To, co działo się na mundialu we Włoszech, było wstydem dla siatkówki - w takim tonie o mistrzostwach rozgrywanych na półwyspie Apenińskim wypowiadali się niemal wszyscy, od zbulwersowanych trenerów poczynając i na rozczarowanych kibicach kończąc. Odpuszczone pojedynki, niekończące się kalkulacje, siatkarskie machlojki i ułożona pod gospodarzy formuła rozgrywek - tak pokrótce można by opisać włoski czempionat. Tylko czy o to w siatkówce rzeczywiście chodzi?
Odpowiedź na to pytanie jest chyba zbędna, gdyż wszyscy zgodnie po zakończeniu imprezy stwierdzili, że trzeba zrobić absolutnie wszystko, aby podobny incydent nigdy więcej nie miał już miejsca. W wypowiedzianych niektórych zbulwersowanych osób dało się jednak wyczuć między wierszami drobną dozę hipokryzji, gdyż mundial 2010 krytykowali także ci, którzy nie mieli najmniejszych choćby oporów przed wzięciem udziału w tej tragikomicznej rozgrywce, gombrowiczowskim pojedynku "na gęby".
Plavi - to między innymi właśnie na nich spadła po mundialu fala krytyki
Wszystko zaczęło się niewinnie. Pierwsza seria spotkań nie przyniosła ze sobą wzbudzających kontrowersje rozstrzygnięć, lecz później... karawana kanciarstwa ruszyła z impetem! Pokusie siatkarskiego grzechu nie oparli się Serbowie, Rosjanie, a nawet... Brazylijczycy! Co więcej - spośród ekip, które awansowały do półfinału i rozdzieliły między sobą miejsca w czołowej czwórce, niczego nie można było zarzucić jedynie młodym i czerpiącym żywą radość w volleya Kubańczykom! Po drodze kontrolowanymi "wpadkami" były między innymi porażka Plavich z reprezentantami Kanady 1:3 oraz przegrana Sbornej z Hiszpanią 2:3.
Najgorszym dowodem siatkarskiego wyrachowania wydawał się jednak pojedynek II rundy pomiędzy teamem Canarinhos a drużyną Bułgarii. Mecz ten był prawdziwym odwróceniem zasad rządzących w normalnych warunkach sportem, gdyż zarówno podopiecznym Bernardo Rezende, jak i graczom z Bułgarii opłacało się go... przegrać! Ostatecznie na parkiecie w Ankonie mogliśmy oglądać popis antysiatkówki, którego głównymi bohaterami byli wygwizdani przez zgromadzoną w hali publiczność Canarinhos. Najśmieszniejsze jednak jest to, że po spotkaniu zawodnicy z Kraju Kawy nie potrafili stanąć na wysokości zadania i przyznać się do jego odpuszczenia. Brazylijski team zdemaskowała dopiero wypowiedź libero Mario Juniora, który wyznał, że nigdy wcześniej nie wybiegał na boisko z zamiarem poniesienia porażki. - Na początku nie miałem pojęcia, jak mamy tego dokonać. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiłem. Musieliśmy się jednak przemóc - zaskoczył wszystkich swoją szczerością. Ciekawe tylko, jakie miny, słysząc jego słowa, mieli pozostali kadrowicze z Brazylii...
Oddać mecz czy nie oddać - oto jest pytanie...
Dziś, kiedy emocje opadły, a mundial przeszedł do niechlubnej już historii, możemy na całe to przedstawienie spoglądać, uśmiechając się przy tym z wyraźnym politowaniem. Polacy - czy to z powodu gorszego przygotowania, czy też w imię sprawiedliwości i czystego sumienia - polegli, próbując bronić zasad gry fair play. Wyszli na tym niczym Zabłocki na mydle, lecz stanowi to temat na całkiem odmienną dysputę. Faktem jednak jest, iż tego typu wydarzenia po prostu nie powinny mieć racji bytu. Oby więc zapewnienia o wprowadzeniu normalnej i całkowicie obiektywnej formuły "polskich" mistrzostw świata 2014, jakie padły z ust prezesa Polskiego Związku Piłki Siatkowej, Mirosława Przedpełskiego, miały swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. A na święta życzmy sobie, aby już nigdy głównym przegranym nie była... siatkówka!