Motto Grbicia: Mistrzowie są najlepsi wtedy, kiedy to jest najbardziej potrzebne [OPINIA]

PAP / Jacek Piski / Na zdjęciu: Nikola Grbić
PAP / Jacek Piski / Na zdjęciu: Nikola Grbić

Wiele razy go krytykowano. Często jego decyzje były niezrozumiałe. Ale to właśnie on - Nikola Grbić przełamał klątwę ćwierćfinału igrzysk i wprowadził kadrę do strefy medalowej. To on przekazał zawodnikom kluczowe elementy swojej filozofii.

W tym artykule dowiesz się o:

Te słowa od Nikoli Grbicia jako dziennikarze słyszeliśmy setki razy. Wielokrotnie powtarzał, a jeszcze więcej razy pewnie zawodnikom: prawdziwych mistrzów poznaje się po tym, że są najlepsi wtedy, kiedy to jest najbardziej potrzebne. Ile razy na igrzyska jechaliśmy bowiem w roli faworytów, by później wracać z nich z tym samym skutkiem - piątym miejscem po odpadnięciu w ćwierćfinale.

Chyba trzeba było tak charyzmatycznego szkoleniowca jak Serb, by wbić tę prawdę do głowy naszej reprezentacji. W ubiegłym roku wygrała Ligę Narodów, mistrzostwa Europy, a w końcu przeszła kwalifikacje olimpijskie. Nie zawsze grała wybitnie, nie zawsze pięknie. Zwłaszcza ten ostatni turniej po prostu zawodnicy przepchnęli. Prezentowali swoje maksimum wtedy, kiedy wymagała od nich tego sytuacja.

Najlepszym przykładem jest Bartosz Kurek. W meczach fazy grupowej był jak dziecko we mgle, wyraźnie odstawał od kolegów. W ćwierćfinale? Nasz kapitan w nerwowej końcówce drugiego seta skończył aż cztery ataki z rzędu, większość z nich z trudnych piłek. Miał świadomość, że dla niego to najpewniej ostatnia szansa na złoto olimpijskie. I nie zamierzał jej zmarnować.

ZOBACZ WIDEO: "Pod siatką". Kolejne treningi Biało-Czerwonych. Czas na fazę pucharową igrzysk

Grbić mógł się na to tylko uśmiechnąć. Wiele razy eksperci mieli pretensje do niego, że trzyma Kurka w meczach z Brazylią i Włochami na parkiecie, mimo że ten gra fatalnie. Nie korzystał ani z Kaczmarka, nie powoływał Bołądzia do meczowego składu. Trener chciał - jak widać - za wszelką cenę odbudować atakującego, bo wiedział, ile może dać zespołowi, gdy przyjdzie grać o najwyższą stawkę.

Był w tym meczu ze Słowenią (3:1) newralgiczny moment, czyli końcówka drugiej partii. Wydawało się, że wygranej nam nic już nie zabierze, bo prowadziliśmy 23:21, mieliśmy kontrę w górze. Wtedy Łukasz Kaczmarek popełnił błąd dotknięcia siatki, Słoweńcy zagrali kilka wybitnych akcji, wygrali seta, a ich trener oszalał ze szczęścia.

Ale na szczęście nasza kadra była pewna swoich umiejętności i wyjątkowo silna psychicznie. To rzeczy, które Nikola Grbić chciał zaszczepić w naszych siatkarzach. I sądząc po tym meczu, chyba mu się udało to zrobić.

Ćwierćfinał pokazał też, jak ważnym graczem w tej reprezentacji jest Tomasz Fornal. To nie jest siatkarz, który zdobędzie 30 punktów w meczu, ale znakomicie broni piłki, których nikt inny nie byłby w stanie wyciągnąć. Kapitalnie trzyma przyjęcie, daje radę skończyć kontry. Wreszcie dokłada punkty w bloku i w zagrywce. Zawodnik kompletny. Dość ryzykowna taktyka Grbicia, by w sezonie olimpijskim w podstawowej szóstce kadry postawić na siatkarza,  który nigdy wcześniej w niej nie był, ponownie się opłaciła. Postać Fornala i jego rola dowodzi nowej prawdy we współczesnej siatkówce: medale wygrywa się obroną, a nie atakiem.

Teraz naszymi rywalami w meczu o finał będą Amerykanie lub Brazylijczycy. Po ćwierćfinale jestem przekonany, że oba zespoły są absolutnie w naszym zasięgu. Zwłaszcza, że z naszych zawodników zejdzie już presja, że po raz kolejny znajdą się poza strefą medalową.

Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Siatkarki mają problemy jak siatkarze. Ale są świetne wieści przed walką o półfinał [OPINIA]

Źródło artykułu: WP SportoweFakty