Przez wojnę przeniósł drużynę z Ukrainy do Polski. "Wierzę, że nasze marzenie się spełni"

Materiały prasowe / Barkom-Każany Lwów / Oleg Baran, prezes klubu Barkom-Każany Lwów
Materiały prasowe / Barkom-Każany Lwów / Oleg Baran, prezes klubu Barkom-Każany Lwów

- Od kiedy zaczęliśmy się starać o dołączenie do polskiej ligi, naszym marzeniem było, żeby PlusLiga zagościła we Lwowie. Wierzę, że za jakiś czas to marzenie się spełni - mówi nam Oleg Baran, prezes Barkom Każany Lwów.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: To już rok, od kiedy Rosjanie napadli na Ukrainę. Jak wyglądały dla was pierwsze dni tej bandyckiej agresji?[/b]

Oleg Baran, prezes Barkom Każany Lwów, ukraińskiego klubu występującego w polskiej PlusLidze: To był czas niepewności. Dzień po dniu dostawaliśmy informacje o postępach rosyjskich wojsk, o atakach na kolejne miejscowości, bombardowaniach. W naszej rodzinnej firmie, która zajmuje się produkcją żywności, codziennie rano robiliśmy zebrania i obmyślaliśmy, jak dostarczyć naszym zwierzętom jedzenie i jak je nakarmić. Co do siatkarskiego projektu, to nie wiedzieliśmy, czy przetrwa. Nagle sport zszedł na dalszy plan, zawodnicy i pracownicy klubu pomagali naszym żołnierzom. Kupowaliśmy dla nich amunicję i inne zaopatrzenie.

Po kilku tygodniach zarząd PlusLigi pytał mnie, co dalej robimy. Powiedziałem wtedy, że trzeba jeszcze poczekać, bo na tę chwilę nie potrafię im powiedzieć, czy kontynuujemy projekt. Po raz kolejny rozmawialiśmy w kwietniu, albo w maju. Władze PlusLigi powiedziały wtedy, że nam pomogą i zrobią, co w ich mocy, żeby drużyna ze Lwowa zagrała w polskich rozgrywkach.

O tym, żebyście grali we Lwowie, nie było mowy. Musieliście przenieść zespół do Polski.

Kiedy zaczynaliśmy działać, nie mieliśmy możliwości legalnego wywiezienia zawodników poza Ukrainę, bo obejmowała ich mobilizacja wojskowa. Za pierwszym razem wyjeżdżaliśmy na podstawie tymczasowego dokumentu, który pozwalał wyjechać na miesiąc. Potem weszło w życie prawo, że gracze profesjonalnych klubów sportowych z najwyższych klas rozgrywkowych mogą opuścić kraj.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: szałowa kreacja Sereny Williams. Fani zachwyceni

Zastanawialiśmy się, gdzie w Polsce będziemy mieli bazę. Było dużo pomysłów. Kraków zaproponował, żebyśmy zatrzymali się u nich. Przenosiny były trudne zwłaszcza dla osób ze sztabu, bo zawodnicy - wiadomo - przyzwyczajeni do ciągłego podróżowania. Teraz już się zaaklimatyzowali.

Zanim zaczęliście grę w PlusLidze, w polskim siatkarskim środowisku nie brakowało głosów, że nie dacie sobie rady. Tymczasem Barkom Każany okazał się zespołem, który potrafi być groźny dla każdego rywala?

Nie jesteśmy na dole tabeli (drużyna zajmuje 14. miejsce na 16 ekip - przyp. red.),  odnieśliśmy kilka zwycięstw, w tym z potęgą PGE Skrą Bełchatów.

Z drugiej strony muszę przyznać, że poziom PlusLigi mnie zaskoczył. Wiedziałem, że jest mocna, ale nie spodziewałem się, że aż tak. Dla mnie i dla naszego trenera Ugisa Krastinsa było to lekkim szokiem. Nie zakładaliśmy, że będziemy tak często przegrywać. PlusLiga uczy pokory i pokazuje, że musimy się jeszcze dużo nauczyć.

Jak wam się udaje zgromadzić budżet potrzebny do funkcjonowania?

