Czerwono-biało-czarne barwy Asseco Resovii Rzeszów, a w tych kolorach wielki napis "I love Sovia" - taki ogromny transparent wywiesili na trybunach w hali Podpromie w Rzeszowie podczas jednego ze spotkań z PGE Skrą rzeszowscy fani. Szczelnie wypełniający trybuny w trakcie sezonu zasadniczego, również w sobotę gromadnie zjawią się, aby dopingować swoich pupili. To będzie wieczór szczególny. Sovia, jak mówi się w skrócie na drużynę siatkarską z Rzeszowa, stanie przed niepowtarzalną szansą na zdobycie mistrzostwa kraju i zdetronizowanie po siedmiu latach niepokonanej dotychczas na naszym podwórku bełchatowskiej Skry. To, co wydawało się mało realne przed tegorocznym play off, ziszcza się na naszych oczach.
Nie ma w tej chwili w Rzeszowie chyba nikogo, kto wątpiłby w sukces Asseco Resovii w rywalizacji o złoto mistrzostw Polski. Jej finałowy rywal - PGE Skra Bełchatów, obrońca tytułu - znalazł się w bardzo trudnej sytuacji. Część obserwatorów powiedziałaby w tym miejscu: na własne życzenie. Trudno jednak zgodzić się z takim stwierdzeniem. Choć w ostatnich dniach tematem numer jeden było i jest zachowanie (awantura!) siatkarzy i sztabu szkoleniowego Skry po drugim meczu finałowym, mało kto rozpisuje się o grze rzeszowian - mądrej, konsekwentnej, kombinacyjnej i skutecznej.
W komentarzach trenerów i publicystów pojawiają się analizy postawy Skry w dwóch meczach w Bełchatowie, jej szans na odrobienie strat w Rzeszowie, a wreszcie dyskusja o środowej awanturze. Klub z Bełchatowa dodatkowo podgrzewa atmosferę wystosowując kontrowersyjne, niezwykle rozbudowane oświadczenie. Przeprosiny przeplatają się w nim z próbami usprawiedliwiania własnego zachowania. A stwierdzenie: "Sportowa złość sprawiła, że nasze zachowanie było nieodpowiednie", jest już wyraźnym umyciem rąk. Z karami dla zawodników i trenera nie mogła poczekać Profesjonalna Liga Piłki Siatkowej S.A., która zarządza rozgrywkami PlusLigi. Jej komunikat, w którym oprócz finansowej chłosty dla trójki antybohaterów środowych wydarzeń, jest także pean pochwalny na cześć Mariusza Wlazłego, po raz kolejny umieszcza w centrum zainteresowania wszystkich PGE Skrę Bełchatów.
A tymczasem to Asseco Resovia powinna być przedmiotem rozważań ekspertów i obiektem zachwytu - nad postawą, nad walecznością, nad determinacją w drodze po piąty tytuł mistrzów Polski w historii klubu (dotychczasowe cztery miały miejsce jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku). Długo w Rzeszowie szukano odpowiednich graczy, przebudowywano zespół, ale wciąż brakowało indywidualności. Dopiero w tym roku udało się je ściągnąć na Podkarpacie. Mowa przede wszystkim o Georgu Grozerze czy Lukasie Tichacku. To właśnie one zabłysły w dwumeczu w Bełchatowie. Tymczasem Skra, o której mówiło się, że jest zespołem budowanym z konsekwencją przez lata, zawodzi jak dotąd na całej linii w tych finałach.
Szorstko o bełchatowianach wypowiada się były selekcjoner reprezentacji Polski siatkarzy, Wiktor Krebok. - Skra za państwowe pieniądze zrobiła "kapelę". Nigdy nic nie wygrali. Zawsze dostawali się do finałów tylnymi drzwiami. Ja się cieszę, że Jacek Nawrocki nie został trenerem reprezentacji. Były takie przymiarki - mówi w specjalnej rozmowie z portalem SportoweFakty.pl.
Dla podopiecznych Andrzeja Kowala tegoroczne play off ułożyło się wyśmienicie. Wygrana 3:0 w pierwszym meczu półfinałowym z ZAKSĄ na terenie rywala pozwoliła ze spokojem myśleć o świętowaniu awansu już w hali Podpromie. Choć rozpoczynając walkę finałową ze Skrą w Bełchatowie rzeszowianie wydawali się być na straconej pozycji, to dwukrotne zwycięstwa po 3:1 zmieniły perspektywę. Rozzłoszczeni po drugim meczu mistrzowie Polski z ubiegłego sezonu nie wytrzymali. A Grozer i spółka mogli z uśmiechem wracać do Rzeszowa i ze spokojem przygotowywać się u siebie do trzeciego spotkania. - Ja bym postawił duże pieniądze, że Skra nie wygra dwa razy w Rzeszowie. Resovia już tego nie odpuści, tym bardziej, że chłopcy uwierzyli w siebie. Grozer przechodzi sam siebie. W ogóle grają wspaniale - chwali tegorocznych finalistów pucharu CEV trener Krebok.
Sukces ma wielu ojców. Są nimi na pewno rozgrywający kapitalną partię reprezentant Niemiec Grozer, Olieg Achrem czy Tichacek. Nie wolno zapominać jednak o młodym trenerze Kowalu. Jego pracę w Rzeszowie porównuje się często do tego, co wykonał jego poprzednik, Ljubomir Travica. - To będzie doskonały sukces trenera Kowala, który udowodni, że nasi polscy szkoleniowcy wcale nie są gorsi od tych zachodnich, że warto na nich stawiać. Dowiedzieliśmy się właśnie, że Mariusz Sordyl zdobył mistrzostwo Rumunii. Okazuje się, że w Polsce się nie nadawał. Tymczasem pokazuje, że jest ambitny, pracuje. Trzeba po prostu wrócić do naszej polskiej myśli szkoleniowej - przekonuje Krebok.
Resovia świętuje, ale to święto bardziej okazyjne, sporadyczne. Rzeszowianie zdają sobie z tego z pewnością sprawę; z tego, jaki dostali prezent od losu, i że nie mogą go nie przyjąć. Tym bardziej, iż w przyszłym sezonie mogą stracić wielu mniej lub bardziej kluczowych graczy. Mówi się o odejściu Grozera, Achrema, Krzysztofa Ignaczaka czy Rumuna Adriana Gontariu. Ich następcy nie muszą być tak dobrzy. Dlatego właśnie Asseco Resovia nie zamierza budzić się z tego pięknego snu.
Paweł Sala