Aleksander Śliwka: "Po kilku błędach się gotowałem"

- Powtarzam to sobie i bratu: jak dobry byś nie był, zawsze są schody, po których możesz wejść jeszcze wyżej - mówi nam Aleksander Śliwka, podstawowy gracz kadry polskich siatkarzy.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Aleksander Śliwka WP SportoweFakty / Tomasz Fijałkowski / Na zdjęciu: Aleksander Śliwka
28-letni przyjmujący w tym roku wygrał z Grupą Azoty ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle  siatkarską Ligę Mistrzów, a z reprezentacją Polski Ligę Narodów. W finałach VNL był jednym z najlepszych zawodników Biało-Czerwonych, a o jego znaczeniu dla drużyny świadczył gest kapitana zespołu Bartosza Kurka, który zabrał go ze sobą po puchar za zwycięstwo.

W rozmowie z WP SportoweFakty Śliwka wspomina ten gest Kurka i wraca do ubiegłorocznych mistrzostw świata, gdy do pewnego momentu był mocno krytykowany. Mówi też o nauce cierpliwości i kontrolowania swoich emocji, wielkiej pasji do sportu w każdej postaci i wspieraniu młodszego brata Piotra na jego siatkarskiej drodze. 

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Przygotowując się do rozmowy z tobą trafiłem na tekst o tytule "Niespotykanie spokojny siatkarz". Uważasz, że takie określenie do ciebie pasuje?

Aleksander Śliwka: Nie do końca. Wydaje mi się, że tytuł miał trochę ironiczny wydźwięk, bo w przeszłości zdarzało mi się ekspresyjnie okazywać złość i rozczarowanie, niektóre takie sytuacje wyłapywały telewizyjne kamery. Ale złoszczę się na siebie. Wściekałem się, że nie spełniam swoich oczekiwań, że nie zrobiłem czegoś idealnie. Od dziecka taki byłem - bardzo przeżywałem porażki, swoje błędy, denerwowałem się, kiedy coś mi nie wychodziło. Jednak pracowałem nad tym, by być cierpliwszym i bardziej wyrozumiałym dla siebie. I wciąż pracuję. Dziś mogę powiedzieć, że zrobiłem pod tym względem ogromne postępy.

Jak dużo czasu zajęło ci zrozumienie, że nie zawsze musi być idealnie, żeby było dobrze?

To był dość długi proces. Wiele osób, które spotykałem na swojej drodze - od kiedy byłem dzieciakiem do teraz - starało się mi przekazać, że powinienem zmodyfikować swój sposób myślenia. Każda z nich trochę mi pomogła. Otworzyła oczy na coś nowego, dała nowe spojrzenie. Do tego ja sam włożyłem ogrom pracy w kontrolowanie emocji. I teraz jestem zadowolony z tego, jak dużą mam nad nimi kontrolę.

Nauczyłeś się przegrywać?

Też. Kiedyś totalnie nie potrafiłem przegrywać, nie umiałem przyjąć porażki ze spokojem. Jako młody zawodnik, który zaczynał grać w PlusLidze, miałem takie momenty, że po kilku błędach się "gotowałem". Dziś zamiast wściekać się na siebie z powodu przegranej, najpierw analizuję przyczyny niepowodzenia, wychwytuję rzeczy, które mogłem zrobić lepiej. Staram się odkładać emocje na bok, choć wciąż jest to dla mnie trudne. Tym trudniejsze, im większe znaczenie meczu, którego mojej drużynie nie udało się wygrać.

Jesteś w stanie podzielić drogę, którą przeszedłeś, na konkretne etapy?

To nie był proces, który cały czas zmierzał tylko w jedną, dobrą stronę. Zdarzały się regresy, gdy moja cierpliwość się wyczerpywała. Na każdą sytuację, w której udawało mi się zachować spokój, przypadały dwie, które kończyły się fiaskiem. Jednak mimo wszystko powoli szedłem do przodu. Podpatrywałem starszych, bardziej doświadczonych graczy, obserwowałem, jak radzą sobie w stresowych sytuacjach. Przez pewien czas pracowałem z psychologiem sportowym. Trenerzy, z którymi pracowałem, i moja najbliższa rodzina też mają swój udział w ogromnej, pozytywnej zmianie, która we mnie zaszła.

