- Ten dzień na zawsze zostanie w mojej pamięci. Byłem w Ukrainie, w domu. Wszystko toczyło się spokojnie - treningi, mecze, normalne życie i nagle wojna! Już ok. 5 rano dostałem SMS-y od kolegów, od mamy, od ojca, że Rosja napadła na Ukrainę i żebym wracał do domu. Dopiero później zacząłem oglądać informacje i czytać w internecie, co się wydarzyło, zobaczyłem czołgi, wybuchy – naprawdę szok! Od razu pojawiło się pytanie, co dalej robić, jak zapewnić bezpieczeństwo żonie i synkowi? - wspomina w wywiadzie dla oficjalnej strony internetowej Projektu Warszawa Jurij Semeniuk, reprezentant Ukrainy.
24 lutego 2022 roku Rosja zaatakowała Ukrainę z trzech stron – z południa, wschodu i północy. Atak ruszył w nocy, ok. godz. 3.00. Naszego wschodniego sąsiada najechało prawdopodobnie ok. 200 tys. rosyjskich żołnierzy.
- Wtedy nikt nawet u nas nie myślał, że w XXI wieku może wybuchnąć wojna. Normalnym ludziom nie mieściło się to po prostu w głowie. Wydaje mi się, że Ukraińcy też do końca nie wierzyli w to, że stanie się najgorsze i zacznie się wojna - przyznał Semeniuk w wywiadzie dla oficjalnej strony klubowej.
Jurij Semeniuk nie ukrywa, że w pierwszym momencie trudno było uwierzyć w to, co się dzieje. Co prawda zawodnicy i sztab szkoleniowy niemal natychmiast zmuszeni byli rozjechać się do domów, jednak 28-latek, jako kapitan, zmuszony był pozostać w Podolanach.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: szałowa kreacja Sereny Williams. Fani zachwyceni
- W pierwszych dniach wojny nie mogliśmy nadal uwierzyć, że to wszystko wokół dzieje się naprawdę. Przecież to niemożliwe! Rozgrywki ligowe zostały przerwane, siatkówka zeszła oczywiście na dalszy plan, a większość kolegów rozjechała się do swoich rodzin. Do Polski wrócili też od razu nasz trener Mariusz Sordyl i grający wtedy w Epicentrze Artur Szalpuk. Ponieważ byłem kapitanem drużyny, to zostałem w Gródku, żeby przekazywać kolegom z zespołu informacje, co robimy dalej - przyznał reprezentant Ukrainy
- Syreny alarmowe słyszałem cały czas. Bardzo blisko nas był polski kościół i jak było niebezpiecznie, to dzwoniły też dzwony kościelne. Mój kilkuletni synek bardzo szybko się nauczył, że jak słychać dzwony, to trzeba biec do schronu. I choć minął już rok i od wielu miesięcy mieszkamy w Warszawie, to jak jesteśmy na placu zabaw i w niedzielę o godz. 12.00 słyszy dzwony bijące w pobliskim kościele, to nadal się boi… - nie ukrywa Jurij Semeniuk.
Czytaj także:
Szykuje się kolejny wielki transfer. Mistrz olimpijski zagra w PlusLidze?
Reprezentantka Polski krytykuje krajowe rozgrywki. Padły mocne słowa