Trudne w odbiorze: Konkurencja, ale z głową!

Michał Kaczmarczyk
Michał Kaczmarczyk
Przepraszam z góry, ale ktoś musi to napisać, jeżeli nie Marcin (najwidoczniej niepoprawny entuzjasta wszystkiego, co biało-czerwone w siatkówce), to na przykład ja: co z tego, że mamy od dekady potencjał wielki jak wszystkie pompowane przed ważnymi imprezami baloniki oczekiwań? Co z tego, że będziemy używać argumentum ad Vembleium 1973, znanego w środowisku piłkarskim: "uczyliśmy Włochów, pokonywaliśmy Rosjan!"? W podsumowaniu artykułu Marcina zauważam trzy podstawowe luki, wobec których nie mogę przejść obojętnie: po pierwsze, ile razy można wielbić i przeceniać "kapitał ludzki", którym dysponują polskie hale, skoro życie udowadnia, że do wygrywania potrzeba wyłącznie kapitału... zwykłego, składającego się ze środków pieniężnych, najlepiej w dużych ilościach? Rosjanie i Azerowie (u pań) potrafili zrobić zespoły na medal mimo tego, że średnia frekwencja na meczach ligowych nie zawsze dobija nawet do 1500 widzów. Owszem, miło jest popatrzeć na pełne hale, ale końcowy wynik rozstrzyga się nieco niżej, na parkiecie.

Próbujemy zaklinać rzeczywistość liczbą zajętych krzesełek na trybunach i tym nieśmiertelnym już "potencjałem", zapominając, że (i tu druga kwestia) dopiero w ostatnich latach ten słynny potencjał spłaca się w zagranicznych osiągach klubów, na razie tylko męskich, bo te żeńskie... Ale to temat na osobny tekst. Ktoś przywoła przykład reprezentacji, która jest chyba najlepszą polską drużyną początków XXI wieku. Zgoda, tylko dlaczego te wielkie możliwości drużyny sprawiają, że po każdym większym sukcesie przychodzi rok lub dwa lata kryzysu i wielkiej smuty (żeby daleko nie szukać: okres od MŚ 2010 od igrzysk w zeszłym roku)? Dlaczego nie stać nas na stabilną pozycję w światowej hierarchii i wzorem np. Bułgarów wahamy się od wielkich radości do wielkich rozczarowań? Racja, mogę w tym momencie nieco przesadzać z pretensjami, ale od rzekomo tak ogromnego "potencjału" należy wyłącznie wymagać, i to jak najwięcej.

Dokładnie tak, panie prezesie! Dokładnie tak, panie prezesie!
Na przykład tego, by (i tu ostatnia sprawa) rozejrzał się po świecie, zamiast mościć się w wygodnym środku Europy i ślepo wierzyć, że wyprzedzenie w wyścig siatkarskich "gospodarek" Włoch i Rosji przyniesie nam pierwsze miejsce, tron, berło, koronę i inne atrybuty władzy, a w najgorszym razie dyplom za zajęcie I miejsca. Wywyższamy się nad ponoć podupadającą Italię, ale w międzyczasie coraz więcej pieniędzy idzie na siatkówkę w Turcji, i nie chodzi tu tylko o sprowadzanie gwiazd światowego formatu, ale i rozwój szkolenia młodzieży, co już zaowocowało sukcesami tureckich juniorek i kadetek. Nieco w cieniu potężnej Rosji rośnie w siłę Azerbejdżan, zasilany petrodolarami i petrorublami, a jeszcze niżej swój akces do odznaczenia się w siatkarskim świecie zgłaszają Irańczycy. Idąc dalej na Wschód, napotkamy rosnące w siłę ligi koreańskie i japońskie, ponadto coraz lepiej radzi sobie Tajlandia, której żeńska kadra była o krok od Londynu. Przekraczamy Pacyfik i co widzimy? Być może już za kilka lat czołowi amerykańscy zawodnicy i zawodniczki zjadą z całego świata do swojego kraju, by zasilić szeregi własnej, profesjonalnej ligi, prawie na pewno znów pojawi się młode i genialne pokolenie Kubańczyków, które zatrzęsie światem. Mało znana w Polsce liga brazylijska staje się coraz bardziej rozpoznawalną marką i powoli staje się źródłem zainteresowania krajów Europy, a przecież w odwodzie jest Argentyna, która już dorobiła się międzynarodowego uznania. I wracamy do Europy: minione potęgi Hiszpanii,Francji i Grecji godnie zastępuje Serbia, która doczekała dwóch złotych medali mistrzostw Europy, powoli o swoje upomina się siatkówka w Bułgarii i w Niemczech...

Do czego zmierzam w tym nużącym wyliczeniu? Nowy prezes FIVB Ary Graca już dawno zauważył, że siatkówka nie kończy się na kilku krajach, a jej bakcylem udało się już zarazić wiele krajów na obszarze całego globu. Można już śmiało mówić o całym siatkarskim świecie, który nigdy nie stanie się tak popularny jak ten piłkarski, ale nie przeszkadza mu to w maksymalnie możliwym rozszerzaniu wpływów. Konkurentów do tronu jest o wiele więcej, niż by się wydawało. Nawet jeżeli Polska nie musi bać się o swoją pozycję w starciu z reprezentantami Azji czy Oceanii (chyba, że chodzi o Australię, ale to śliski temat), to nie oznacza to, że pretendenci do pierwszej dziesiątki rankingu FIVB nie podążą naszym śladem i nie wedrą się do niej w perspektywie czteroletniego okresu przygotowań do igrzysk. A wtedy ślepe zapatrzenie w siebie zamieni się w nerwowe rozglądanie się za winnymi jednej porażki, która wykluczyła polski zespół z gry o najwyższe cele. Jeżeli stawiamy sobie za cel realizację zadania "ten rok będzie nasz, i to na wielu frontach", trzeba pamiętać, że liczba frontów nie ogranicza się do dwóch (wiadomo jakich), a w przygotowaniach do podboju zamiast taktycznej mapy Europy najwyższy czas zainwestować... chociaż w globus!

Powoli kończę swoje dywagacje, w trosce o stan Waszych oczu, wlepionych stanowczo za długo w monitory, ale dodam jeszcze jedno zdanie. Ktoś może mi wytknąć czarnowidztwo i przecenianie niektórych własnych poglądów i tez, może nawet niepotrzebne szczególarstwo. Wszystko to jednak powstaje z powodu troski o kondycję siatkówki, pierwszej tak wspaniałej forpoczty polskiego sportu i może nawet całego kraju od lat. Z takich samych pobudek powstał przecież tekst Marcina, a jego jedyną "winą" jest to, że odważyłem się z nim nie zgodzić. Im dłużej trwa debata, im częściej przypominać będziemy o stanie faktycznym, im więcej padnie ciekawych propozycji na jego utrzymanie lub poprawę, tym większa jest szansa, że któryś rok na pewno będzie nasz. Nawet jeżeli nie będzie to rok 2013.

Michał Kaczmarczyk

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×