Branża, w której działam, nie ucierpiała z powodu wojny tak, jak inne. Do tego udało się nam znaleźć kilku sponsorów w Polsce, z innymi prowadzimy rozmowy.

Wasza gra przełożyła się na wzrost zainteresowania klubem?

Jeszcze nie. Liczę na to, że stanie się tak po wejściu Ukrainy do Unii Europejskiej. Wtedy ukraiński biznes będzie zwracał większą uwagę na polski rynek, na sposoby, by się na nim wypromować. I zwrócą uwagę na już istniejący ukraińsko-polski pomost, jakim jest Barkom-Każany. Ważne jest też, żebyśmy osiągali w PlusLidze coraz lepsze wyniki, bo im lepiej będziemy grali, tym większe będzie zainteresowanie nami i tym więcej propozycji współpracy się pojawi.

Drużyna przeniosła się do Krakowa, ale pan został we Lwowie?

Tak. Od czasu do czasu jestem w Krakowie, ale muszę być na stałe we Lwowie ze względu na obowiązki w firmie. To jest moja główna praca.

Jak się żyje w pańskim mieście po roku od wybuchu wojny?

Przyzwyczailiśmy się, że ta wojna trwa. Myślę, że jest u nas tak, jak w Izraelu - kiedy pojawia się ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem, wszyscy już wiedzą, co trzeba zrobić, i traktują zagrożenie z dużo większym spokojem. Żyjemy normalnym rytmem. W firmie skupiamy się na tworzeniu "frontu ekonomicznego". Wspieramy naszą walkę, płacąc podatki, dając ludziom pracę i produkując żywność. Do tego wyznaczyliśmy kilka produktów, z których zysk jest przeznaczony na pomoc armii.

W jej szeregi cały czas przyjmuje się nowych rekrutów?

Tak. Wysyłają do ludzi oficjalne pisma z poleceniem zgłoszenia się do wojenkomatu, czyli do komisji poborowej, na której sprawdzają, czy ktoś nadaje się do pełnienia służby. Na ulicach zatrzymują samochody i autobusy, i też wręczają takie pisma. To konieczność, bo Ukraina potrzebuje żołnierzy.

Pan podlega mobilizacji?

Nie. Z dwóch powodów. Mam piątkę dzieci, z czego trójkę niepełnoletnich, a po drugie nasze zakłady jako produkujące żywność wchodzą w skład infrastruktury krytycznej, a kierownicy takich zakładów nie podlegają mobilizacji.

W pierwszą rocznicę wybuchu wojny Barkom Każany gra na emigracji. Pewnie ma pan nadzieję, że przed kolejną wróci do Lwowa?

Od kiedy zaczęliśmy się starać o dołączenie do polskiej ligi, naszym marzeniem było, żeby PlusLiga zagościła w naszym mieście. Wierzę, że za jakiś czas to marzenie się spełni, że  będziemy grali we Lwowie w nowej, dużej hali, w obecności kilku tysięcy kibiców. Przed wojną były już plany, żeby w szybkim tempie został wybudowany obiekt na 10 tysięcy miejsc dla siatkówki i koszykówki. Na razie siatkówka nie jest na Ukrainie wśród najpopularniejszych dyscyplin, ale jestem przekonany, że kiedy wrócimy do siebie i lwowianie będą mogli przychodzić na mecze, polubią ten sport.

Na koniec zapytam jeszcze o sprawę, o której było w tym tygodniu najgłośniej - o wizytę prezydenta Stanów Zjednoczonych Joe Bidena. Miał przyjechać tylko do Polski, tymczasem odwiedził też Ukrainę. 

To bardzo ważny wyraz politycznego poparcia dla naszej walki. Biden wyraźnie pokazał całemu światu, kto jest w tej wojnie po stronie dobra. Szkoda że historyczna, bo pierwsza, wizyta prezydenta USA w Ukrainie ma miejsce w takich okolicznościach. Tak czy inaczej jest dla nas dobrym znakiem i doda nam wiary w zwycięstwo, choć niestety końca wojny nie widać. I to jest najboleśniejsze. Miałem nadzieję, że na wiosnę będzie po wszystkim.