Międzynarodowa Federacja Piłki Siatkowej (FIVB) decyzję o przyznaniu Filipinom prawa do organizacji mistrzostw świata 2025 argumentowała chęcią rozwoju dyscypliny w nowych regionach oraz angażowania kibiców na całym świecie. Nie był to wybór kontrowersyjny - w poprzednich latach Filipiny udowodniły, że potrafią zorganizować turniej na wysokim poziomie przy okazji Ligi Narodów mężczyzn oraz kobiet.
Ponadto prestiżowy turniej miał napędzić lokalną gospodarkę dzięki kibicom z całego świata, którzy zdecydują się osobiście wspierać swoich ulubieńców na Filipinach. Problem w tym, że najwyraźniej organizatorzy przechylili wajchę w kierunku turystów, przy okazji wykluczając lokalnych kibiców, czego efektem są puste miejsca na trybunach.
ZOBACZ WIDEO: Pod siatką: Niespodziewany bohater reprezentacji. Szczere słowa o Kurku i MŚ
Zapomniano o kibicach
Najwyraźniej już na etapie planowania coś poszło nie tak. Organizatorzy zdecydowali, że turniej odbędzie się w mogących pomieścić około 15 tysięcy kibiców halach Araneta Coliseum i SM Mall of Asia... oddalonych od siebie o niespełna 16 kilometrów. Wypełnienie tak ogromnej hali na mecze fazy grupowej jest zadaniem karkołomnym, zwłaszcza kiedy spojrzymy na ceny biletów.
Pierwotnie najtańsze bilety z zapewnionym miejscem siedzącym (bilet uprawnia do wejścia na dwa mecze, nie na cały dzień - przyp. red.) kosztowały 1725 filipińskich peso, co w przeliczeniu daje ok. 110 zł. Lepsze miejsca to koszt 6900 czy nawet 13800 filipińskich peso, czyli odpowiednio 436 i 872 złote. Dla wielu lokalnych kibiców są to ceny poza zasięgiem.
- To kwota zaporowa dla wszystkich lokalnych fanów. Na wejściówki mogą sobie pozwolić tylko najbogatsi. Dzienna płaca minimalna w regionie Manilli wynosi zaledwie 695 peso (ok. 44 złote - przyp. red.). Organizatorzy próbują się ratować obniżką cen o 30 procent, ale już jest za późno - mówi przebywający na Filipinach korespondent WP Sportowe Fakty Arkadiusz Dudziak.
Filipińczycy cały czas odnoszą się do komentarzy na temat pustych krzesełek podczas meczów. Z ich ust płynie jeden przekaz - "kochamy siatkówkę, ale nas po prostu nie stać". Lokalnym sympatykom dyscypliny jest przykro, że impreza, na którą czekali od tak dawna, odbywa się bez ich obecności. Trudno się dziwić, jeśli do wyboru masz albo pójście na mecz albo zapewnienie bytu rodzinie.
Frekwencja niska, ale można było się tego spodziewać
Realia są przykre. Najwyższą frekwencję odnotowaliśmy przy okazji meczu otwarcia Filipiny - Tunezja. Wówczas w hali, według oficjalnych raportów, pojawiło się 9245 widzów, co dało wypełnienie obiektu w około 60 procentach. Wielu kibiców pojawiało się na meczach Japończyków - trudno się dziwić, tamtejsi kibice mają blisko, więc na ich meczach było 7518, 3656 i 4833 widzów.
Najniższa frekwencja po 40 spotkaniach to 312 widzów w meczu Katar - Rumunia, w naszej grupie. My też nie mamy się czym pochwalić - spotkanie Polski z Rumunią z trybun oglądało 1785 osób, natomiast z Katarem tylko 1208.
- Inna sprawa to godzina rozgrywania meczów. 21:30 lokalnego czasu w środku tygodnia to bardzo późno. Zwłaszcza że pociągi dowożące ludzi do hali przestają jeździć o 22:30. Jeśli nie chce się wydać kilkuset peso na taksówkę, to pojawia się spory problem dla kibiców. Zaporowe ceny i niewygodna pora: to rzeczy, które odstraszają kibiców od meczów Polaków - przyznaje nasz korespondent.
Taki stan rzeczy zdecydowanie nie pomaga popularyzacji dyscypliny na świecie. - Jak byliśmy w 2023 roku na Lidze Narodów, to zawsze trybuny były wypełnione po brzegi, niezależnie, kto grał. Słyszałem, że były drogie bilety, ale nie wiem, czy to akurat przez to ludzie nie przychodzą na mecze. Organizator zapowiadał, że będą to najlepsze mistrzostwa świata w historii. Na razie tego nie widzę - mówił Jakub Kochanowski po meczu z Rumunią.
Jest lepiej, ale do ideału daleko
Na 40 meczach rozegranych dotychczas pojawiło się 100 211 osób, co daje średnią 2505 widzów, czyli ok. 17 proc. wypełnienia hal. Pomimo wysokich cen biletów, frekwencja jest o wiele lepsza niżeli w przypadku mistrzostw świata rozgrywanych w 2022 roku w Polsce i na Słowenii. Wówczas mecze fazy grupowej bez udziału gospodarzy oglądało zazwyczaj mniej niż tysiąc osób. Niechlubny rekord dzierży mecz Turcja - Chiny, który na żywo obserwowało... 90 kibiców.
Liczby nie wyglądają źle - problemem jest obrazek jaki widzimy w transmisji telewizyjnej. A widzimy masę wolnych krzesełek, które sprawiają wrażenie, że hala jest niemal pusta. To natomiast stoi w sprzeczności z kierunkiem, w którym dyscyplina chciałaby - przynajmniej według oficjalnych komunikatów - podążać. Wydaje się, że organizatorzy powinni wybrać jedną z dwóch opcji: o wiele niższe ceny biletów, by zapełnić halę lub - śladem Tajlandii organizującej niedawno mundial kobiet - hale o mniejszej pojemności.
Problemy z frekwencją i cenami biletów nie dotyczą bezpośrednio siatkarzy. Oni natomiast również mają powody do narzekania - przede wszystkim jeśli chodzi o artykuły spożywcze oraz klimatyzację, w efekcie której spora część zawodników choruje.
Innym irytującym niedociągnięciem jest transmisja meczów. Organizatorzy regularnie mają problem z sygnałem, w efekcie czego telewizje nie pokazują powtórek akcji. Kibice przed telewizorami nie widzą również ujęć z wideoweryfikacji czy "sokolego oka". Sytuacji tych nie widzą również zebrani w hali, w tym zawodnicy, co często powoduje kłótnie i niepotrzebne przerwy w meczach.
- Atmosfera na meczach jest dobra, DJ robi dobrą robotę. Ale faktycznie jest problem z challengem i nie widzimy wideoweryfikacji, co jest bardzo frustrujące - słyszymy.
Rafał Dubiel, WP SportoweFakty