Bardzo ważnym momentem było dla mnie powierzenie mi roli kapitana ZAKSY Kędzierzyn-Koźle. Ona wiązała się z bardzo dużą odpowiedzialnością za zespół i moje zachowanie względem niego. Wtedy zdałem sobie sprawę, że muszę jeszcze mocniej trzymać nerwy na wodzy. Pokazywać grupie, że jestem w pełni skoncentrowany na meczu i gotów do pomocy każdemu z kolegów. Od tego czasu przykładam jeszcze większą wagę do swojego zachowania na boisku. Pracując nad sobą nauczyłem się, że odpowiednia mowa ciała, nastawienie, spokój, wpływa na innych zawodników w twojej drużynie. Kiedy jeden z twoich kolegów jest niespokojny, jego nerwowość bardzo szybko rozchodzi się po zespole. A kiedy wszyscy są pewni siebie, opanowani i pomagają pozostałym, drużyna dostaje zastrzyk dobrej energii, który może dać końcowy sukces.

Mówisz jak osoba, która ma wysoki poziom samoświadomości.

Nazwałbym to zbieraniem doświadczenia. Jeśli przeżyjesz wiele różnych sytuacji, zachowań swoich i kolegów z zespołu, to szybciej niż gracze o mniejszym stażu i mniejszej bazie przeżyć wiesz, jaka reakcja w tym konkretnym przypadku będzie najlepsza. W skrócie - doświadczenie w sporcie to dla mnie umiejętność szybkiego podjęcia dobrej decyzji. Nauka podejmowania takich decyzji przebiega szybciej, jeśli masz wokół siebie świetnych zawodników i potrafisz czerpać z ich doświadczenia.

Zastanawiałeś się, dlaczego kiedyś tak bardzo przeżywałeś niepowodzenia?

Tak. Myślę, że to przede wszystkim kwestia mojej ogromnej ambicji. To dominująca cecha mojego charakteru. Kiedy zapytasz mnie, jaki jestem, na samym początku powiem, że ambitny.

Chorobliwie?

Teraz nie, ale kiedyś chyba tak. Nie widziałem niczego poza rywalizacją, sportem. Narzucałem sobie bardzo ambitne cele, a kiedy nie udawało mi się ich zrealizować, nie najlepiej radziłem sobie z negatywnymi emocjami, które się pojawiały. Po części mam to w genach, bo mój tata też czasami reaguje impulsywnie. Z kolei mama ma w sobie bardzo dużo spokoju. Myślę, że we mnie jest zarówno impulsywność taty, jak i spokój mamy. Potrzebowałem czasu, żeby znaleźć odpowiedni balans między jednym a drugim.

Teraz jest ten moment, w którym pytam cię, jaki jesteś. Wiemy już, że ambitny.

Empatyczny. Przejmuję się losem ludzi, z którymi żyję na co dzień, ich emocjami. I kochający sport, bo wszystko w moim życiu kręci się wokół niego.

W ilu procentach we własnej ocenie jesteś ze sportu "ulepiony"?

Sport jest zarówno moją pracą, jak i pasją. Bawi mnie i relaksuje. Jak mam wolny czas, oglądam sport w telewizji albo gram na konsoli w gry sportowe. Uwielbiam obserwować zmagania innych, najbardziej w koszykarskiej lidze NBA. O niej cały czas czytam, słucham podcastów, również po angielsku, co jest dla mnie formą nauki języka. Na wakacjach nie potrafię leżeć i nic nie robić. Uprawiam siatkówkę plażową, koszykówkę, piłkę nożną albo tenis. Moi rodzice uprawiali sport, moje starsze siostry również, sportowcami są mój młodszy brat i moja narzeczona. W ilu procentach jestem zbudowany ze sportu? Powiedziałbym, że nawet w 90. W tej czy innej postaci sport zajmuje prawie cały mój czas.

Kiedy poczułeś, że sport jest czymś "twoim"?

