Generalnie jest spokój - rozmowa z Adamem Grabowskim, trenerem Stali Mielec

Wszyscy dobrze wiedzą, że mielecka Stal dobrze rozpoczęła sezon, ale w miarę upływu czasu szło jej coraz gorzej. Obecnie plasuje się na dziewiątej pozycji w ligowej tabeli. Trener Adam Grabowski w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl wyjawia, że przed sezonem obawiał się o swoją rodzinę, a teraz o swoje podopieczne. Nie boi się deklaracji o Urszuli Bejdze i Polinie Liutikovej. Wraca również myślami do pozytywnych dni swojej drużyny.

Olga Krzysztofik: Przed obecnym sezonem przejął pan drużynę z rąk Rafała Prusa. Nie było żadnych obaw przed tym jak potoczy się ta współpraca ze Stalą?

Adam Grabowski: - Czy ja się obawiałem?... Nie, raczej obawiam się choroby mojej rodziny. Obejmując pracę nie mam żadnych obaw. Wydaje mi się, że normalnym jest, że przychodzi trener i ma wielkie ambicje, plany ugrać jak najwięcej. Natomiast te plany są weryfikowane przez życie i mecze. Nasze przedsezonowe założenia są niezmienne - zajęcie miejsca w pierwszej ósemce. Jeśli Stal ma być w tej ósemce, to patrząc na tabele okazuje się, że albo Organika, albo Gwardia musiałaby być na dziewiątej pozycji. Na pewno będziemy walczyć, aby zakwalifikować się do play-offów, ale żeby zrealizować ten cel, to musimy wygrać te dwa mecze, to w ogóle nie podlega dyskusji. Jeżeli tych dwóch spotkań nie wygramy, to będzie się nam bardzo trudno wygrzebać z tego dziewiątego miejsca.

Przed sezonem do ekipy dołączyła wówczas 19-letnia Paulina Szpak, która miała być zmienniczką Doroty Wilk, bo w takim wieku nie można być dla niej równorzędną rywalką. Jakie postępy czyni Paulina i czy już na tyle rozwinęła skrzydła, aby w następnym sezonie może nie zagrozić Dorocie, ale nawiązywać z nią wyrównaną walkę?

- Paulina do końca nie jest siatkarsko dorosłą osobą. Natomiast Dorota wcale nie jest dużo starsza od niej...

Dużo nie, ale ma doświadczenie z parkietów ligowych.

- Ma większe doświadczenie. Postawiłem na młode rozegranie, bo w trudnych sytuacjach musi się ono hartować. Jeśli nie przeskoczy się pewnego progu w dorosłej siatkówce i będzie stało się za plecami bardziej doświadczonej zawodniczki, to można nie zdążyć w swojej karierze siatkarskiej być pierwszą rozgrywającą. Takie było moje założenie, że Dorota ma być pierwsza - czy się wali, czy jest dobrze, czy jest źle, ona ma być na boisku i ma sobie radzić w trudnych momentach. Oczywiście, Paulina jest drugą rozgrywającą na dzień dzisiejszy i wchodzi na podwójne zmiany, ale generalnie to Dorota ma sobie radzić. Jeśli ona dogra ten sezon na dobrym poziomie - teraz gra słabiej, ale początek rozgrywek miała bardzo dobry - to przeskoczy pewien etap i będzie dobrą ligową zawodniczką.

Gdyby Urszula Bejga nie była środkową, miałaby zdecydowanie większe szanse na grę

Przed sezonem całkowicie wymieniliście środek, bo doszła i Urszula Bejga, i Dominika Koczorowska, i Sylwia Pycia. Koczorowska, a w szczególności Pycia mają już wyrobione nazwiska w siatkarskim światku dzięki swojej dobrej grze. Jak pan oceni swój środek na tle pozostałej ligi?

