Trudne początki
Żeby dojść do genezy fenomenu podopiecznych Radosława Panasa w ubiegłym sezonie, musimy się cofnąć do okresu transferów. AZS opuścili podstawowi i kluczowi gracze: Gacek, Woicki, Wika, Gierczyński, Szczerbaniuk i Billings. W zamian pozyskano stawiających pierwsze kroki w PlusLidze Drzyzgę, Zatorskiego, Wiśniewskiego, obieżyświata Bartmana oraz doświadczonego Mljakowa. Niewielu jednak sądziło, że taki zespół będzie w stanie cokolwiek osiągnąć, a o wyjściu z grupy w Lidze Mistrzów mowy nie było... A jednak, udało się! W 1/8 finału częstochowska ekipa trafiła na wicemistrzów Włoch oraz wicemistrzów poprzedniej edycji Champions League.
Pojechali po niespodziankę
Pierwsze spotkanie odbyło się w Piacenzy. Konia z rzędem temu, kto przed meczem wierzył w zwycięstwo AZS-u. Co prawda w składzie Copry zabrakło Hristo Zlatanowa, ale zawodnicy tacy, jak Marshall, Meoni, Pampel, Rak czy Bjelica w końcu stanowili o sile zespołu. Trener Panas wystawił najmocniejszy skład, jakim obecnie dysponował: na rozegraniu Stelmach, na środku Nowakowski z Wiśniewskim, w ataku Mljakow, w przyjęciu Gradowski i Bartman, a na Libero Zatorski. I oto zaczęło dziać się na boisku coś niemożliwego. Częstochowianie wygrali pierwszą partię, a następnie drugą. Sensacja wisiała w powietrzu, bowiem w trzecim secie drużyny grały jak równy z równym, dopiero w końcówce udało się odskoczyć podopiecznym Lorenzettiego. Wydawać by się mogło, że wygrana w kolejnej odsłonie i wyrównanie stanu na 2:2 sprawi, że biało-zieloni nie dadzą rady postawić się przeciwnikowi. Nic bardziej mylnego. Akademicy nie tylko pokazali charakter, ale również zachowali zimną krew, kiedy na tablicy wyników widniał remis 14:14. Przechylili szalę zwycięstwa i w glorii wracali do Polski.
Foto: Radość z takiego zwycięstwa smakuje najlepiej
Triumf niedoświadczonych ogórków z Polski
Po przegranej u siebie Angelo Lorenzetti, trener Włochów odgrażał się, że w rewanżu jego drużyna zniszczy i zmiecie z boiska częstochowian. Stwierdził również, że Polacy są słabi technicznie. Wtórował mu Zlatanow zarzekając się, że wraz z kolegami pokonają młodzieńczą fantazję. Tymi słowami sami sobie zacisnęli pętlę wokół szyi, bowiem podziałały na Akademików niczym płachta na byka. Dodatkowej mobilizacji nie trzeba było. W wypełnionej po brzegi Hali Polonia podopieczni Radosława Panasa przystąpili do rewanżu, niezwykle skoncentrowani od pierwszych piłek. Włosi mieli okazję poczuć, co to znaczy znaleźć się w polskim piekle. Nie oszczędzali ich ani kibice, ani siatkarze. Pierwszy set, drugi set, trzeci leci. Na tablicy 3:0 się świeci. Co za szał, co za szał, co za radość! Tak w wielkim skrócie, za pomocą słów piosenki śpiewanej przez kibiców w halach całej Polski, można opisać to, co działo się 19 lutego 2009 roku w Częstochowie. Oczywiście, nie było to szybkie 3:0, ale wywalczone i w pełni zasłużone. - Uwierzyliśmy w swoje siły po meczu w Piacenzie - przyznał po wygranym rewanżu Wojciech Gradowski. Natomiast Zbigniew Bartman gorąco przepraszał drużynę z Piacenzy, jak i jej trenera za to, że "takie ogórki z Polski i słabo wyszkoleni technicznie zawodnicy potrafili ich ograć, i to dwukrotnie".
Foto: Kibice dziękują swoim ulubieńcom
Kto następny?
W Częstochowie w ostatnich sezonach padła Iskra Odincowo, padła też Copra Piacenza. Ostatnio została obalona bełchatowska twierdza. Aż nasuwa się pytanie: kto będzie następny? Wszak w tym mieście wszystko się może zdarzyć...