Nie było takiego jednego momentu. Ta pasja rozwijała się u mnie naturalnie. Jako dziecko chodziłem na salę z mamą i z tatą. Tam odbijałem piłkę przy ścianie, albo grałem z innymi dziećmi. A kiedy mama jeszcze grała w siatkówkę, byłem kibicem na jej meczach. Odkąd pamiętam, nie wyobrażałem sobie innej drogi. Pewnie było to trochę naiwne, bo o karierze sportowej marzą miliony dzieciaków, z których tylko nieliczni zostają zawodowcami. Większości się nie udaje, bo na przykład brakuje im zdrowia albo szczęścia i muszą szukać innej życiowej ścieżki. Jestem wielkim szczęściarzem, bo mi się udało i mogę robić to, co kocham, i jeszcze zarabiam dzięki swojej pasji dobre pieniądze.

Kto cię inspirował, kiedy byłeś młodym chłopakiem marzącym o wielkiej karierze?

Długo byłem zakręcony na punkcie piłki nożnej. W siatkówkę zacząłem grać jako 11-latek, wcześniej był właśnie futbol. Turniejem piłkarskim, który przeżywałem najbardziej, był mundial w 2006 roku. Do dziś jestem w stanie wymienić podstawowe składy niektórych zespołów, które wtedy grały. Przede wszystkim Włochów, którym kibicowałem.

Mówię: sprawdzam.

W bramce Buffon, w obronie Zambrotta, Nesta, Cannavaro i Grosso, w pomocy Perrotta, Camoranesi, Gattuso i Pirlo, a w ataku Gilardino i Toni. Do tego z ławki wchodzili Del Piero i Totti, który w 1/8 finału z Australią strzelił karnego w 95. minucie. Sam czasem się śmieję z tego, że moja głowa przechowuje tyle sportowej wiedzy. Jak rozmawiam ze znajomymi o sporcie, wychodzi nam na to, że najlepiej pamięta się te imprezy, które oglądało się w wieku kilkunastu lat, bo wtedy sportowi bohaterowie inspirują cię najbardziej. Włochów z 2006 roku, jak widzisz, pamiętam, a gdybym miał powiedzieć, kto grał w zespole, który wygrał mundial na przykład w 2018 roku, to już miałbym z tym większy kłopot.

Teraz ty sam jesteś dla wielu młodych ludzi inspiracją. Świadomość tego to chyba fajne uczucie?

Jasne, że tak, choć o namacalnych dowodach, że się kogoś zainspirowało, więcej może powiedzieć Bartek Kurek. On teraz gra w reprezentacji z zawodnikami, dla których był idolem. W 2009 roku, gdy na mistrzostwach Europy rozbłysła gwiazda Bartka, ja byłem w gimnazjum, oglądałem mecze polskiej drużyny i ekscytowałem się jego występami. Sam jeszcze nie miałem okazji zagrać z kimś, kto opowiedziałby mi podobną historię o mnie.

Co sobie myślisz, kiedy słyszysz od trenera Nikoli Grbicia, że dla reprezentacji Polski jesteś dziś jak klej?

Bardzo mi miło, że trener tak widzi moją rolę. Myślę, że może mu chodzić o moje zachowanie na treningach. Staram się myśleć bardziej o zespole, niż o swojej indywidualnej postawie. To jedna z rzeczy, które pomogły mi mniej się denerwować w trakcie treningu czy meczu. Patrzę na naszą grę całościowo, obserwuję przeciwników i staram się komunikować drużynie jak najwięcej rzeczy, które dostrzegam. Mówię kolegom, jak rywale są ustawieni w obronie, jak skaczą do bloku i tak dalej. Jednak nie tylko ja to robię. Zarówno w reprezentacji, jak i w ZAKSIE, komunikacja na boisku stoi na bardzo wysokim poziomie. Każdy jest "zawodnikiem drużynowym", który komunikuje, przekazuje swoje obserwacje.

A jednak to u ciebie tę cechę dostrzega się najczęściej. Mówił o tym trener Grbić, po finale Ligi Narodów zwracał na to uwagę Giba.

Ja po prostu staram się robić to, co potrafię najlepiej. Jeśli inni doceniają moją pracę, szczególnie z siatkarskiego środowiska, jest to dla mnie bardzo miłe. Komplementy od trenerów, byłych siatkarzy, znaczą bardzo wiele, bo te osoby doskonale wiedzą, na czym polega siatkówka jako gra zespołowa. Ale raz jeszcze: robię to, co umiem najlepiej i co przez lata wypracowałem. Zdaję sobie przy tym sprawę, że w kadrze mamy tak wielu znakomitych siatkarzy, że w jednym turnieju mogę być podstawowym graczem, a w kolejnym już rezerwowym.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Sabalenka wystartowała. "Szczególne miejsce w moim sercu"

Jak zdefiniowałbyś słowo lider?

Dla mnie to osoba, która świeci przykładem, która bierze na siebie odpowiedzialność i pomaga kolegom z drużyny. Jeśli jednak zapytasz mnie, jaki powinien być idealny lider czy kapitan, to nie dam precyzyjnej odpowiedzi, bo nie ma jednego, idealnego modelu. Jedni prowadzą swój zespół na boisku świecąc przykładem, inni dużo rozmawiają z kolegami, dają im rady. Jedna, złota formuła w tym wypadku nie istnieje.

Pytam o to, bo właśnie o tobie mówi się ostatnio jako o przyszłym liderze Biało-Czerwonych. Po części już pełnisz tę rolę.

Kapitanem i liderem tej drużyny jest Bartek Kurek. Każda inna opinia jest...

Ale nawet on zdaje się dostrzegać, że jesteś jego następcą. W końcu to ciebie zabrał ze sobą na podium po puchar za zwycięstwo w tegorocznej Lidze Narodów.

To był dla mnie wielki zaszczyt, tym bardziej że wywalczone w Gdańsku trofeum było dla Bartka pierwszym, które podnosił do góry jako kapitan reprezentacji Polski. Kiedy pomyśli się, że po pierwszy puchar, który mógł podnieść w tej roli, zabrał mnie ze sobą, jego zachowanie nabiera jeszcze większego znaczenia. Bardzo mu dziękuję za ten gest. A co do stawania się liderem kadry, to nie wiem, co przyniesie przyszłość, dlatego skupiam się na tu i teraz. A tu i teraz staram się być sobą na boisku, w relacjach z chłopakami, ze sztabem szkoleniowym.

Jak zareagowałeś, kiedy po wygranej z Amerykanami w finale Ligi Narodów Bartosz Kurek powiedział do ciebie: "Chodź ze mną po puchar"?

Pierwsza reakcja była taka, że mnie "wypuszcza", zachęca, żebym z nim poszedł, a potem powie: "Bez żartów Śliwa, przecież nie możemy iść tam razem". Dlatego się opierałem, nie chciałem iść. Ale Bartek po prostu wziął mnie za rękę i zaciągnął ze sobą. Wtedy zorientowałem się, że mówił serio i zrobiło mi się bardzo miło.

To nie był pierwszy ważny gest, który Kurek wykonał wobec ciebie. Rok temu, zaraz po piłce meczowej ćwierćfinału mistrzostw świata ze Stanami Zjednoczonymi, mocno cię objął i wskazywał kibicom na miejsce na twojej koszulce, w którym umieszczone było twoje nazwisko. Wtedy miałeś za sobą trudny czas. Nie uważano cię za motor napędowy zespołu, a raczej za hamulcowego.

Bartek wykonuje takie gesty nie tylko wobec mnie, również wobec innych chłopaków z drużyny. Tylko że nie wszystkie widzicie. Jego zachowanie pokazuje, jak wspaniałym jest człowiekiem, jak bardzo zależy mu na drużynie i na każdym z nas z osobna. To jest jego wielkość. Gestu, który wykonał w ubiegłym roku, na boisku nie zauważyłem. Zobaczyłem go dopiero później, w mediach. I mocno się wtedy wzruszyłem. Tak jak wspomniałeś, miałem wtedy gorszy czas, grałem słabiej, byłem krytykowany. Starałem się nie czytać tej krytyki, ale nie dało się nie widzieć komentarzy, że Śliwka nie powinien grać. Było mi z tego powodu smutno, chciałem udowodnić swoją wartość. Myślę, że w ćwierćfinale z USA ją udowodniłem, a Bartek swoim gestem pokazał opinii publicznej, że jestem ważnym ogniwem zespołu. Czułem wtedy wsparcie Bartka, kolegów, sztabu szkoleniowego. Wiedziałem, że w końcu nadejdzie moment, kiedy się przełamię. Kiedy się przełamałem, zyskałem dużo pewności siebie, a narracja wokół mnie w mediach się zmieniła.

Jeśli miałbyś kiedyś wejść w buty Kurka i zostać kapitanem drużyny narodowej, będziesz czerpał z tego, jak on zachowywał się w roli lidera?

Nasz obecny kapitan na każdym kroku okazuje każdemu z nas ogromne wsparcie i ma w tym świetne wyczucie. Pod tym względem przyszły kapitan, niezależnie od tego, kto nim będzie, może się na nim wzorować.

Kurek jest dla wielu z was trochę jak starszy brat. Ty możesz za jakiś czas być w reprezentacji prawdziwym starszym bratem. Marzysz o tym, żeby kiedyś duet przyjmujących polskiego zespołu stworzyli Aleksander i Piotr Śliwka?

Oczywiście, że tak. Nie tylko ja i Piotrek o tym marzymy, nasi rodzice również.

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że młodszy brat we wszystkim jest od ciebie lepszy. Podtrzymujesz?

Lepsze osiągnięcia miał ze Spartakusem Jawor, klubem z naszej rodzinnej miejscowości, potem z młodzieżowymi reprezentacjami Polski - był mistrzem świata kadetów, ja nie. Wiem, że ma wielki talent i mocno trzymam kciuki za jego karierę. Wierzę, że daleko zajdzie.

Trochę brakuje mu wzrostu, bo 188 centymetrów to dla przyjmującego niewiele.

Warunki fizyczne są istotne, ale jeśli masz odpowiednie umiejętności i trafisz na ludzi, którzy będą potrafili rozwinąć cię jako zawodnika, wykorzystując twoje najlepsze cechy, to nawet mając niespełna 190 centymetrów odnajdziesz się w nowoczesnej siatkówce.

Często udzielasz Piotrkowi rad? Dzielisz się z nim swoim doświadczenie?

Robię to, ale nie chcę nim sterować. Czasami podpowiadam, tłumaczę, co ja zrobiłem w jakiejś konkretnej sytuacji i dlaczego. Przekazuję mu dużo wiedzy, związanej nie tylko z siatkarską techniką, ale też na przykład z tym, jak funkcjonować w drużynie będąc najmłodszym zawodnikiem w szatni. Rozmawiam z nim też o rzeczach niedotyczących siatkówki, choć zawsze to ona jest naszym głównym tematem.

U brata też wszystko kręci się wokół sportu?

Na pewno tak jak ja bardzo interesuje się NBA. Często rozmawiamy właśnie o koszykówce, albo gramy na konsoli w grę opartą na tej lidze. Piotrek też bardzo lubi sport, ale aż takim "freakiem" jak ja nie jest.

Gdybyś ze wszystkich rad, które mu dałeś, miał wybrać tylko jedną, jaka by ona była?

Wielokrotnie powtarzałem mu jedną rzecz: jak dobry byś nie był, zawsze są schody, po których możesz wejść jeszcze wyżej. Jako sportowiec zawsze możesz się rozwijać, masz pole do rozwoju. I trzeba to robić.

To jedna z głównych zasad, jakimi kierujesz się w swojej karierze?

Tak. Z jednej strony jestem dumny z tego, co udało mi się osiągnąć, z drugiej wiem, ile jeszcze mam do wygrania. Zdaję sobie sprawę, że do kolejnych sukcesów będę potrzebował nie tylko swojej ciężkiej i mądrej pracy, ale też odpowiedniej drużyny, zdrowia i trochę szczęścia. A i to czasami nie wystarcza do sukcesu. Tak czy inaczej, chcę wykorzystać swój czas na maksa. Mam już sporo miłych wspomnień związanych ze sportem, ale jak - już mówiłem - moją dominującą cechą jest ambicja i ona każe mi dołożyć takich wspomnień jeszcze więcej.

Czytaj także:
To im Kochanowski wiele zawdzięcza. "Trzech wyjątkowych zawodników" [WYWIAD]
Polska faworytem ME? Odpowiedź Grbicia zaskakuje

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×