- Środki grają na swoim poziomie, czyli dobrze. Ale ja podchodzę do tego w ten sposób, że środkowe kreuje rozgrywająca. Jeśli rozgrywająca dobrze je obsłuży, to one wtedy błyszczą. Wystarczy, że rozgrywająca ma słabszy dzień, to środek nie będzie grał dobrze, bo jedynym elementem, w którym mogą się pokazać jest blok. A w bloku najtrudniej jest zdobyć punkt, bo ktoś jeszcze musi uderzyć w ten blok. Jeśli ktoś go mija, to całej siatki się nie zablokuje. To jest taki temat, że jest rozgrywająca z poprzedniego sezonu, a wszystkie środkowe są nowe. Uważam, że nie jest to dobre - wymienianie całego środka i zostawienie rozgrywającej - bo żeby to funkcjonowało, to te dwa elementy muszą ze sobą współgrać. Łatwiej jest wkomponować w drużynę lewoskrzydłową lub prawoskrzydłową, a trudniej jest wkomponować środki. Środkowe są na tyle doświadczone, że generalnie jest spokój. Trudno jest przebić się Uli, bo Dominika i Sylwia grają na swoim poziomie. Gdyby Ula była skrzydłową, to na pewno miałaby szanse grania, a jak widać na załączonym obrazku - nasze skrzydła nie grają najlepiej.

Dołączyła do was ukraińska atakująca Polina Liutikova. Jakie wiąże pan z nią nadzieje?

- Wiążę z nią duże nadzieje, bo w sytuacjach gdy Magda (Magdalena Sadowska - przyp. red.) będzie miała okres słabszej gry, Paulina wejdzie i świetnie ją zastąpi. Podczas meczu w Dąbrowie Górniczej pokazała, że będzie bardzo dobrą zmienniczką. Jeśli poprawi trochę motorykę - bo przyjechała do nas będąc w formie, która odbiega od jej najlepszej - to wydaje mi się, że może być nawet pierwszą atakującą. Może tak być. Czy tak się stanie? Tego nie wiem. Natomiast na dzień dzisiejszy traktuję ją jako uzupełnienie składu.

W minionym sezonie Anita Kwiatkowska i Dorota Ściurka stanowiły o sile tej drużyny. Dołączyła do nich Magdalena Sadowska. Pomijając kwestie przyjęcia, to w ataku jest do dość duża siła - wiadomo, że Anita Kwiatkowska grała kiedyś jako atakująca. Mimo to w ligowych statystykach ataku nie błyszczycie.

- W statystyki, szczerze mówiąc, nie chciałbym nawet zaglądać (śmiech), bo zdarzają nam się naprawdę koszmarne wyniki właśnie na tych lewych skrzydłach. Nie wiem... Pracujemy. Ja już nic innego nie robię tylko myślę o tym co zrobić, aby poprawić tę skuteczność. Na treningach cudujemy, wymyślamy jakieś rzeczy... Ale nagle okazuje się, że na treningu zaczyna to już funkcjonować, jakoś wyglądać, przychodzi mecz i nie poznaję dziewczyn, szczerze mówiąc. Nie wiem co się dzieje.

Może problem leży w psychice?

- Na pewno, to zdecydowanie głowa. Z tego, co obserwuję i znam dziewczyny, to na treningach zdecydowanie lepiej wyglądają fizycznie. Nie wiem, przychodzi jakiś paraliż... Nie chcę wyrażać jakiś opinii, bo jeśli człowiek coś za dużo powie, to później obraca się to przeciwko niemu. Lepiej żebym został więc sam ze swoimi przemyśleniami, a nie dzielił się nimi z prasą. Wolałbym się podzielić nimi z dziewczynami, abyśmy wspólnie coś uradzili, coś poprawili, tak żeby ta gra na skrzydłach wyglądała dużo skuteczniej.

Na papierze wasz skład wygląda dosyć dobrze. Na tyle dobrze, by nie plasować się na dziewiątej pozycji i walczyć o wyższe cele niż bezpieczne utrzymanie w lidze.

- Dla mnie teraz priorytetem jest poprawa skuteczności gry. Jeśli ją poprawimy, to wtedy jest szansa, żeby coś wygrać. Jeżeli będę cały czas chodził i zastanawiał się jak zwyciężyć, nie poprawiając skuteczności gry w ataku na skrzydłach, to będzie to bezsensowne, bo bez tego aspektu nie można wygrywać. Od tego muszę zacząć. Robię to już od miesiąca czy dwóch, tylko że nie przynosi to poprawy. Muszę znaleźć na to antidotum, taką mam funkcję, więc muszę coś z tym zrobić.

