"Służba, z którą się utożsamiam". Jak zawodowy siatkarz został ratownikiem górniczym

Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Paweł Szabelski
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Paweł Szabelski

- Idąc do ognia nic nie widzieliśmy, brodziliśmy w wodzie po pas, z góry co chwila coś spadało. A jak po akcji badał mnie lekarz, pytał gdzie byłem, bo miałem tętno 56 - opowiada Paweł Szabelski. Kiedyś siatkarz, dziś ratownik górniczy.

W tym artykule dowiesz się o:

Wybitnym zawodnikiem nie był, ale na pewno solidnym, bo tylko tacy wchodzą na poziom PlusLigi. On dostał się tam w 2004 roku z Górnikiem Radlin. W najwyższej klasie rozgrywkowej zagrał jeden sezon. Poza tym spędził kilka lat w pierwszej lidze, w Radlinie, AZS-ie Nysa i Orle Międzyrzecz.

Dwanaście lat temu Szabelski występował właśnie w Orle, ale tak naprawdę szykował się do zakończenia sportowej kariery. Miał 30 lat, urodziło mu się drugie dziecko, a siatkówka nie dawała mu finansowego bezpieczeństwa. Uznał, że potrzebuje czegoś pewniejszego niż gra dla klubów, które nie zawsze płacą na czas. Wtedy dostał ofertę z Lubina.

Kopalnia to była abstrakcja

Zaproponowano mu łączenie roli asystenta trenera miejscowego klubu Cuprum z... pracą w kopalni miedzi KGHM. Chłopakowi z Olsztyna, który o górnictwie nie miał bladego pojęcia, wydawało się to całkowitą abstrakcją. Ale oferty nie odrzucił. Najpierw spojrzał na mapę i zorientował się, jak dojechać do Lubina. Potem poczytał o historii miasta, o wydobyciu miedzi i wraz z żoną podjął decyzję o przeprowadzce na Dolny Śląsk.

Przez pierwszych kilka lat łączył pracę górnika z pracą w Cuprum. Z czasem z drugiego trenera stał się pierwszym i zajmował to stanowisko przez trzy lata. Zdobył trzy medale pierwszej ligi, a w 2014 roku, gdy drużynę włączono do PlusLigi, został asystentem znanego i cenionego Gheorghe Cretu. Jednak kiedy klub mocno się sprofesjonalizował, zrezygnował z tej roli ze względu na obowiązki w kopalni.

W KGHM Lubin zaczynał jako technik kontroli jakości. Po dwóch latach przeszedł do działu wentylacyjnego, w którym dbał o to, żeby każdy w kopalni miał pod ziemią czym oddychać. Tam zaprzyjaźnił się z zastępcą kierownika działu, który opowiadał mu czym jest górnicza drużyna ratownicza. Powiedział, że jest ona podobna do zawodowej drużyny sportowej, a Szabelski by do niej pasował.

Czekał aż trzy lata

Były siatkarz postanowił zgłosić się jako kandydat na ratownika. Zrobił to w 2015 roku, a rozpatrzenia swojego wniosku doczekał się dopiero trzy lata później. To dlatego, że kolejka chętnych do zespołu ratowniczego jest bardzo długa, a liczba miejsc w ekipie ograniczona (w Lubinie to 93 osoby).

Żeby zostać przyjętym, musiał przejść szereg testów. Miał czterogodzinne spotkanie z psychologiem, który sprawdzał, jak Szabelski radzi sobie w skrajnym stresie i czy potrafi w takiej sytuacji wykorzystać swoją wiedzę. Biegał na przełaj, jeździł na rowerze, miał sprawdzian z 26-kilogramowym aparatem górniczym. Bardzo skrupulatnie sprawdzano czy wszystko w jego organizmie działa perfekcyjnie, i to w warunkach kopalnianych, gdy zawartość tlenu w powietrzu jest niższa niż na powierzchni.

Podziemna wioska Galów

Członkiem zespołu ratowniczego kopalni KGHM Lubin jest od pięciu lat. - To nie praca, tylko służba. Utożsamiam się z nią i jestem dumny, że mogę ją wykonywać - mówi. Nie podoba mu się jednak mitologizowanie ratowników górniczych.

