Wicemistrz Polski musiał się w minioną niedzielę sporo namęczyć, żeby pokonać ekipę Dariusza Daszkiewicza. Skazywani na pożarcie goście do końca walczyli o korzystny rezultat i postawili faworytowi trudne warunki. - Spodziewaliśmy się ciężkiego meczu, ale wcale nie zakładaliśmy z góry, że jesteśmy na straconej pozycji. Przyjeżdżając do Bełchatowa wierzyliśmy w zwycięstwo. Wynik 3:1 nie jest może sukcesem, ale na pewno cieszy wygrany set - przyznaje libero Effectora Kielce Bartosz Sufa.
Goście walczyli ambitnie, ale dwa pierwsze sety dość szybko przegrali. Kiedy kibice zgromadzeni w bełchatowskiej Hali Energia spodziewali się szybkiego zakończenia meczu przez PGE Skrę przyjezdni wrócili jednak do gry i nieoczekiwanie wygrali kolejną partię. - Jesteśmy drużyną waleczną. Nie poddajemy się tak łatwo. Po drugim secie wzmocniliśmy zagrywkę i przyniosło to efekt. W czwartej odsłonie już się nie udało, przede wszystkim dlatego, że Skra wyszła już w podstawowym składzie. Z naszej strony walka była jednak do końca. - zaznacza były gracz Jastrzębskiego Węgla.
Co w takim razie zadecydowało o takim, a nie innym wyniku meczu zamykającego 8. serię spotkań PlusLigi? - Myślę, że dobra zagrywka i blok. Na gorąco wydaje mi się, że w tych elementach Skra nas przewyższała - twierdzi 25-letni siatkarz.
Zespół z Kielc miał prawo być zaskoczony wyjściowym składem bełchatowian. Jacek Nawrocki nie tylko dał pograć rezerwowym ostatnio: Michałowi Bąkiewiczowi i Karolowi Kłosowi, ale przede wszystkim na pozycji atakującego wystawił Wytze Kooistrę, czyli nominalnego... środkowego! Effector musiał więc na bieżąco korygować przedmeczowe założenia. - Szczerze mówiąc nie spodziewaliśmy się tego, ale szybko wszystko zweryfikowaliśmy już w trakcie pierwszego seta i nie było problemów z tym, żeby się pod Holendra odpowiednio ustawić. Od razu poszły odpowiednie wskazówki - stwierdził Sufa.