Piękny sen dwóch średniaków siatkarskiej PlusLigi na niwie europejskiej trwa w najlepsze. Oba zespoły, choć nie należą do potentatów na naszym krajowym podwórku w europejskich pucharach dokonały w tym sezonie wielkiej rzeczy. Nigdy w historii nie zdarzyło się bowiem, że w finale europejskich rozgrywek znalazły się dwa polskie zespoły. Pomimo faktu, że Puchar Challenge znajduje się najniżej w europejskiej hierarchii, to awans do finału ma swoją wymowną wartość. Obie ekipy przeszły żmudną drogę do finału, pozostawiając w pokonanym polu kilku na prawdę wymagających rywali. Podopieczni Radosława Panasa w drodze do finału odprawili z kwitkiem m.in rosyjskie Dynamo Krasnodar, a także rumuński Tomis Constanta. Częstochowianie natomiast uporali się z Unicają Almeria, czy francuskim Rennes Volley.
Polski finał jest wisienką na torcie i doskonałym zwieńczeniem pięknej tegorocznej europejskiej przygody obu zespołów. Już w sobotę rozstrzygnie się, kto tegoroczne występy w Europie ukoronuję zdobyciem okazałego trofeum. Póki co znacznie bliżej wygranej są siatkarze Tytanu AZS Częstochowa, którzy w miniony wtorek w stolicy wygrali 3:1. Akademicy zdają sobie jednak sprawę, że do końcowego trofeum wciąż daleka droga. - Cieszymy się, że odwaliliśmy kawał dobrej roboty. Jesteśmy jednak dopiero w połowie dystansu do tego, żeby wznieść do góry ten puchar. Zdajemy sobie sprawę z tego, że z jednej strony jest blisko, a z drugiej daleko - tonuje nastroje przyjmujący częstochowskiej ekipy, Krzysztof Gierczyński.
Wtorkowy pojedynek w stolicy miał niezwykle wyrównany przebieg. Również w rewanżu o wygranej mogą decydować niuanse, bowiem obie ekipy znają się od podszewki. - W tym meczu AZS był od nas po prostu lepszy. Zadecydowała chyba dyspozycja dnia. Nikt nikogo nie może w takich spotkaniach niczym zaskoczyć. Nie wiem, czemu zagraliśmy tak, a nie inaczej. Na treningach wszystko bardzo fajnie wyglądało, a tym razem jacyś tacy przygaszeni byliśmy. Gorzej też przyjmowaliśmy. Trzeba powiedzieć, że częstochowianie wygrali chyba jednak zasłużenie. Szkoda, bo wcześniej to my dwa razy ich pokonaliśmy. To boli - podkreślał natomiast rozgrywający Inżynierów, Maciej Gorzkiewicz.
Wygrana na wyjeździe wcale nie przesądza jeszcze losów całego dwumeczu. W tym sezonie obie ekipy stoczyły ze sobą dwa niezwykle emocjonujące boje w ramach PlusLigi, które kończyły się tie-breakami. Teraz może być podobnie. Ciut więcej argumentów przemawia jednak po stronie częstochowian, a tym najważniejszym mogą być "własne ściany" w postaci specyficznej hali Polonia, gdzie kibice potrafią zgotować niezwykłe piekiełko rywalom. Bilety na sobotnie spotkanie rozchodzą się niczym świeże bułeczki i można spodziewać się, że hala wypełni się po brzegi. - Lubię grać przed dużą publicznością, kiedy na trybunach zasiada komplet, tak jak to było w Warszawie - w hali panowała bardzo fajna atmosfera. To nie ma znaczenia, czy kibicują tobie, czy przeciwko, wolę głośny doping, żeby w hali nie było tak, jak w kościele, kiedy panuje cisza i nikt nic nie mówi. Kiedy jest w hali dobra atmosfera aż chce się dać z siebie odrobinę więcej. Nie boję się częstochowskiego piekiełka, chcę się nim cieszyć - dodaje reżyser gry warszawskiej ekipy, Patrick Steuerwald. Niemiec we wtorek uskarżał się na problemy zdrowotne i opuścił w pewnym momencie parkiet. W sobotę powinien być już jednak do dyspozycji trenera Radosława Panasa.
Nie ulega wątpliwości, że w sobotnie popołudnie czeka nas prawdziwa siatkarska uczta, w której zdarzyć może się w zasadzie wszystko. Ciężko przewidzieć końcowy scenariusz. Pewno jest jedynie to, że trofeum powędruje w ręce polskiego zespołu. Czy z triumfu będą mogli cieszyć się częstochowianie, czy warszawianie? O tym przekonamy się w sobotnie popołudnie. Początek spotkania zaplanowano na godzinę 14.30.