatnie pożegnanie nie mogło się odbyć w innym miejscu. W końcu w cieniu lubelskiej Archikatedry świętego Jana Chrzciciela i świętego Jana Ewangelisty, przy ulicy Królewskiej 17, Wójtowicz się wychowywał. Trochę dalej, w hali Sokoła na lubelskiej starówce, stawiał pierwsze siatkarskie kroki.

W sobotę, kilka minut przed południem, okolica archikatedry jest bardzo spokojna. Zachmurzone niebo i mżący deszcz wprawiają w ponury nastrój. Większość żałobników jest już w środku. Rodzina, przedstawiciele władz, koledzy ze złotej drużyny Huberta Jerzego Wagnera: Ryszard Bosek, Edward Skorek, Marek Karbarz, Włodzimierz Sadalski, Bronisław Bebel. Duża reprezentacja telewizji Polsat, dla której Wójtowicz pracował jako komentator. Ludzie polskiej siatkówki z prezesem PZPS Sebastianem Świderskim na czele. Zwykli mieszkańcy Lublina i kibice siatkówki. Ceremonia ma charakter państwowy, dlatego trumny strzeże czterech żołnierzy w dumnych pozach.

Pokryta pięknymi freskami archikatedra jest pełna, ale nie pęka w szwach, co można było zakładać, biorąc pod uwagę klasę zmarłego. Może dlatego, że Wójtowicz, choć niezaprzeczalnie wybitny, nigdy nie zabiegał o popularność? A może jednak dlatego, że dla osób, które mają dziś 40 i mniej lat, bohater igrzysk olimpijskich z Montrealu jest postacią tyleż wybitną, co odległą? Zawodnikiem, o którego sportowej wielkości tylko słyszeliśmy, nie mieliśmy okazji jej zobaczyć. Legendą, mitem, opierającym się nie na osobistych doświadczeniach, a na wierze.

Wierzę w pełne podziwu i zachwytu opowieści tych, którzy mieli szczęście urodzić się dość wcześnie, by podziwiać Wójtowicza u szczytu potęgi. W połowie lat 70., gdy mało kto śmiałby zaprzeczyć, że prawie dwumetrowy, przystojny reprezentant Polski z długimi włosami i numerem 5 na plecach to najlepszy siatkarz świata.

Jednym ze szczęśliwców jest Wiesław Pawłat, dziennikarz sportowy od dziesięcioleci związany z Lublinem. Przyjaciel Wójtowicza i autor jego biografii "Szczęście wisi na siatce". To on na początku ceremonii przedstawia życiorys zmarłego. - Siatkarzem był genialnym. Jednym z najlepszych na świecie, a wielu fachowców uważa, że najlepszym - podkreśla.

Mówi o jego legendarnej odporności psychicznej, która pomagała mu na boisku, a w ostatnich latach w walce z niszczącą chorobą. Rakowi trzustki, który potrafi zgasić ludzkie życie w ciągu kilku miesięcy, opierał się aż trzy lata.

- Jego wola walki i godność z jaką znosił to brzemię wręcz porażały. To był urodzony zwycięzca. Wierzył, a my wszyscy wraz z nim, że to starcie też wygra. Zanosiło się wprawdzie na trudną pięciosetową walkę, ale on sobie w takich sytuacjach świetnie radził. Walczył do końca, ale jeśli on nie dał rady, to znaczy, że na tego rywala siły nie ma.

W laudacjach osób, które przemawiają do żałobników, kilkukrotnie wspominany jest najsłynniejszy mecz z udziałem Wójtowicza - finał igrzysk olimpijskich w Montrealu w 1976 roku. Przewodniczący uroczystościom proboszcz Archikatedry Lubelskiej ksiądz Krzysztof Kwiatkowski mówi, że oglądał spotkanie jako 10-letni chłopiec razem z ojcem. Andrzej Gołaszewski z Polskiej Ligi Piłki Siatkowej wyznaje, że po zakończeniu meczu był jednym z tych Polaków, którzy ucałowali telewizor.

Najwięcej i w sposób najbardziej działający na wyobraźnię o finale mówi wojewoda lubelski Lech Sprawka. - Któż nie pamięta nocy z 30 na 31 lipca 1976 roku. Godziny 2:30 czasu polskiego i tych dwóch godzin i 26 minut meczu ze Związkiem Radzieckim w finale igrzysk olimpijskich w Montrealu. Tego, co się stało około godziny piątej nad ranem i relacji telewizyjnej redaktora Wojciecha Zielińskiego.

Po chwili opowiada tak, jakby właśnie oglądał spotkanie sprzed 46 lat: - Ręce Wójtowicza i 13:7 w piątym secie dla Polski. A później, po kolejnym serwisie Rosjan, atak Wójtowicza, Tomka Wójtowicza z Avii Świdnik i przejście. I te dwa twoje serwisy. Po pierwszym Czernyszew, aut, 14:7. I meczbol. I ty serwujesz po raz drugi. Redaktor Zieliński: Czernyszew. Aut! Aut! Nie było bloku! I radość.