Problemem Stali jest skuteczność skrzydłowych, między innymi Anity Kwiatkowskiej

Wracając do dla was pozytywnych momentów tegorocznych rozgrywek, na początku sezonu zostaliście okrzyknięci sensacją, bo pokonaliście Tauron MKS i Organikę Łódź. Był to tytuł na wyrost czy zasłużony?

- Wtedy graliśmy dobrze. Na pewno bardzo entuzjastycznie, szczęśliwie w ataku, bardzo dużo piłek było granych blok-aut, atakowaliśmy z bardzo trudnych piłek, graliśmy dużo skuteczniej w obronie - nie uciekały nam piłki, jeśli graliśmy do góry, to z każdego miejsca na boisku piłki były wystawiane, nie było wstrzymywania ręki, każdy szedł na wariata i co los przyniesie. Był mocny atak, więc była skuteczność. Teraz zaczynamy gdzieś kierować tym atakiem, zwalniamy rękę i brakuje nam tej skuteczności. Jest wiele pytań, na które tak do końca nie znam odpowiedzi, ale nie będziemy się poddawać, bo w poniedziałek czeka nas kluczowy mecz. Jeśli nie pokonamy Organiki, to możemy się już z tego dziewiątego miejsca nie uciec.

A to nie jest tak, że na początku sezonu graliście dobrze, bo te ekipy, które teoretycznie były faworytami grały słabiej, gdy one się przebudziły, was to nagle sparaliżowało?

- Wszyscy się oglądają, obserwują zawodniczki, wiedzą jak się do nich ustawiać, bo jest już tyle rozegranych meczów. Ale gdy rozmawiałem ze znajomymi trenerami, moimi kolegami po fachu, to są dwa kluczowe elementy w siatkówce, zwłaszcza kobiecej - to jest zagrywka i przyjęcie. Jeżeli zespół dogra sobie piłkę do siatki, to jest w stanie wygrać z każdym, czyli jak ma dobre przyjęcie, a przeciwnik słabą zagrywkę. W drugą stronę działa to tak samo, jeśli masz dobrą zagrywkę, odrzucisz przeciwnika od siatki, a sam dobrze przyjmujesz, to wtedy mecz może zupełnie inaczej wyglądać. Podczas meczu w Dąbrowie Górniczej zwolniliśmy rękę na zagrywce, bo niektóre serwisy były bardzo złe i MKS grał sobie jak chciał, a my męczyliśmy się na podwójnym bloku, piłki były wystawiane gdzieś z pola i nie mogliśmy sobie z tym poradzić.

Od 2005 roku Stal na zakończenie sezonu zajmuje ósme lub dziewiąte miejsce. Uda wam się w końcu przełamać tę passę i uplasować się wyżej?

- (śmiech) Bardzo bym chciał. Ale jest to bardzo trudne... Żeby nie zabrzmiało to jak jakieś usprawiedliwienie. Jeśli na dziewiątym miejscu ma być na przykład Organika, który jest aktualnym zdobywcą Pucharu Polskim, to liga stanęłaby na głowie, ale teoretycznie jest to jeszcze możliwe. Jest Gwardia Wrocław, która walczy o puchary europejskie, bo rozmawiałem z Rafałem (Rafałem Błaszczykiem - przyp. red.) i dla nich bardzo ważne jest piąte miejsce, które gwarantuje właśnie udział w tych pucharach, a bardzo im na tym zależy. Jeśli oni mają taki cel, tak budowali zespół i mieliby się znaleźć na dziewiątej pozycji, to też trochę... A nasz cel jest taki, aby znaleźć się w tej ósemce i być bezpiecznym, żeby myśleć o przyszłym sezonie. Natomiast na dzień dzisiejszy sprawa jest prosta - musimy wygrać dwa najbliższe mecze, żeby nie myśleć o barażach. Jeżeli ich nie wygramy, to zdecydowanie musimy na poważnie zacząć myśleć o tych barażach.

Komentarze (0)