- Jeśli ktoś myśli, że wśród nas są same potężne, wyżyłowane chłopy, to jest w błędzie. Lubię porównywać nas do wioski Galów z komiksów o Asteriksie. Jest wśród nas sprytny Asteriks, silny i wytrzymał Obeliks, władczy Asparanoiks czy mądry i bardzo doświadczony Panoramiks. I każdy z nas jest potrzebny, bo sytuacje w kopalni wymagają bardzo różnych umiejętności i cech.

Nie lubi także, gdy pracę w kopalni przedstawia się jako szalenie niebezpieczną. - Jeżeli używa się odpowiednich narzędzi, w sposób przemyślany i zaplanowany, jeśli wykorzystuje się swoją wiedzę i doświadczenie, to według mnie niebezpiecznie nie jest - przekonuje.

Groźne sytuacje się jednak zdarzają, ale dzięki dobremu wyszkoleniu (ratownicy szkolą się sześć razy do roku) i doświadczeniu, Szabelski jest na nie przygotowany. Gdy przyjęto go do służby, opowieści starszych kolegów o ich akcjach słuchał z otwartymi ustami. Jaki to musiał być stres! Ależ oni szybko musieli działać i podejmować decyzje!

Tętno 56

A teraz? Ostatnio gasił w kopalni pożar. Ogień palił się ponad dobę. Drużyna Szabelskiego zeszła do niego połączona linką, jeden za drugim, trzymając się za barki. Nic nie widzieli, wody mieli po pas, a nad nimi co chwila coś się trzęsło, co i raz coś spadało z góry.

- Jak doszliśmy do ognia, ja trzymałem węża gaśniczego, a mój zastępowy trzymał mnie za ramię, patrzył w kamerę termowizyjną, żeby wiedzieć, gdzie lać wodę i szeptał mi do ucha, gdzie mam skierować strumień, bo ja tego ognia w ogóle nie widziałem, tylko dym. Akcja była długa, jej sceneria jak z hollywoodzkiego filmu. Potem wracamy na górę, bada mnie lekarz i pyta się gdzie ja byłem, bo mam tętno 56.

- Organizm zareagował lepiej niż wyobraźnia. Dzięki wyszkoleniu. Dzięki temu, że jesteśmy przygotowani na stres i nie pozwalamy mu wymazać z głowy naszej wiedzy. I dzięki pracy zespołowej. W drużynie jest nas pięciu, osobno jesteśmy jak pięć palców dłoni. W pojedynkę łatwo nas złamać. Ale razem jesteśmy jak zaciśnięta pięść.

Być może serce Szabelskiego zabije szybciej, gdy stawką będzie ludzkie życie. Choć służy od pięciu lat, w takiej akcji jeszcze nie brał udziału.

- I z jednej strony nie mogę się tego doczekać, bo czuję się dobrze przygotowany. Ale z drugiej wolę przez całą karierę być ratownikiem przynoszącym szczęście. Sam będę szczęśliwszy, jeżeli w mojej kopalni nigdy nie będzie potrzeby ratowania człowieka. Niż byłbym z długą listą uratowanych osób.

Przebiera się częściej, niż modelka

Spektakularne akcje, takie jak gaszenie pożarów, nie są kopalnianą codziennością byłego siatkarza. Jego typowy dzień pracy jest dużo spokojniejszy.

- Przede wszystkim ratownikiem nie jest się przez cały czas pracy, a wtedy, kiedy jest to potrzebne. Ja jestem górnikiem eksploatacji złóż podziemnych w dziale górniczo-drogowym. Dbam o infrastrukturę kopalnianą. O drogi i miejsca, którymi przejeżdża urobek.

- Mój typowy dzień pracy na pierwszej zmianie zaczyna się o szóstej i trwa siedem i pół lub sześć godzin, w zależności od tego, w jakiej temperaturze będę pracował. Krótsze zmiany są w rejonach o temperaturze powyżej 28 stopni. Najpierw pobieramy sprzęt, potem jest rozmowa ze sztygarem o celach do zrealizowania i zadaniach, zjeżdżamy 600 metrów pod ziemię i przygotowujemy narzędzia, które będą nam danego dnia niezbędne. Podziemnym transportem rozjeżdżamy się do miejsc, w których będziemy pracować i robimy swoje.