Sprawka, starszy od Wójtowicza zaledwie o dwa lata i zaprzyjaźniony z legendarnym siatkarzem, żegna go bardziej jak przyjaciela właśnie, niż jak wybitnego sportowca. Wspiera jednym z najlepszych polskich seriali telewizyjnych wszech czasów, jeśli nie najlepszym: "Dom". Wzruszającą sceną mowy doktora Kazanowicza nad grobem Popiołka, ukochanego przez lokatorów gospodarza kamienicy przy Złotej 25. Sceną, która zaczyna się od słów: Panie Boże, tak się nie robi.

- Panie Boże, czy on ci tam był potrzebny? Co to za Lublin i Lubelszczyzna bez niego? Co to za polski sport bez niego? Tomku, tu nie stoją miłośnicy sportu. Tu stoją sieroty po tobie - parafrazuje serialowe pożegnanie.

Marszałek województwa lubelskiego Jarosław Stawiarski wymienia trzech ludzi urodzonych na Lubelszczyźnie, których jego zdaniem znają na wszystkich kontynentach świata. Pierwszym to zegarmistrz Antoni Patek, drugi - najsłynniejszy lubelski kompozytor Henryk Wieniawski. Trzecim jest właśnie Wójtowicz.

Nie przesadza. W amerykańskim Holyoke, w siatkarskiej Galerii Sław, stoi brązowe popiersie Wójtowicza. W Japonii swego czasu przyjmowano go jak gwiazdę rocka. Jako wielkiego siatkarza o wyglądzie rockmana, który rozdawał "czapy" na prawo i lewo, pamięta Wójtowicza Laurent Tillie, trener złotej francuskiej drużyny z ubiegłorocznych igrzysk w Tokio. Były selekcjoner Biało-Czerwonych Andrea Anastasi zdradził, że wielki szkoleniowiec Włochów Julio Velasco uczył swoich graczy bloku właśnie na przykładzie polskiej legendy. A Brazylijczyk Marcelo Fronckowiak zapewniał, że i w jego kraju Wójtowicz ma ogromny szacunek.

Gdy patrzy się na Edwarda Skorka, żegnającego kolegę z boiska w imieniu złotej drużyny Wagnera, serce pęka. Jako kapitan mistrzowskiej drużyny "Szabla" zawsze był twardy i opanowany. Jako trener prawie nigdy nie okazywał emocji. Teraz głos mu się łamie, a ręce drżą.

Zaczyna od wiersza księdza Jana Twardowskiego: - Tomku, przyjacielu. Odszedłeś cicho, bez pożegnania. Tak, jakbyś nie chciał swym odejściem smucić. Tak, jakbyś wierzył w godzinę rozstania, że masz niebawem z dobrą wieścią wrócić - recytuje.

Odczytanie każdego kolejnego słowa przygotowanego wcześniej tekstu sprawia mu coraz większą trudność, ale Skorek wywiązuje się ze swojego zadania. Mówi o najpiękniejszych cechach Wójtowicza: wielkim sercu, skromności, chęci dzielenia się wiedzą. Zapewnia, że jego uśmiech i błysk w oku po każdej udanej akcji zostaną na zawsze w pamięci mistrzów z Montrealu. - Do zobaczenia po drugiej stronie. Spoczywaj w pokoju - kończy.

Gdy po półtoragodzinnej uroczystości liczący około tysiąca osób kondukt pogrzebowy dociera na lubelski cmentarz przy ulicy Lipowej, dziennikarz Polsatu Marek Magiera odczytuje list żony zmarłego, Anny. To głównie podziękowania dla osób, którym - według niej - Wójtowicz chciałby podziękować: lekarzom, którzy pomagali mu w walce z chorobą, bliskim przyjaciołom, w tym członkom mistrzowskiej ekipy z Montrealu, władzom polskiej siatkówki, kolegom z telewizji Polsat, fundacjom.

Na koniec uroczystości, wedle życzenia legendarnego siatkarza, muzyk i kompozytor Jan Kondrak wykonuje swój utwór "Ataman".

"Miło bracia Miło
Miło bracia żyć
Z naszym atamanem
Nie ma co się martwić nic" - śpiewa artysta.

Znając charakter Wójtowicza można być pewnym, że w tytułowym atamanie nie widział samego siebie. Ale był właśnie kimś takim. Sportowcem, którego każdy chciał mieć u swojego boku, bo wtedy żaden rywal nie był straszny. Był kimś więcej, niż po prostu "kozakiem". Był szefem wszystkich kozaków, jakich zna polska siatkówka.

Grób Tomasza Wójtowicza na lubelskim cmentarzu przy ulicy Lipowej (fot. WP SportoweFakty)
Grób Tomasza Wójtowicza na lubelskim cmentarzu przy ulicy Lipowej (fot. WP SportoweFakty)


Grzegorz Wojnarowski, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
Odeszła polska legenda. "Największy, jakiego świat widział"
Piękny gest przed Superpucharem Polski. Upamiętniono Tomasza Wójtowicza

Źródło artykułu: