Były selekcjoner zaskoczony sytuacją w ZAKSIE. "Nie rozumiem, co tam się dzieje"

Materiały prasowe / CEV / Siatkarze Grupy Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle
Materiały prasowe / CEV / Siatkarze Grupy Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle

Andrea Anastasi po zakończeniu pracy w Polsce powrócił do ojczyzny. Doświadczony szkoleniowiec nie ukrywa, że mimo to śledzi sytuację w PlusLidze i jak przyznaje w wywiadzie dla "Super Expressu", jest zaskoczony sytuacją w ekipie wicemistrza Polski.

Siatkarze Grupy Azoty ZAKSY przed rokiem zamknęli ekipie Andrei Anastasiego drogę do finału Ligi Mistrzów. Kędzierzynianie dwukrotnie pokonali w półfinale naszpikowaną gwiazdami Sir Susa Vim Perugię 3:1. Polski zespół dołożył w ten sposób cegiełkę do zwolnienia włoskiego szkoleniowca z ekipy z Umbrii.

Obecnie były selekcjoner reprezentacji Polski prowadzi zespół Gas Sales Bluenergy Piacenza. Po tym jak w rundzie play-off Halkbank Ankara wyeliminował wicemistrzów Polski z europejskich pucharów, doświadczony trener z pewnością nieco odetchnął. Bardziej niż z rywalem, kędzierzynianie przegrali wówczas z problemami, jakie trapią zespół od początku sezonu. Efektem tego są nie najlepsze wyniki i zakończenie współpracy z Tuomasem Sammelvuo, który wcześniej poprowadził ZAKSĘ do historycznego, trzeciego z rzędu triumfu w Lidze Mistrzów. Zaskoczenia tą decyzją nie kryje Andrea Anastasi.

- Jeśli klub zwalnia szkoleniowca, a za chwilę zmienia prezesa, to znaczy, że ma duży, duży, duży problem. Przyznam, że zdziwiło mnie pozbycie się trenera Sammelvuo, który dał ZAKSIE złoto Ligi Mistrzów, Tauron Puchar Polski, a w tym sezonie miał koszmarną liczbę przeciwności zdrowotnych. Stracił przecież na dłużej najlepszego zawodnika, Aleksandra Śliwkę. Wcześniej długo nie mógł korzystać z pierwszego rozgrywającego. Nie rozumiem, co tam się dzieje. Czasami trzeba zachować więcej spokoju, nie reagować zbyt nerwowo. Takie ruchy tylko powiększą zamieszanie - skomentował ostatnie roszady w zespole wicemistrza Polski w rozmowie z dziennikarzem "Super Expressu" Włoch.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piękny gest tenisisty. Kamera wszystko wyłapała

Mimo że obrońców trofeum i ubiegłorocznych pogromców ekipy Włocha nie ma już w gronie ośmiu najlepszych drużyn Ligi Mistrzów 2024, nie można wykluczyć, że zespół znad Wisły ponownie zakończy przygodę doświadczonego szkoleniowca z tymi rozgrywkami. Przeciwnikiem jego podopiecznych, siatkarzy Gas Sales Bluenergy Piacenza w ćwierćfinale będzie bowiem drugi z ubiegłorocznych finalistów, Jastrzębski Węgiel.

- To najmocniejsza para ćwierćfinału, nie mogliśmy trafić gorzej. Wpadliśmy z drabinki na Jastrzębie i przyznaję, że nie byłem tym zachwycony, ale przecież jeśli chcesz wygrać Ligę Mistrzów, musisz pokonać wszystkich. W końcu mierzymy się z finalistą rozgrywek z ubiegłego sezonu, pokazującym i w tym roku świetną dyspozycję. Jedna porażka ligowa o niczym nie stanowi - przyznał opiekun zespołu z Piacenzy.

- Spotkają się znakomite zespoły, Jastrzębie jest w bardzo dobrej dyspozycji, ale i my mamy wiele argumentów w ręku i drużynę naszpikowaną doskonałymi siatkarzami. Musimy jeszcze zagrać na miarę tego potencjału, a w tej chwili nie jesteśmy w wybitnym momencie pod tym względem. Byłem jednak zadowolony z pierwszej części naszych występów w Lidze Mistrzów. Przypomnę, że wygraliśmy grupę, z której aż trzy zespoły grają obecnie w ósemce - stwierdził Anastasi.

Pierwszy mecz ćwierćfinałowy Gas Sales Piacenza - Jastrzębski Węgiel, rozegrany zostanie 21 lutego o godz. 20.30 we Włoszech. Rewanż tydzień później w Jastrzębiu Zdroju.

Czytaj także:
CEV wybrał gospodarza finałów Ligi Mistrzów. Polakom ten kraj dobrze się kojarzy
PGE GiEK Skra Bełchatów zmieni trenera? Triumfator Ligi Mistrzów na celowniku

Źródło artykułu: WP SportoweFakty