Na zestaw, bez którego górnik nie zjedzie na dół, składają się hełm, lampa, stopery do uszu, rękawice, wzmocnione kalosze i przede wszystkim aparat ucieczkowy.

- Musisz mieć przy sobie cały czas. Waży cztery kilo i znajduje się w nim tyle powietrza, że wystarcza na 180 minut. W sytuacji zagrożenia podłączasz go sobie do ust. Ma ci umożliwić dojście do miejsca, w którym zmienisz go na inny albo nie będziesz już musiał go używać.

Szabelski i jego koledzy śmieją się, że ze względu na warunki panujące w kopalni przebierają się częściej niż modelki. Na dystansie 300 metrów temperatura może wzrosnąć lub spaść o kilkanaście stopni.

- Dlatego musimy zmieniać ubrania, inaczej byśmy się rozchorowali. Może nie pracujemy nago, jak górnicy z serialu "Czarnobyl", ale zdarza się, że w jednym miejscu chodzimy w samych spodniach, bo jest gorąco, a za chwilę zakładamy koszulę i drelich, żeby nie zmarznąć.

Siatkarzy w kopalni jest wielu

Były gracz Górnika Radlin nie jest w Lubinie jedynym górnikiem z siatkarską przeszłością. Nie musi się zastanawiać, żeby wymienić szereg nazwisk tych, którzy tak jak on woleli pewną, stabilną pracę i godziwe zarobki, niż wędrówkę po pierwszo- i drugoligowych zespołach.

- Pracuje u nas Daniel Wilk, kiedyś atakujący Trefla Gdańsk, teraz sztygar. Jest Jerzy Zwierko z przeszłością w takich klubach, jak Stilon Gorzów i Morze Szczecin. Szymon Kostecki grał w Cuprum Lubin i MCKiS Jaworzno. Przez kilka miesięcy pracowali z nami mistrz świata juniorów z 2003 roku Marcin Kryś i Jakub Oczko, który zagrał dwa mecze w pierwszej reprezentacji. A najwyższym górnikiem, jakiego tutaj widzieli, był Bartek Buniak, który występował w Lubinie, BBTS-ie Bielsko-Biała i AZS-ie Częstochowa. Ma 205 centymetrów wzrostu i nosił buty numer 53. Specjalnie dla niego musieli robić wzmocnione kalosze w tym rozmiarze.

Satysfakcja i czas na pasje

Dla samego Szabelskiego górnictwo nie jest spełnieniem marzeń, ale znalazł w nim satysfakcję. Po pierwsze dobrze zarabia, po drugie może realizować swoje pasje.

- O 12 odbijam kartę na kopalni i od tego czasu już mnie ona nie interesuje. Interesuje mnie moja rodzina, zespół siatkarski Ikar Legnica, który trenuję, i książki, które są dla mnie inspiracją i odskocznią od codzienności.

O siatkówce mówi, że teraz znowu czerpie z niej dziecięcą radość. Rok temu przejął drugoligowego Ikara z zadaniem uratowania go przed spadkiem. Sezon zakończył w środku tabeli. Na peryferiach zawodowego sportu, gdzie trener z prezesem jest na ty, mecze gra się w niewielkich salkach, a od czasu do czasu z trybun przebijają się komentarze krewkich kibiców, czuje się świetnie.

- Czasem wkurza mnie tylko poziom gry mojej drużyny. Ale za niego odpowiada przecież trener. Czyli ja - kończy.

Grzegorz Wojnarowski, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
Dwie czerwone kartki w meczu Projekt - ZAKSA. Ukarani zdradzili, co wydarzyło się pod siatką
Były reprezentant Polski udanie powrócił do Serie A. "Mam lepszą prasę niż wtedy, kiedy wygrywałem Ligę Światową"

Źródło artykułu: WP SportoweFakty